„Apocalipsis” - recenzja i ocena gry komputerowej

opublikowano: 2018-03-12, 12:00
wolna licencja
Gry przygodowe od wielu już lat są w defensywie. Czy „Apocalipsis” ma szansę odwrócić ten trend?
reklama
„Apocalipsis: Harry at the End of the World”
nasza ocena:
7/10
Wydawca:
Klabater
Premiera:
2018-03-01

Pamiętają Państwo przygodówki point&click? Ja już słabo, choć swego czasu przecież sporo grało się Discworlda, Grim Fandango czy Sołtysa. Wraz jednak z rozwojem branży gatunek ten zaczął odchodzić w zapomnienie. Coraz rzadziej pojawiały się kolejne tytuły, aż w końcu niemal zapomniano o przygotówkach, z rzadka tylko proponując nam coś nowego. Takiego, jak Apocalipsis: Harry at the End of the World.

Grę wyprodukowało studio Punch Punk Games i jest to zarazem jego debiut. Wydawców natomiast jest dwóch, znany głównie z gier Indie Klabater i CDP, którego nikomu z graczy nie trzeba chyba przedstawiać. O grze było głośno, paradoksalnie, głównie w świecie miłośników muzyki metalowej z racji zaangażowania w projekt Adama Darskiego, szerzej znanego jako Nergal. Jest on narratorem gry i zarazem jedynym głosem, jaki usłyszymy w trakcie jej przechodzenia.

Początek naszej przygody. Potem będzie tylko posępniej

O czym jest Apocalipsis ? To historia Harry’ego, młodego chłopaka na amen zakochanego w Zuli. Dziewczyna zostaje oskarżona o czary i stracona, młodzieniec jednak nie jest skłonny się z tym pogodzić. Jak przystało na chłopaka o tym imieniu, jest on czarodziejem (choć może lepiej pasuje określenie „okultysta”), rusza więc w wędrówkę po świecie i zaświatach w poszukiwaniu ukochanej.

Czeka na nas szereg mikroskopijnych lokacji, w których będziemy musieli rozwiązać różne zagadki. Z zasady sprowadzają się one do użycia wcześniej znalezionego przedmiotu lub ustawienia elementów na planszy w odpowiednim porządku. Ich poziom jest bardzo nierówny: w większości wypadków będziemy je rozwiązywać z marszu, zdarzają się jednak takie, na których zablokujemy się na amen. Nad rekordzistką biedziłem się pół godziny. Problemem jest to, że czasami rozwiązania są mocno nieoczywiste. W normalnych okolicznościach to pół godziny może by mnie nawet tak nie uderzyło, tym razem jednak sprawa wygląda inaczej, grę bowiem da się przejść w trzy do czterech godzin. Oczywiście, „indyki” z reguły nie wymagają długiego czasu przejścia, ta jednak jest ewenementem nawet na ich tle.

reklama
Znany z na przykład z obrazów Boscha motyw Narrenschiff , częsty w średniowiecznej ikonografii. Tu stosunkowo mało zatłoczony.

W pewnym momencie złapiemy się na tym, że w sumie nie wiemy co ani dlaczego robimy. Zagadki poumieszczane są w lokacjach w sposób nieco losowy i zdarzy się, że w sumie nie będziemy mieli pewności, dlaczego coś robimy. Co gorsza jednak, osobiście miałem problem z wytworzeniem jakiejś więzi z Harrym, czegoś co pozwoliło by mi się zaangażować w jego historię. W efekcie… nie miałem pewności, dlaczego właściwie gram dalej prócz podstawowej motywacji „przejścia gry”. Po co więc w ogóle w nią grać?

Ponieważ jest to małe dzieło sztuki.

Gry Indie z zasady nie kojarzą się z dobrą grafiką, tu jest jednak całkowicie na odwrót. Styl graficzny żywcem zaczerpnięty jest ze średniowiecznego i renesansowego malarstwa, przywodząc na myśl freski przedstawiające Danse Macabre, rysunki Albrechta Dürera czy drzeworyty Hansa Holbeina młodszego. Grafika nie tylko pieści oko, lecz jest zarazem wierną spadkobierczynią swych historycznych przodków. Często będziemy natrafiać na motywy symboliczne i alegorie, ilustrujące zarówno zdarzenia na ekranie jak i elementy życiorysu Harry’ego. Sama wędrówka zresztą koresponduje przecież z Piekłem Dantego. Rzadko trafia się na grę tak dobrze operującą historycznymi alegoriami i motywami.

Znakomita jest również ścieżka dźwiękowa. Nastrojowe, głębokie ambienty doskonale współbrzmią ze zwiedzanymi lokacjami. Mają w sobie dokładnie ten ładunek niepokoju i posępności, jaki powinny i idealnie ilustrują perypetie Harry’ego. Nie ukrywam, że kupił me serce także pewien smaczek: utwór Danse Macabre jest przeróbką poematu symfonicznego Camille Saint-Saënsa Taniec Śmierci, zresztą przygotowaną bardzo dobrze. No i w końcu Nergal, który, uczciwie trzeba przyznać, dobrze poradził sobie z funkcją narratora. Doskonale operuje głosem, ilustrując kolejne etapy podróży naszego protagonisty. Największą wadą jest to, że słyszymy go o wiele za rzadko, jedynie w krótkich przerywnikach filmowych pomiędzy kolejnymi częściami fabularnymi. Przydałoby się o wiele więcej, by uniknąć wrażenia pustki kolejnych lokacji.

Gra jest więc krótka i raczej prosta. Czy warto ją kupić? Zdecydowanie tak, choć z dość przewrotnych powodów. Dawno nie grałem w grę, która była po prostu piękna. Choć zgłosiłem kilka uwag krytycznych, to naprawdę uważam ją za bardzo udaną. To dzieło sztuki kosztujące śmieszne 30 zł. Naprawdę warto spróbować.

reklama
Komentarze
o autorze
Przemysław Mrówka
Absolwent Instytut Historycznego UW, były członek zarządu Koła Naukowego Historyków Wojskowości. Zajmuje się głównie historią wojskowości i drugiej połowy XX wieku, publikował, m. in. w „Gońcu Wolności”, „Uważam Rze Historia” i „Teologii Politycznej”. Były redaktor naczelny portalu Histmag.org. Miłośnik niezdrowego trybu życia.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone