Anna Reid – „Leningrad. Tragedia oblężonego miasta” – recenzja i ocena
Podczas oblężenia Leningradu nie należały do rzadkości przypadki, w których niemiecka kanonada trwała nawet 18 godzin bez przerwy. Według szacunkowych danych od września 1941 do stycznia 1944 roku śmierć poniosło około milion mieszkańców dawnego Petersburga. Podjęcie takiego tematu jest kwestią szczególnie delikatną i wymagającą wyczucia w operowaniu patosem oraz szarą codziennością. Na szczęście książka autorstwa Anny Reid staje na wysokości zadania.
Konstrukcja pracy
Choć autorka nie jest szerzej znana na polskim rynku, jej kompetencje nie powinny budzić wątpliwości. Angielska dziennikarka i historyk przez kilka lat była korespondentem zagranicznym w Europie Wschodniej, wydając m.in. monografie o historii Ukrainy i Syberii. Tym razem, po gruntownej kwerendzie w rosyjskich archiwach, wzięła na warsztat II wojnę światową i – trzeba przyznać – zrobiła to w wielkim stylu. „Leningrad” składa się z czterech rozdziałów, które opowiadają kolejno o inwazji, początku oblężenia, umieraniu i oczekiwaniu na upragnione wyzwolenie. Autorka na wstępie zaznacza, że zamierza się skupić głównie na „heroicznym” okresie obrony miasta, to jest na latach 1941–1942. Jest to wybór o tyle uzasadniony, że faktycznie po zaciśnięciu pierścienia i pierwszej zimie historia Leningradu spowalnia i zastyga w bezruchu – również źródłowym. Takie, a nie inne rozłożenie akcentów nie sprawia jednak, że książka staje się mniej rzetelna. Tam gdzie można było dotrzeć do materiałów i wspomnień z lat 1942–1944, autorce to się udaje. To właśnie umiejętne wplatanie w tok narracji wspomnień mieszkańców Leningradu stanowi o sile tej publikacji. Ale co jeszcze?
Dobre strony
Anna Reid, jak przystało na urodzoną na Wyspach Brytyjskich, czerpie całymi garściami z chlubnych tradycji tamtejszej historiografii. Pisanie historii z perspektywy globalnej bez zapominania o perspektywie konkretnych ludzi i ich subiektywnego spojrzenia sprawia, że „Leningrad” można postawić na równi z pracami Normana Daviesa czy Antony’ego Beevora. Reid stawia sobie za cel opisanie historii konającego miasta tak prawdziwie, jak tylko się da. Wokół oblężenia przez lata narosło tak wiele mitów, podsycanych umiejętnie przez radziecką propagandę, że koniecznym wydało się zebrać wszystkie materiały na nowo i rzucić światło na wielowymiarowość tamtych dziewięciuset dni. Dzięki zestawieniu bohaterstwa i kompletnego upadku, oddawania ostatniej kromki chleba nieznajomej osobie i przypadków kanibalizmu otrzymujemy pełen, poruszający obraz wydarzeń.
Może największa siła „Leningradu. Tragedii oblężonego miasta” tkwi właśnie w pokazaniu ponadczasowości cierpienia i heroizmu, „uświadomieniu sobie, co tak naprawdę oznacza bycie człowiekiem oraz jakiego dna i jakich wyżyn może sięgnąć ludzkie zachowanie”. Podczas lektury miasto to staje się nam bliskie, poznajemy jego zakamarki, spoglądamy na nie oczami szturmujących Niemców i chowających się w piwnicach Rosjan. Jedni, oczekując „wyzwolenia” spod czerwonego terroru, liczyli z utęsknieniem na nadejście Wehrmachtu, inni w patriotycznym uniesieniu ginęli na przedpolach metropolii w źle dowodzonym zaciągu cywilów.
Tak szeroko wykorzystywane przez autorkę wspomnienia, poza ożywieniem przekazu, mają też inną, równie ważną rolę. Dzięki nim uświadamiamy sobie bowiem, że czekający ocalenia, głodni i wyziębieni mieszkańcy to nie „bezimienni ubodzy chłopi z drugiego końca świata, lecz dobrze wykształceni Europejczycy z wielkiego miasta – pisarze artyści, wykładowcy uniwersyteccy, bibliotekarze, kustosze muzeów, […] dobrze ubrani właściciele gramofonów, zwierzątek domowych, czytających ulubione powieści – jednym słowem ludzie tacy jak my”.
Oczywiście poza socjologiczną głębią opisu, jest to książka wyraźnie historyczna, bogata w przypisy i wykorzystaną literaturę. Poza niewielkimi potknięciami, takimi jak pominięcie wojny polsko-bolszewickiej w kalendarium rosyjskich konfliktów XX wieku, nie można mieć większych zastrzeżeń do tej pracy.
Podsumowanie
Jeśli chodzi o szatę graficzną, trzeba przyznać, że Wydawnictwo Literackie potraktowało książkę poważnie. Twarda okładka, solidna korekta, sporo ilustracji i aż 630 stron. Niestety, czcionka i marginesy są zdecydowanie zbyt duże, ten sam tekst bez strat estetycznych można było wydajniej skondensować.
Tak czy inaczej, „Leningrad” czyta się jednym tchem. Na równi z przemieszczaniem się linii frontu, wielkimi manewrami wojsk i zakulisowymi rozgrywkami sztabów poszczególnych armii, czytelnik śledzi losy zwykłych ludzi. W książce Anny Reid, poza historią monumentalną, stale podglądamy najbardziej intymne czynności cierpiących mieszkańców, którzy w walce o przetrwanie polowali na bezpańskie psy i dodawali trociny do chleba. Czy taki „ekshibicjonizm” służy czemuś więcej niż budowaniu „atrakcyjnej” i poczytnej opowieści? W tej książce dzięki wyczuciu i zachowaniu odpowiednich proporcji na szczęście tak.
Redakcja: Michał Przeperski
Korekta: Justyna Piątek