„Anna Boleyn” - recenzja i ocena serialu
„Anna Boleyn” – recenzja i ocena serialu
„Anna Boleyn” to zaledwie trzyodcinkowy serial wyprodukowany dla Chanel 4. Twórcy nie mieli ambicji przedstawienia całego życiorysu drugiej żony Henryka VIII, ale skupili się na ostatnich miesiącach jej życia i wydarzeniach, które doprowadziły do ścięcia królowej. W główną rolę wcieliła się brytyjska aktorka Jodie Turner-Smith. Pierwszy odcinek rozpoczyna scena balu, który odbywa się w dniu, w którym na dwór dotarły wieści o śmierci pierwszej żony Tudora – Katarzyny Aragońskiej. Ciężarna Anna Boleyn występuje w przepięknej, żółtej sukni, dając tym samym wyraz swej radości. Jeszcze nie wie, że za kilka miesięcy jej życie zakończy uderzenia miecza.
Serial od pierwszych minut przenosi nas w świat dworskich intryg, w których równie wiele, co wypowiedziane słowa znaczą porozumiewawcze spojrzenia czy uśmieszki. Anna Boleyn została przedstawiona jako pewna siebie kobieta, mająca potężne ambicje. Stara się je realizować poprzez swojego męża. Jednocześnie doskonale radzi sobie w zdominowanym przez mężczyzn świecie, w którym jej głównym zadaniem jest urodzenie dziedzica tronu.
W postać Anny Boleyn wcieliła się Jodie Turner-Smith
Sportretowana w serialu przez Jodie Turner-Smith Anna myśli o ubogich, chce wykorzystać środki z kasaty zakonu na zapewnienie Anglikom wykształcenia. Od pierwszego odcinka zarysowano jej konflikt na tym tle z Thomasem Cromwellem, pierwszym doradcą władcy. Notabene, jest to kolejna produkcja, w której Cromwell został przedstawiony jako żylasty mężczyzna, nieprzypominający jednak tej potężnie zbudowanej osoby przedstawionej na portrecie Holbeina. Anna jest co prawda wyidealizowana, a jej zachowania nazbyt przypominają zachowania współczesnej kobiety.
Serial ukazuje wydarzenia z perspektywy Anny Boleyn. To jej oczami obserwujemy zachowania innych postaci. Jodie Turner-Smith ma więc trudne zadanie udźwignięcia tak naprawdę całej produkcji na swoich barkach. Aktorka z zadania wywiązała się bardzo dobrze. Jej postać jest władcza, kiedy trzeba, ale jednocześnie w momentach dramatycznych pozwala sobie na chwile słabości. Casting do roli Anny Boleyn wywołał najwięcej kontrowersji, jednak grająca tytułową rolę aktorka nie zawiodła. Nie jest również jedyną osobą o tym kolorze skóry w obsadzie, dlatego też na pewno nie wyróżnia się na tle innych przewijających się na ekranie postaci.
Warto też pamiętać, że nie jest to pierwsza czarnoskóra aktorka wcielająca się w żonę Henryka VIII – dość wspomnieć niedawny musical SIX. Nietrzymanie się koloru skóry postaci przy wyborze wcielającego się w nią aktora lub aktorki to tylko kolejny przykład przenoszenia praktyk teatralny do telewizyjnych realizacji.
Na docenienie zasługuje również gra Loli Petticrew wcielającej się w Jane Seymour. Jest ona uosobieniem niewinności, a jej zachowanie doskonale kontrastuje z pewną siebie postawą Anny. Niestety Mark Stanley jako Henryk VIII niczym się nie wyróżnia. Twórcy skupiający się na perspektywie jego małżonki nie dali mu zbyt wiele do zagrania, ale nawet w scenach, w których się pojawia, blednie przy swojej ekranowej partnerce.
Na pochwałę zasługują przepiękne stroje, zwłaszcza suknie Anny oraz jej dam dworu. Chociaż sama królowa występuje w różnych olśniewających kreacjach, to jednak niejednokrotnie zakłada tę samą suknię, co przypomina o wartości strojów w epoce nowożytnej. Również scenografia, chociaż miejscami kameralna, pozwala przenieść się na XVI-wieczny dwór.
Serial „Anna Boleyn” a historia
Wydarzenia historyczne zostały przedstawione dość dokładnie, chociaż doszło do kilku przeinaczeń, część z nich wynikała zapewne z chęci zachowania serialowej dynamiki. Szkoda tylko, że twórcy zrezygnowali z zaprezentowania mowy Anny Boleyn na szafocie. Serial nie zalewa widza zbędnymi datami, nazwiskami czy wydarzeniami. Przedstawione zostały jedynie te, które są niezbędne do zrozumienia wydarzeń portretowanych na ekranie.
Serial „Anna Boleyn” nie wnosi niczego nowego do postrzegania postaci. Feministyczna interpretacja tej postaci jest obecna w kulturze już od wielu lat. Jednocześnie jest to dobrze zrobiona produkcja. Na pewno ma więcej wspólnego z dworem Tudorów niż popularna swego czasu produkcja „The Tudors”, w Polsce pokazywana pod tytułem „Dynastia Tudorów”. Warto więc sięgnąć po tę propozycję, szukając dobrze nakręconego dramatu o władzy i upadku osadzonego w realiach XVI-wiecznej Anglii.