Anna Czekaj: powstańcy styczniowi są nam bliżsi, niż się wydaje

opublikowano: 2023-03-06, 09:02
wszelkie prawa zastrzeżone
Powstanie styczniowe zwykło się przedstawiać jako zryw nieskazitelnych wręcz bohaterów podręcznikowych. To jednak przede wszystkich akt osobistego poświęcenia i odwagi zwykłych ludzi, którzy zdecydowali się porzucić własne plany i marzenia i stanąć do walki o wolną Polskę. O ich niezwykłych historiach i o pamięci, jaką po sobie pozostawili, opowiada Anna Czekaj, kuratorka wystawy „Miłość i obowiązek. Powstanie styczniowe 1863”.
reklama
Na zdjęciu: Anna Czekaj (fot. Zamek Królewski w Warszawie)

Natalia Pochroń: Niedawno w Zamku Królewskim w Warszawie otwarta została wystawa „Miłość i obowiązek. Powstanie styczniowe 1863”. Skąd taki tytuł?

Anna Czekaj: Wynika on z zamysłu towarzyszącego nam przy tworzeniu wystawy. Bardzo chcieliśmy uniknąć tworzenia kolejnej izby pamięci z całym mnóstwem różnego rodzaju bardziej lub mniej interesujących dokumentów. Chcieliśmy, żeby opowiadała ona o ludziach, żeby odsyłała do emocji i motywacji. Bo czym w końcu ostatecznie kierujemy się w życiu, jak nie miłością? Z niej z kolei powinno wynikać poczucie obowiązku.

Bardzo chciałam, żeby ta wystawa pokazywała, że do powstania szły nie tyle jakieś wyimaginowane, odległe nam masy, ile ludzie tacy jak my, którzy mieli swoje marzenia, uczucia, bliskich, z których często świadomie rezygnowali z miłości romantycznej w imię miłości do ojczyzny i z poczucia obowiązku.

Jak pokazać konkretnych ludzi na wystawie? Jakie eksponaty można na niej znaleźć?

Jest ich niemal trzysta. Bardzo dużą część z nich stanowią pamiątki po konkretnych powstańcach – i nie tylko. Starałam się dobierać eksponaty tak, by w pewnym sensie powiązane były z konkretnymi ludźmi, w jakiś sposób ich identyfikowały. Na wystawie umieściłam więc biżuterię patriotyczną, przedmioty codziennego użytku dowódców powstania, pamiątki po zesłańcach syberyjskich. Najbardziej osobiste są chyba przedmioty, które stały się w zasadzie inspiracją do stworzenia całej wystawy – rzeczy odnalezione w grobach powstańców styczniowych straconych w Wilnie z rozkazu Michaiła Murawiowa, niesławnego „Wieszatiela”.

W jaki sposób udało się Państwu je zdobyć?

Zamek Królewski od dawna współpracuje z bratnią zaprzyjaźnioną instytucją – Pałacem Wielkich Książąt Litewskich. Niedawno nawiązaliśmy także współpracę również z Litewskim Muzeum Narodowym Wilnie. Kilka lat temu, dokładnie w latach 2017–2019, przeprowadziło ono prace archeologiczne na Górze Giedymina, gdzie w XIX wieku mieściła się twierdza carska. W ich wyniku znaleziono ciała 20 z 21 powstańców rozstrzelanych albo powieszonych na placu Łukiskim z rozkazu wspomnianego „Wieszatiela”.

reklama
Fot. Zamek Królewski, Maciek Jazwiecki

Po tym odkryciu bardzo starannie zidentyfikowano poszczególne szczątki, po czym kości powstańców zostały uroczyście pochowane w 2019 roku, w obecności prezydentów Polski i Litwy. W muzeum pozostały pamiątki – guziki, medaliki, krzyżyki i chyba najcenniejsza rzecz, zwłaszcza dla Litwinów – obrączka Zygmunta Sierakowskiego, jednego z przywódców powstania na Litwie. To najbardziej osobiste pamiątki – towarzyszące ludziom aż po grób. Je również umieściliśmy na naszej wystawie.

Powstanie styczniowe zostawiło po sobie stosunkowo wiele pamiątek. Czym Państwo kierowali się przy ich wyborze?

Rzeczywiście jest ich sporo. Początkowo planowałam umieścić na wystawie ponad 470 obiektów, ale ze względów praktycznych było to niemożliwe – nie chcieliśmy przytłoczyć widzów nadmiarem eksponatów. Trzeba było więc uszczuplić tę liczbę. Z wykształcenia  jestem historykiem, zatem kierowałam się chęcią przekazania pewnej narracji. Wystawa więc prowadzi więc chronologicznie – od początku lat 60. XIX wieku i wydarzeń sprzed okresu powstania, przez organizację Tymczasowego Rządu Narodowego i walki powstania, po represje i zsyłki po jego upadku.

Oprócz kryterium historycznego bardzo ważne było dla mnie dopasowanie eksponatów do osobistych historii. Przykładowo jednym z moich ulubionych obiektów na wystawie jest mała akwarelka ze zbiorów Archiwum Głównego Akt Dawnych, która pokazuje obozowisko powstańców w lesie. To akwarelka, którą jeden z dowódców wojskowych na Litwie dołączył do raportu wojskowego, który następnie wysłał do swoich przełożonych. Ten przykład mnie niezwykle porusza, bo pokazuje, że wielka historia ma zawsze wymiar osobisty, że ci ludzie kreowani na podręcznikowych bohaterów w rzeczywistości byli zwykłymi osobami z krwi i kości – ze swoimi potrzebami, uczuciami, pragnieniami.

Zapraszamy na stronę Muzeum Zamku Królewskiego w Warszawie!

reklama
Fot. Zamek Królewski, Maciej Jazwiecki

To właśnie jedno z ważniejszych kryteriów. Wybierając eksponaty, kierowaliśmy się tym, by były to przedmioty z możliwie dużym ładunkiem emocjonalnym. Nie chcieliśmy ograniczać się do narracji historycznej – od tego są podręczniki i opracowania naukowe. Chcieliśmy pobudzić emocje zwiedzających, uświadomić im, że w powstaniu styczniowym walczyli ludzie tacy, jak my.

Często można spotkać się z zarzutem, że skupiamy się w naszej historii na martyrologii, że podtrzymujemy mit romantycznych powstań. Nie bali się Państwo takich zarzutów również pod kątem tej wystawy?

One mogą pojawić się zawsze. My owszem, obrazujemy poświęcenie i ideowość powstańców, ale nie uciekamy również od pokazywania krwawych konsekwencji powstania – wyroków, śmierci, zesłania. Nie sposób uniknąć tych tematów, opowiadając o powstaniu. Nie chodzi nam tylko o pobudzanie emocji, one również mają służyć edukacji. Gdybyśmy mieli zastanowić się, co pamiętamy z dzieciństwa, okazuje się, że w większości będą to wydarzenia czy sytuacje, które poruszyły nasze emocje, w pewien sposób zaangażowały nas emocjonalnie. Dlatego też chcemy, żeby nasza wystawa była poruszająca, żeby dzięki temu odwiedzający zapamiętali też pewne fakty historyczne, które staramy się przypomnieć na wystawie.

Co Panią w tej wystawie porusza najbardziej?

Trudne pytanie, jako kuratorka jestem zaangażowana emocjonalnie w całość wystawy. Jest jednak kilka takich miejsc. Bardzo lubię salę, która nosi tytuł „Miłość”. Umieściliśmy tam min. przepiękny portret Julii Bock pędzla Józefa Simmlera, przedstawiający młodą kobietę w sukni żałobnej i biżuterii powstańczej. Za serce chwytają też maleńkie medaliki, które bite były na pamiątkę ofiar antycarskich manifestacji. Świadomość, że ktoś nosił je do ostatnich chwil życia, niezwykle wzrusza.

reklama

Bardzo poruszającym emocjonalnym miejscem wystawy jest również przestrzeń zarezerwowana dla obiektów z Wilna, przedmiotów wykopanych z mogił powstańczych. To chyba najbardziej osobiste przedmioty, jakie człowiek może mieć. Niektóre z nich są maleńkie, ale niosą za sobą ogromny ładunek emocjonalny. Zostały one umieszczone miejscu zatytułowanym „Śmierć”. Naprzeciwko niego znajduje się ściana o nazwie „Życie”. Umieściłam na niej sylwetki czworga, całkowicie subiektywnie wybranych postaci, które miały szczęście przeżyć powstanie. Są to: Anna Henryka Pustowójtówna, Henryk Krajewski, Zygmunt Mineyko i mój ulubiony bohater – Ludomir Benedyktowicz. Ten ostatni zasługuje na szczególną uwagę.

Dlaczego?

Jego historia jest absolutnie niezwykła. Ludomir był młodym człowiekiem, studentem w Zakładzie Praktyki Leśnej. Miał spory talent i ambicje artystyczne, chciał zostać malarzem, ale jego rodzina nie chciała się na to zgodzić – polecili mu wybór solennego zawodu leśnika zamiast niepewnego zawodu malarza. Razem z kolegami poszedł do powstania i w jednej z potyczek powstańczych odniósł bardzo ciężkie rany, kula rosyjska strzaskała mu lewe ramię, w efekcie czego rękę trzeba było całkowicie amputować. Do tego jeden z Kozaków odciął mu szablą dłoń u drugiej ręki.

Fot. Zamek Królewski, Maciej Jazwiecki

Wydawałoby się, że dla młodego człowieka to koniec jakiejkolwiek kariery, ambicji zawodowych. Ludomir się jednak nie poddał. Wymyślił sobie protezę, którą skonstruował mu pewien kowal, zapisał się do warszawskiej Szkoły Rysunku pod kierunkiem Wojciecha Gersona. Skończył te kursy, okazało się że jest niezwykle utalentowany. Bez większych trudności zdał więc egzamin do elitarnej Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Monachium. Po tym poświęcił się malarstwu, o czym marzył od dzieciństwa. Co chyba najbardziej optymistyczne, Ludomir doczekał wolnej Polski – zmarł w 1926 r.

Na wystawie mamy jego portret, dwa obrazy, wiersz – bo oprócz zdolności malarskich potrafił również świetnie pisać – i jego protezę, która umożliwiła mu realizację marzeń.

Gdzie możemy oglądnąć wystawę? Do kiedy?

Wystawa otwarta jest w pałacu pod Blachą, który jest częścią Zamku Królewskiego w Warszawie, od wtorku do niedzieli od godziny 10:00 do 17:00 (ostatnie wejście o 16.00). Czynna będzie do 16 kwietnia. Serdecznie zapraszam!

Materiał powstał dzięki współpracy reklamowej z Zamkiem Królewskim w Warszawie.

Zapraszamy na stronę Muzeum Zamku Królewskiego w Warszawie!

reklama
Komentarze
o autorze
Natalia Pochroń
Absolwentka bezpieczeństwa narodowego oraz dziennikarstwa i komunikacji społecznej. Rekonstruktorka, miłośniczka książek. Zainteresowana historią Polski, szczególnie okresem wielkich wojen światowych i dwudziestolecia międzywojennego, jak również geopolityką i stosunkami międzynarodowymi.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone