Artem Antonow – „Jeńcy” – recenzja i ocena filmu
Trwa II wojna światowa. Na wschodzie w klinczu stoją dwa wielkie mocarstwa – hitlerowskie Niemcy oraz ZSRR. Giną kolejni żołnierze – chłopcy, którym dano karabin do ręki i wysłano na front. Młody Chumachenko pała chęcią zemsty – podczas bitwy hitlerowcy otoczyli jego niedoświadczony oddział i przy dźwiękach harmonijki zabili prawie wszystkich towarzyszy broni. Radziecki żołnierz za wszelką cenę chce wrócić na front. Jednak dowództwo ma dla niego inny plan – dowodzenie grupą hitlerowskich jeńców, którzy przy ogromnym zimnie na dalekiej tajdze mają wykonać zadanie wagi państwowej. Czy rzeczywiście okaże się tak istotne?
„Jeńcy” to opowieść o bezsensie wojny. To pacyfistyczny obraz, który pokazuje, że od nienawiści i ideologii ważniejsza jest ciepła strawa i poczucie bezpieczeństwa. To wiemy już od Maslowa. Nowością – do której przekonać nas chce Antonow – jest przekonanie, że od ideologii i nienawiści silniejszy jest także pociąg seksualny. A to teza już wielce ryzykowna…
Wielką zaletą tego filmu jest ukazanie wojny z zupełnie innej perspektywy. Mało tu strzałów i broni. Poznajemy za to obłąkanych i wdowy, które po śmierci męża na froncie muszą zająć się gospodarstwem. To fajnie, że Antonow walczy z jednostronną optyką wojny. Pozostaje pytanie, czy aby w swoim dziele nie przedstawia jej dokładnie w ten sam sposób?
Muszę jednak przyznać, że ostatnia scena zmusza do refleksji. Być może tylko dla niej warto obejrzeć ten niekiedy przydługawy film.
Korekta: Justyna Piątek