Andrzej Dudziński - „Manuskrypt Jana Żeglarza” – recenzja i ocena
Autor znany także jako dokumentalista i scenarzysta telewizyjny od lat także kultywuje swą pasję badań osadnictwa polskiego na terenie Ameryki Północnej. Łącząc ją z szerokim zainteresowaniem Kaszubami stara się realizować dzieła o różnej formie: począwszy od wspomnianych dokumentów aż po powieści i książki. Jego najnowsze dzieło pod tytułem „Manuskrypt Jana Żeglarza” jest interesującym przykładem połączenia wspomnianych wcześniej tematów.
Książka opowiada o Robercie Nowickim, profesorze historii z Gdańska, który do tej pory nie miał okazji szczególnie się wyróżnić. Pracując naukowo nad tematyką wielkich odkryć geograficznych zdarzyło mu się korzystać ze stypendium w Stanach Zjednoczonych. W momencie rozpoczęcia opowieści bohater znajduje się w ciężkim dla siebie okresie: jest zupełnie zagubiony po stracie żony. Dodatkowo jego teorie o odkrywcach Ameryki innych niż Krzysztof Kolumb zostały brutalnie zlekceważone w trakcie prezentacji, co zaowocowało tym, że nie dostał prestiżowego stypendium na badania. Namówiony, wyjeżdża na Wyspy Owcze, by tam odpocząć.
Powieść ma jednak również drugiego bohatera. Jest nim tytułowy Jan Żeglarz, zwany także Janem z Kolna, Scolvusem czy Nawigatorem. Według legend i nie do końca sprawdzonych faktów miał on wraz z innymi żeglarzami w służbie króla Danii dotrzeć do kontynentu amerykańskiego kilkanaście lat przed Kolumbem. To właśnie tytułowy manuskrypt odkryty w starym klasztorze na Wyspach Owczych ma odpowiedzieć na pytanie dręczące historyków: czy przed słynnym genueńczykiem komuś udało się świadomie dotrzeć do Nowego Świata?
Narracja powieści przebiega równolegle. Z jednej strony mamy współczesne zmagania profesora Nowickiego z historyczną zagadką, mające miejsce głównie na Wyspach Owczych. Po drodze ten główny wątek lawiruje zgrabnie między kilkoma innymi, pomniejszymi. Większość z nich związana jest mniej lub bardziej z miłością, w której Nowickiemu do tej pory nie udało się znaleźć spełnienia. Przyjdzie mu więc mu po drodze poznać kobiety, które mogły by mu dać to czego pragnie. Spotka także osoby szukające dokładnie tego samego co on, choć różniące się drastycznie od niego poglądami, stylem życia czy wykształceniem.
Drugą linią biegnie zgrabny opis życia Jana z Kolna. Rozdziały o tej tematyce autor zgrabnie wplótł w całość opowieści – są one prezentowane jako tłumaczenia tytułowego manuskryptu. Co ciekawe, z opowieści tej wynika też historia pełna niespełnionej miłości i dążenia do sukcesu za wszelką cenę. Historia Jana Żeglarza, choć w większości oparta przez Dudzińskiego na legendach i niesprawdzonych do końca faktach, dzięki wykorzystaniu wiedzy o prawdziwych zdarzeniach i miejscach wydaje się prawdopodobna. Kto wie, może kiedyś badacze potwierdzą istnienie odkrywcy Ameryki z Kaszub? Co ciekawe, sam Jan był według powieści nie tylko człowiekiem z krwi i kości targanym emocjami jak każdy z nas, ale też na swej drodze spotkał inne znakomitości XV wieku, m.in. Krzysztofa Kolumba, Kazimierza Jagiellończyka czy księcia portugalskiego Henryka Żeglarza.
Te dwie historie rozdzielone pięcioma stuleciami splatają się ze sobą i wzajemnie wpływają na siebie. Im bardziej profesor Nowicki zagłębia się w temat Jana z Kolna tym bardziej zdaje się odżywać po przejściach. Jednocześnie, poświęca więcej czasu na odkrycie historii życia i podróży Scolvusa i przekazanie jej potomnym.
Jeśli natomiast chodzi o formę poszczególnych wątków, czytelnik może mieć mieszane uczucia. Z jednej strony mamy bowiem realistyczną opowieść sprzed połowy tysiąclecia, napisaną spójnie i zrozumiale. Z drugiej natomiast jesteśmy konfrontowani z uczuciowymi zmaganiami polskiego naukowca. Wydają się one banalne, zwłaszcza gdy mowa jest o romansach profesora. Może się wydawać, że Dudziński chciał czytelnikom zaserwować historię Jana z Kolna, a przy okazji całość oplótł romantyczną opowieścią. Dodatkowo, jak przystało na dobrą powieść z tajemnicą w tle, pojawia się także spisek, który moim zdaniem został w książce przedstawiony sposób rozczarowujący. Przez to czytelnik może odbierać książkę jako nie do końca dobrze rozegraną próbę zaprezentowania, ciekawego skądinąd, tematu wyprawy Jana Scolnusa w otoczce powieści sensacyjnej, z romansem w tle. Poza tym można odnieść wrażenie, jakby w pierwotnym założeniu powieść przeznaczona była na dwa tomy, a dopiero później autor postanowił skrócić niektóre wątki.
Wydanie powieści dotrzymuje uznanych standardów. Lakierowana okładka prezentuje ilustrację karaweli z wklęsłym przecięciem i ważnymi dla całej opowieści płatkami róży. Powieść spisana została na ponad 500 stronach i wydana w poręcznym formacie. Choć całość jest klejona, nie przeszkadza to w czytaniu i książka z pewnością nieprędko się rozpadnie (o ile w ogóle) ponieważ marginesy są dość szerokie. Cena także nie jest wysoka: nieco ponad 40 złotych za całkiem niezłą powieść historyczną to niedużo. Brak jest niestety w książce ilustracji czy map i może to tylko ma negatywny wpływ na ocenę wydania.
Podsumowując, o „Manuskrypcie Jana Żeglarza” można powiedzieć, że jest to bardzo ciekawa powieść historyczna, z niestety nie do końca właściwie dobraną otoczką współczesną. Z historycznego punktu widzenia będzie to świetna powieść zmuszająca czytelnika do skierowania swej uwagi na historię Jana z Kolna. Mnie wciągnęło to najbardziej. Dla tych, którzy historię lubią mniej, powieść może stanowić przyjemną odskocznię, ale jednocześnie odczuwać można po niej pewien niedosyt.
Redakcja: Michał Przeperski