„Armadillo – wojna jest w nas” - reż. Janus Metz Pedersen – recenzja i ocena filmu
Jakie zagrożenia niesie wojna? Czy uczestnictwo w niej ma jakikolwiek sens? A może należy traktować ją jak przygodę? Jak widziana jest wojna oczami zwykłych żołnierzy? Jaka jest specyfika konfliktu zbrojnego w Afganistanie?
Na tak postawione pytania stara się odpowiedzieć Janus Metz Pedersen (rocznik 1974), twórca filmu dokumentalnego zatytułowanego „Armadillo – wojna jest w nas”. Zanim dokument ten trafił na ekrany polskich kin, zdążył odnieść sukces w Danii, gdzie obejrzało go ponad 150 tys. osób. Zważywszy na to, iż kraj ten liczy sobie 5,5 mln mieszkańców, a dokumenty nie cieszą się aż taką popularnością jak produkcje fabularne, można to uznać za spore osiągnięcie. Produkcja ta zyskała także międzynarodowe uznanie, zdobywając Nagrodę Międzynarodowego Tygodnia Krytyki na festiwalu w Cannes.
Biorąc pod uwagę przedstawioną problematykę oraz formę, w jakiej film zrealizowano, można porównać go z głośną „Wojną Restrepo” (2010) Tima Hetheringtona i Sebastiana Jungera. Nie świadczy to jednak o wtórnym charakterze filmu Metza.. Przeciwnie, pod wieloma względami jest to produkcja wyjątkowa. Nie koncentruje się na tym, w jaki sposób konflikt wojenny kształtuje sytuację geopolityczną. „Amadrillo” to raczej psychologiczny portret ludzi wciągniętych w wojnę. W jej bezsensowność.
Reżyser przedstawia losy duńskich żołnierzy stacjonujących w Afganistanie. Widz śledzi perypetie grupy znajomych, których połączyła służba w armii. Obserwuje, w jaki sposób wojna wywiera coraz bardziej destrukcyjny wpływ na ich kondycję psychiczną. Widz obserwuje tragizm uwikłanych w wojnę: żołnierzy, ich rodzin oraz ludzi, z którymi przyszło im walczyć.
„Wojna zabija wszystkich, którzy ją uprawiają, niezależnie od tego, czy zdołają je przeżyć” – w ten sposób Jean Paul Sartre, czołowy przedstawiciel egzystencjalizmu skomentował przekaz klasycznego filmu Andrieja Tarkowskiego pod tytułem „Dziecko wojny” (1962). Pogląd francuskiego myśliciela potwierdzają losy bohaterów recenzowanego filmu. O czym jednak konkretnie opowiada najnowsze dzieło Metza?
Styczeń 2009 r., Miasto Slagelse w zachodniej części duńskiej wyspy Zelandia. Obserwujemy przygotowania żołnierzy 7. pułku huzarów, którzy lada dzień wysłani zostaną do Afganistanu. Kamera koncentruje się na kilku z nich, m.in. na Madsie, niewysokim młodzieńcu, który zawsze marzył o sprawdzeniu się na prawdziwej wojnie. Następnie przenosimy się do jego rodzinnego domu. Trwa kolacja pożegnalna, można wyczuć nerwową atmosferę. Następnego dnia młody żołnierz będzie już daleko od rodziny, w zupełnie obcym kraju. Po sześciu miesiącach służby na tym samym lotnisku powitają go bliscy. Czy jednak będzie on tą samą osobą, którą był pół roku wcześniej. Co przeżył w dalekim kraju? O co walczył? Czy skrywa jakieś tajemnice? Jeśli tak, jakie?
W lutym 2009 r. bohaterowie filmu docierają do bazy operacyjnej Armadillo w prowincji Helmand na południu Afganistanu. Stacjonuje w niej 170 duńskich i brytyjskich żołnierzy. odbywających służbę pod sztandarem NATO w ramach Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa (ISAF). Na pierwszy rzut oka wydaje się, że można tu toczyć w miarę spokojne życie. Pierwsze dni pobytu w bazie przypominają szarą codzienność. Młodzi żołnierze wykonują rutynowe wojskowe zadania, m.in. odbywają warty, przeprowadzają patrole oraz uczestniczą w odprawach. Czas mija im również na rozdawaniu słodyczy afgańskim dzieciom, wspólnych żartach oraz oglądaniu filmów porno. Z rozmów, jakie prowadzą, wyłania się obraz nieskrywanych marzeń, pragnień związanych z pobytem w Afganistanie. Chcą przeżyć wielką przygodę, aby po powrocie do ojczyzny mieć co wspominać. Czują, że stanowią monolit. Najważniejsza jest dla nich gra zespołowa. Nie znają jednak realiów prawdziwej wojny, specyfiki kraju, w którym się znaleźli. Nie spodziewają się, że chrzest bojowy, jaki niebawem przejdą, bezpowrotnie przerwie beztroską sielankę i odciśnie trwałe piętno w ich umysłach. Przekonają się bowiem, że rzeczywistość wojenna likwiduje ludzkie odruchy: wyzwala niepohamowaną agresję oraz pozbawia skrupułów.
Z biegiem czasu pojawiają się pierwsze trudności. Gdy do Armadillo dopływają wieści o rannych oraz zabitych, żołnierze zaczynają uświadamiać sobie, że wojna w istocie polega na pozbawianiu innych życia, przy czym należy liczyć się z tym, że samemu można stać się ofiarą. Jedynym remedium na zmiany, które zaszły w żołnierskiej psychice, wydaje się normalność. Tak przynajmniej stwierdził jeden z duńskich sanitariuszy, kiedy opowiadał o trudnościach związanych z wykonywaną przez niego pracą. Czy jednak powrót do normalności jest jeszcze możliwy?
W filmie poruszonych zostało wiele ważnych problemów konfliktu w Afganistanie. Metz w niezwykle wymowny sposób ukazuje jego specyfikę. O tym, że azjatyckie państwo nie sprzyja prowadzeniu działań zbrojnych, przekonali się już radzieccy żołnierze podczas wojny w tym kraju w latach 1979–1989, kiedy to z powodzeniem przeciwstawiali się im wspierani przez USA mudżahedini. Na wojnie cierpią wszyscy, nie tylko strony bezpośrednio zaangażowane w konflikt, ale także, a może przede wszystkim, ludność cywilna. Zastraszeni przez talibów Afgańczycy są wewnętrznie rozdarci. Słusznie obawiają się o swoje życie oraz dobytek. W Afganistanie liczącym ok. 29 mln ludności istnieją skomplikowane podziały etniczne. To kraj zamieszkany przez Pasztunów, Tadżyków, Hazarów, Uzbeków oraz Turkmenów. W zdecydowanej większości jest to ludność rolnicza i pasterska. Uprawa ziemi oraz hodowla zwierząt to dla nich główne źródło utrzymania. Zdobycie ich zaufania jest niezwykle trudne, jednak konieczne – w przeciwnym razie misja w Afganistanie nie miałaby sensu.
Innym problemem żywo dyskutowanym na forum publicznym (m.in. w Polsce, w związku ze sprawą polskich żołnierzy oskarżanych o masakrę w Nangar Khel) jest kwestia stosunku żołnierzy do przestrzegania międzynarodowego prawa wojennego. Wojna oznacza zabijanie. Co jednak wtedy, kiedy trzeba się z tego tłumaczyć? W filmie pokazana została sytuacja, gdy podczas jednej z akcji w tzw. zielonej strefie żołnierze 2. plutonu w drastyczny sposób zabijają talibów. Informacja o tym przecieka do ich ojczyzny, co – gdy dowiedzą się o tym media – grozi międzynarodowym skandalem. Reżyser nie rozstrzyga, po czyjej stronie leży wina. Jak już wspomniałem, w filmie nie ma podziału na dobrych i złych. Wszyscy są ofiarami wojny.
Od strony technicznej film prezentuje się bardzo dobrze. Zarówno pod względem wizualnym, jak i dźwiękowym. Na uwagę zasługuje praca kamery, w pamięć szczególnie zapadają zdjęcia, które niekiedy ukazują wręcz makabryczne obrazy. Nie można zapominać również o muzyce, skomponowanej przez Una Helmerssona (rocznik 1977). Szwedzki kompozytor zadebiutował ścieżką dźwiękową, która doskonale buduje emocje oraz współgra z wydarzeniami rozgrywającymi się na ekranie.
Film może budzić wiele ambiwalentnych odczuć. Po wyjściu z kina powstaje szereg wątpliwości. Nie sposób bez głębszej refleksji odpowiedzieć na pytanie o nasze prawo do oceny postępowania duńskich żołnierzy. Zadania nie ułatwia nam reżyser, który w żadnym momencie nie stara się moralizować. Nie oznacza to, że obejrzenie „Armadillo” pozostawia niedosyt. Film nie urywa się nagle, nie jest zlepkiem niedopowiedzianych historii. Wręcz przeciwnie, w jednej z końcowych scen zostajemy poinformowani o losach głównych bohaterów. Część z nich skończyła przygodę z armią, z kolei inni zadeklarowali chęć powrotu do Afganistanu.
„Armadillo” to film o ludzkiej naturze. O jej niedoskonałości. O błędach popełnianych świadomie bądź nie – z chęci przeżycia przygody lub dokonania zemsty. Obok duńskiej produkcji nie można przejść obojętnie. Jeśli zamierzeniem reżysera było zmuszenie widza do intelektualnego wysiłku, z całą pewnością można stwierdzić, że zostało ono w pełni zrealizowane.
Redakcja: Michał Przeperski
Korekta: Bożena Pierga