Amerykańskie bombowce w Związku Sowieckim

opublikowano: 2016-04-30, 08:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Gdy zbliżał się koniec wojny, sojusz amerykańsko-sowiecki trzeszczał w szwach. Coraz jaśniejsze było to, że dzisiejsi sojusznicy będą jutrzejszymi wrogami...
reklama

30 grudnia 1944, Debach, Anglia

Baza 493. Grupy Bombowej, 8. Armia PowietrznaStanów Zjednoczonych

Tamtego zimowego popołudnia zaczynało się już ściemniać, gdy formacja latających fortec ukazała się nad wybrzeżem w hrabstwie Suffolk. Poszczególne maszyny zaczęły odrywać się od szyku, dołączając do kręgu nad lotniskiem i ustawiając się w kolejce do lądowania. Niektóre, podziurawione pociskami, z trudem wykonywały ten ostatni krok w swojej długiej podróży do domu. Jednej latającej fortecy brakowało – jej załoga wyskoczyła na spadochronie nad morzem. 493. Grupa Bombowa razem z innymi grupami z jej dywizji miała zbombardować stacje rozrządowe w Kassel w Niemczech i spotkało je tam niemiłe przywitanie.

Z włączonymi reflektorami ciężkie bombowce z piskiem opon dotykały betonu i toczyły się po pasie startowym, skręcając następnie na poszczególne drogi kołowania i kierując się z hukiem silników w stronę rejonów rozśrodkowania wokół lotniska. Niektóre podskakiwały, a ich skrzydła podrygiwały niezgrabnie, gdy przetaczały się po dziurach i pęknięciach w betonie. Debach (ku zdziwieniu amerykańskiego personelu wymawiane przez miejscowych „Debbidge”) było ostatnim lotniskiem dla ciężkich bombowców wybudowanym na potrzeby amerykańskiej 8. Armii Powietrznej. Jego konstrukcja była kiepska, a nawierzchnia pasów startowych zdążyła pogorszyć się do tego stopnia, że 493. Grupa już wkrótce miała przenieść się gdzie indziej.

reklama
B-29 w locie (domena publiczna).

Unikając największych dziur, B-17 Big Buster zwolnił, aby zatrzymać się na swojej płycie postojowej. W kabinie pilotów kapitan Robert M. Trimble i drugi pilot, porucznik Warren Johnson, rozpoczęli skomplikowany rytuał wyłączania rozedrganej maszynerii, przesuwając kolejne przełączniki i dźwignie. Cztery ogromne śmigła, jedno po drugim, stopniowo zwalniały i w końcu się zatrzymywały. Zapadła cisza, którą dodatkowo jeszcze podkreślało trzeszczenie stygnącego metalu.

– Jesteśmy w domu! – rozległo się w interkomie.

Trimble i Johnson uśmiechnęli się do siebie, gdy ostatni przełącznik znalazł się we właściwym położeniu, a wskazówki wszystkich zegarów opadły do zera. Dom – ta myśl działała kojąco na znękaną duszę. Kapitan Trimble i jego załoga byli w Anglii od prawie sześciu miesięcy i właśnie wylatali swoją turę: dzisiejsza misja była już trzydziestą piątą, co oznaczało, że ich służba bojowa dobiegła końca. Trimble pokonał wszystkie przeciwności losu i mógł wracać do domu. Domu, gdzie czekały na niego żona Eleanor i niedawno narodzona córeczka, której jeszcze nie widział. Malutka Carol Ann przyszła na świat dokładnie dwa miesiące wcześniej, gdy jej ojciec leciał nad Niemcami, odbywając swoją dwudziestą piątą misję, której celem był budzący strach wśród pilotów alianckich bombowców Merseberg. Tamtego dnia – jakby sam los go chronił – z powodu zachmurzenia nad celem odwołano ich do Anglii, gdzie dotarli bez szwanku. To był szczęśliwy dzień, podobnie jak ten.

reklama

Członkowie załogi kolejno wyskakiwali przez przedni właz na beton. Niektórzy się przeciągali, żeby ulżyć zesztywniałym plecom, kilku podeszło na skraj płyty, zrzucając z siebie kombinezony, ciepłe ubrania, spodnie i bieliznę, aby z westchnieniem ulgi opróżnić pęcherz na zmrożoną trawę. Dziewięciu mężczyzn, zmęczonych, ale zadowolonych, wrzuciło swój sprzęt na czekające na nich jeepy i wskoczyło do pojazdów, żartując i dogadując sobie. Tym razem nie było mowy o posępnym milczeniu, które często się pojawiało, gdy po zakończeniu misji opadała adrenalina. Kapitan Trimble klapnął na siedzenie pasażera w jednym z jeepów.

– Dowódca chce pana widzieć, sir – oznajmił mu kierujący pojazdem sierżant, ruszając.

– Mnie? – zdziwił się Trimble. – Teraz?

– Jak panu wygodnie, sir. – Sierżant ze zgrzytem zmieniał biegi; jeep przyspieszył i odbił w bok.

Rzadka fotografia B-29 w oliwkowym malowaniu (domena publiczna).

Kapitan Trimble chwycił się ramy przedniej szyby, gdy przeładowany pojazd mknął przez płytę lotniska w kierunku widocznego w oddali kompleksu budynków. Nie miał pojęcia, dlaczego dowódca chce go widzieć, ale specjalnie nie zaprzątał tym sobie głowy. Wykończony po siedmiu godzinach pilotowania latającej fortecy, pod ostrzałem niemieckiej artylerii przeciwlotniczej i myśliwców oraz w nieludzkim zimnie, jechał do dowództwa pogrążony w radosnych myślach o rejsie powrotnym do domu, z których co chwilę wyrywało go podskakiwanie jeepa na wybojach. Do czasu, gdy załoga znalazła się w sali odpraw, zdążył już całkiem zapomnieć o wezwaniu dowódcy.

Zapowiadał się dobry weekend. Nie tylko załoga Trimble’a wylatała tamtego dnia swoją turę bojową – ich koledzy z dywizjonu, załoga porucznika Jeana Lobba, również mieli to szczęście. Jako skrzydłowy wobec lidera grupy Lobb przez cały lot do Niemiec znajdował się na prawo od Trimble’a, ale zanim dotarli do celu, musiał opuścić formację wskutek awarii turbosprężarki (po czym nastąpiła pełna napięcia chwila ponownego formowania szyku bojowego, gdy porucznik Parker powoli sunął do przodu, zajmując miejsce Lobba). Na szczęście dla Lobba zaliczono mu ten lot bojowy, mimo że wrócił na lotnisko z ładunkiem bomb.

Na dodatek następnego dnia był sylwester, więc mieli wszelkie powody do świętowania.

Pomimo hulanki, jaką urządzili tamtego wieczoru w mesie, Robert Trimble od miesięcy nie spał tak dobrze: nie było żadnego lotu bojowego następnego ranka, żadnych obaw przed alarmem bojowym w ciągu dnia, tylko piękna przyszłość, przyszłość z Eleanor i ich malutką Carol Ann. Zastanawiał się, czy jego rodzinne Camp Hill w Pensylwanii jakoś się zmieniło w ciągu tych miesięcy, które spędził poza domem. Jednej rzeczy mógł być pewien – pomyślał z radością – przybyła mu całkiem nowa malutka mieszkanka…

reklama

Tekst jest fragmentem książki Lee Trimble i Jeremy'ego Dronfielda „Ocalić jeńców!”:

Jeremy Dronfield, Lee Trimble
„Ocalić jeńców!”
Tłumaczenie:
Tomasz Fiedorek
Okładka:
całopapierowa z obwolutą
Liczba stron:
368
Seria:
Historia
Data i miejsce wydania:
1 (2016)
Premiera:
26 IV 2016
Format:
150x225
ISBN:
978-83-7818-862-9

Wypocząwszy i doprowadziwszy się do porządku, Robert włożył mundur – oliwkowoszarą kurtkę z brązowymi spodniami i koszulą, ostre połączenie kolorów zwane „róż i zieleń” – i skierował się do dowództwa grupy. W odróżnieniu od stałych lotnisk w Stanach Debach rozłożyło się na nietkniętych terenach wiejskich hrabstwa Suffolk, a połączenie między częściami technicznymi i mieszkalnymi bazy oraz lotniskiem i magazynami amunicji zapewniały wijące się wiejskie drogi wysadzane żywopłotami. Nie spiesząc się, Trimble szedł szpalerem ogołoconych z liści jaworów. Panowała cisza, gdyż grupa wyleciała na kolejną misję bojową.

Dowództwo bazy mieściło się na farmie przy drodze łączącej główne lotnisko z małą wioską Clopton (równie małe Debach było otoczone stanowiskami dla samolotów po drugiej stronie bazy). Robert zameldował się i został wpuszczony do sanktuarium dowódcy grupy – skromniutkich biur w półkolistym baraku z cynkowanej blachy stalowej.

Pułkownik Elbert Helton, dowódca 493. Grupy Bombowej, był niepozornym człowiekiem. Spokojny i poważny, z dużymi uszami i błyskiem poczucia humoru w oczach, wyglądał raczej na przyjaznego lekarza z małego miasteczka niż zaprawionego w boju pilota bombowca mającego na koncie długą serię misji na Pacyfiku i w Europie. Ten młody Teksańczyk w warunkach wojennych szybko awansował i teraz dowodził czterema dywizjonami tworzącymi 493. Grupę Bombową oraz bazą lotniczą stanowiącą jej siedzibę. Niedawno skończył zaledwie dwadzieścia dziewięć lat.

reklama
Wnętrze Superfortecy (domena publiczna).

Gestem pokazał kapitanowi Trimble’owi, żeby usiadł.

– Właśnie skończyłem to podpisywać – powiedział, biorąc kartkę z małego stosu. – Równie dobrze możesz zabrać swój już teraz.

Robert wziął papier do ręki i uśmiechnął się. Był to zwyczajowy dokument, podpisany przez Heltona i pozostałych członków dowództwa 493. Grupy.

Tego dnia 30 grudnia tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku

kapryśny palec losu wpisał w poczet

„Klubu cholernych szczęściarzy”

nazwisko

kpt. Roberta M. Trimble’a 0-1289835 493. Grupa Bombowa (H)

Ukończywszy z powodzeniem turę operacyjną

na europejskim teatrze działań wojennych

w szeregach celnie trafiających twardzieli „Butcha” Heltona,

niniejszym został absolwentem, jako wyróżniający się student,

College’u Wiedzy Taktycznej w Debach.

A zatem spełnił warunki, aby otrzymać

ten certyfikat poświadczający wszystkim, że jest prawdziwym

„cholernym szczęściarzem”.

– Gratulacje, Bob – powiedział Helton. – Udało ci się. Jesteś w drodze do domu.

– Tak jest, sir – odparł Robert. Znał dobrze pułkownika Heltona i coś w tonie jego głosu napawało go niepokojem. Helton zrobił pauzę, a potem wbił szpilę w ten balon błogiego zadowolenia, którym Robert rozkoszował się od wczoraj.

– Wiesz, że znowu cię powołają, prawda? Na kolejną turę.

To było dokładnie to, czego Robert nie chciał teraz usłyszeć. Wiedział, że istnieje taka możliwość, ale Helton powiedział to tak, jakby sprawa już była przesądzona.

– Jedziesz teraz do domu – masz prawo do dwudziestojednodniowej przepustki w kraju – ale po jej zakończeniu ponownie cię wezwą. Może rzucą cię tutaj, a może na Pacyfik. Armia ma mnóstwo pilotów, ale dobrych już nie tak wielu, nie wspominając o tych doświadczonych.

To była prawda. W pierwszej połowie 1944 roku liczbę misji bojowych do wylatania przez załogi bombowe podniesiono z dwudziestu pięciu do trzydziestu. We wrześniu, gdy Robert był w połowie swojej tury, ponownie podniesiono limit – do trzydziestu pięciu. Kto mógł wiedzieć, kiedy znowu go podniosą. Było niemal pewne, że doświadczonych pilotów poślą do walki.

Załoga maszyn „Waddy's Wagon” (domena publiczna).

– Wiem, że twoja żona dopiero co urodziła – powiedział pułkownik – i wiem, że chciałbyś wrócić do domu. Ale teraz pojedziesz do domu tylko po to, żeby spędzić tam dwadzieścia jeden dni, i jest bardziej niż prawdopodobne, że zaraz znowu gdzieś cię wyślą.

– Rozumiem, sir. – Robert zastanawiał się, jaki jest w tym wszystkim haczyk, poza tym, że pułkownik popsuł mu tę krótką chwilę szczęścia.

Helton wstał i wyciągnął butelkę szkockiej oraz dwie szklanki.

reklama

– Ostatnia z listopadowej dostawy specjalnej – stwierdził, napełniając szkło.

Robert uśmiechnął się i wziął swoją szklankę. W ramach nieformalnych zadań pełnił funkcję kuriera dostarczającego whisky dowódcy 493. Grupy. Raz w miesiącu latał do Edynburga i przywoził kilka butelek.

– Mam dla ciebie propozycję – ciągnął Helton. – Być może będziesz chciał z niej skorzystać.

– Co to za propozycja?

Tekst jest fragmentem książki Lee Trimble i Jeremy'ego Dronfielda „Ocalić jeńców!”:

Jeremy Dronfield, Lee Trimble
„Ocalić jeńców!”
Tłumaczenie:
Tomasz Fiedorek
Okładka:
całopapierowa z obwolutą
Liczba stron:
368
Seria:
Historia
Data i miejsce wydania:
1 (2016)
Premiera:
26 IV 2016
Format:
150x225
ISBN:
978-83-7818-862-9

Helton pociągnął łyk whisky.

– Ci na górze cię potrzebują, Bob – stwierdził. – Pytali mnie o kogoś dobrego i ja daję im ciebie.

Robert miał wrażenie, że whisky w jego ustach nagle zmieniła się w kwas z akumulatora. Nic dobrego nie mogło wyniknąć z tego, że wpadło się w oko tym na górze.

– Oczywiście, jeśli się zgodzisz. Szukają pilota mającego doświadczenie w prowadzeniu maszyn wielosilnikowych… kogoś obeznanego zarówno z B-24, jak i z B-17. Jesteś jedyną osobą, jaką znam, która by się do tego nadawała. Chcą cię wysłać do Rosji.

Samolot transportowy Lockheed C-130 Hercules.

Mózg Roberta jakby wykonał salto w tył. Rosja?

– Wiesz, że mamy tam bazy? – Helton kontynuował. – Zresztą ja też nie wiem zbyt wiele na ten temat. Założono je na potrzeby misji wahadłowych.

Pułkownik Helton streścił mu to, co wiedział o tym przedsięwzięciu. Misja wahadłowa polegała na tym, że bombowce startowały z własnej bazy, atakowały cel, a następnie leciały do innej bazy w innym kraju; umożliwiało to uderzenia na cele, które znajdowały się tak daleko, że po ataku na nie bombowce nie mogłyby wrócić do własnych baz. Lecz 493. Grupa Bombowa nie uczestniczyła w operacji „Frantic” (jak nazwano program lotów wahadłowych), dlatego Helton nie mógł powiedzieć Robertowi zbyt wiele. Miał być wysłany do bazy Dowództwa Wschodniego (Eastern Command) w Połtawie na Ukrainie. Ponieważ obecnie operacja „Frantic” była wstrzymana, tamtejszy personel otrzymał inne zadania, a Połtawa stała się bazą ratownictwa technicznego dla uszkodzonych bombowców, które zmuszone były lądować na terenach zajętych przez Armię Czerwoną. Jak zapewniał Helton, zadanie Roberta miało polegać na transportowaniu drogą powietrzną ocalonych załóg bombowych z Połtawy do Anglii lub do Włoch.

– Sowietów aż korci, żeby położyć łapy na naszych samolotach – stwierdził Helton. – Jeśli będą mieli choćby cień szansy, zaciągną je gdzieś i rozbiorą na części, żeby dowiedzieć się, jak są zbudowane. Nasi ludzie łatają je jak tylko mogą i spieprzają stamtąd, zanim czerwoni się zorientują. Masz doświadczenie w startowaniu z miękkich lądowisk, prawda?

reklama

Robert kiwnął głową. Latem był zmuszony wylądować swoim B-24 na lotnisku dla myśliwców Luftwaffe w północnej Francji. Spodziewający się walki lub niewoli członkowie załogi poczuli olbrzymią ulgę, gdy powitali ich żołnierze amerykańskiej piechoty, którzy kilka dni wcześniej zajęli to lotnisko. Po zatankowaniu paliwa i dokonaniu niezbędnych napraw Robert miał okazję poznać wyzwania, jakie wiążą się ze startem mocno obciążonym czterosilnikowym bombowcem z krótkiego trawiastego pasa przeznaczonego dla jednosilnikowych myśliwców.

– Tak mi się wydawało – stwierdził Helton. – I co powiesz?

– Mam wybór?

– Oczywiście. – Helton ponownie zrobił pauzę. – Ale jest pewien haczyk. Chcą cię już teraz. Nie mógłbyś pojechać do domu.

– A więc raczej nie, sir.

Pułkownik spojrzał na niego spode łba.

– Słuchaj, Bob, jeśli weźmiesz tę robotę, będziesz poza strefą działań bojowych. To tylko latanie tam i z powrotem, absolutnie bezpieczne. Odprowadzanie tych samolotów zajmie ci może kilka miesięcy. Kiedy to zrobisz, będziesz mógł im powiedzieć, że wracasz do domu. A potem, gdy minie dwadzieścia jeden dni przepustki, być może będzie już po wojnie.

Robert milczał. Pułkownik Helton próbował mu pomóc się stąd wydostać i miał rację – jeśli teraz pojedzie do domu, system zgarnie go i wyśle z powrotem do walki. Kolejna tura – kolejne trzydzieści pięć misji bojowych. Już raz wygrał los na loterii, ale czy uda mu się znowu zostać „cholernym szczęściarzem”?

– Znasz statystyki tak samo jak ja – ciągnął Helton. – Według wszystkich raportów wczorajszy lot to była bułka z masłem. Ale dokładnie w tej chwili grupa jest w drodze nad rafinerię w Misburgu i nie spodziewam się, że dziś wieczorem ujrzę ich wszystkich w komplecie. Jak będziesz oceniał swoje szanse, jeśli zdarzy się kolejny Magdeburg? Dziewięć maszyn z trzydziestu sześciu zostało wtedy zestrzelonych.

reklama

Robert poczuł dreszcz na wzmiankę o Magdeburgu – ta nazwa budziła przerażenie. To było w połowie września, gdy 493. Grupa Bombowa właśnie przesiadła się z B-24 na B-17. Kiepski szyk, w jakim dolecieli nad cel (zakłady paliwowe w Magdeburgu-Rothensee), umożliwił dwóm dywizjonom Focke-Wulfów Fw 190 skuteczny atak. Niemcy nadlatywali od przodu i od tyłu, ostrzeliwując latające fortece, które pozostały za daleko. Tamtego dnia 493. Grupa Bombowa straciła dziewięć bombowców, przy czym cztery eksplodowały, nim załogi zdążyły wyskoczyć na spadochronach. Ze wszystkich strąconych maszyn naliczono jedynie pół tuzina spadochronów.

Kapitan Robert Trimble nie brał udziału w misji nad Magdeburgiem; akurat wtedy wypadła jego kolej na pozostanie na ziemi. Uznał, że po prostu nie był to jego dzień na śmierć. Ten dzień mógł jednak nadejść w każdej chwili, a pułkownik Helton proponował mu wyjście z sytuacji.

Amerykański samolot bombowy Consolidated B-24 Liberator – na tego typu maszynach polscy piloci z 1586. Eskadry do Zadań Specjalnych wykonywali loty ze zrzutami dla walczących powstańców warszawskich (na zdjęciu maszyna w służbie brytyjskiej).

Ale Robert nie był człowiekiem, którego tak łatwo było nastraszyć. Spojrzał swemu dowódcy w oczy.

– A co by było, gdybym się nie zgodził?

Helton wzruszył ramionami.

– Przekażę to następnemu facetowi na mojej liście. Ale prosili mnie o najlepszego, a ty jesteś najlepszy z tych, których mam. – Pułkownik skończył swoją whisky i wstał. – Słuchaj, zadzwoń do żony. Porozmawiaj z nią o tym. Kiedy już się namyślisz, wróć tutaj i wtedy pogadamy.

Robert przeszedł do budynku łączności, rozważając propozycję. To była duża sprawa. Nie chciał jechać do Rosji (czy na Ukrainę lub gdziekolwiek, u licha, to w ogóle jest), ale może tak byłoby najlepiej. Większą część ich dwuipółrocznego małżeństwa spędzili osobno. Eleanor wiernie podążała za nim od stanu do stanu, gdy przechodził kolejne etapy szkolenia pilota, a potem dzielnie go pożegnała, gdy wyruszał za ocean. To było już dziewięć miesięcy temu. Czy będzie znowu chciała czekać nie wiadomo jak długo, skoro spodziewała się go lada dzień? Z drugiej strony jednak, czy mógł oczekiwać, że jeszcze raz pomacha mu na pożegnanie, gdy będzie odjeżdżał na wojnę po ledwie krótkim odpoczynku? Po prostu nie wiedział, co o tym myśleć.

Tekst jest fragmentem książki Lee Trimble i Jeremy'ego Dronfielda „Ocalić jeńców!”:

Jeremy Dronfield, Lee Trimble
„Ocalić jeńców!”
Tłumaczenie:
Tomasz Fiedorek
Okładka:
całopapierowa z obwolutą
Liczba stron:
368
Seria:
Historia
Data i miejsce wydania:
1 (2016)
Premiera:
26 IV 2016
Format:
150x225
ISBN:
978-83-7818-862-9
reklama
Komentarze
o autorze
Lee Trimble
Ur. 1950. Syn kapitana Roberta M. Trimble'a. Ukończył studia na wydziale technologii Uniwersytetu Stanowego Pensylwanii i otrzymał tytuł magistra inżyniera na Stevens Institute of Technology w New Jersey. Uczestniczył w badaniach nad laserami i półprzewodnikami, jak również był autorem i recenzentem w licznych pismach naukowych i zawodowych. Ostatnio przeszedł na emeryturę i zajmuje się rehabilitacją psów.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone