Agnieszka Kołakowska – „Wojny kultur i inne wojny” – recenzja i ocena
Książka Kołakowskiej składa się z osiemnastu tekstów, publikowanych od początku XXI wieku w rozmaitych pismach: tak popularnych, jak i bardziej specjalistycznych. Ważnym faktem, który należy wziąć pod uwagę podczas ich lektury, jest to, że autorka na co dzień mieszka we Francji i to właśnie francuska perspektywa wyostrza niektóre z problemów, jakie stały się tematem jej rozważań. Tak jest na przykład z problemem „islamizacji” czy też ze zjawiskiem „końca Europy”, oznaczającym wypłukiwanie tradycyjnych wartości z aksjologicznego kośćca Starego Kontynentu. W moim przekonaniu oba te zagadnienia są nad Wisłą bardzo słabo dostrzegalne. Choć ważne w skali europejskiej, u nas traktowane są jako rzecz nieco egzotyczna.
Problemy poruszane przez autorkę stanowią samo sedno walki pomiędzy zwolennikami tego, co można określić jako wartości tradycyjne, a zwolennikami szeroko rozumianej modernizacji. Kołakowska w tym sporze zdecydowanie reprezentuje wartości konserwatywne: eurosceptyczne, wolnościowe, w pewnym sensie „klerykalne”. Swoje poglądy i opinie prezentuje w sposób bardzo spójny, opierając się na wielostopniowym wnioskowaniu, często odwołując się do logiki. Pasja i potoczysty język autorki są do tego stopnia sugestywne, że Antoni Libera stwierdził z pewną przesadą – komentując zawartość „Wojen Kultur” – że „Kołakowska jak mało kto w polskiej publicystyce klaruje, o co naprawdę chodzi w rozmaitych zjawiskach społecznych i intelektualnych dziejących się obecnie na świecie”.
Opinia Libery jest bardzo charakterystyczna i wiele mówi o książce Kołakowskiej. Autorka ma pełne przekonanie, że swoimi poglądami reprezentuje prawdę. Jej wnioskowania oparte na wyznawanych przez nią wartościach stanowią normę, do której warto odnosić całą rzeczywistość. Wydaje się, że Kołakowska widzi siebie jako sapera konsekwentnie rozminowującego pole nonsensów, jakim jest współczesny dyskurs, przede wszystkim ten medialny. Nie przeczę, że precyzyjne wskazanie przez autorkę norm, na których opiera swoje poglądy, jest zabiegiem uczciwym i godnym szacunku. W konsekwencji jednak jest nie tylko publicystką, ale też głosicielem prawdy, co do której jest w pełni przekonana, co do której nie ma wątpliwości. Powoduje to, że „Wojny kultur” nie są książką, która zachęca do polemiki. To paradoksalne, bo wiele z tekstów, które pojawiły się w książce, zostało napisanych właśnie jako głosy polemiczne. Tymczasem przeważa to, co sama autorka nazywa „ponurym narzekaniem, ostrzeganiem przed zagrożeniami i kasandrycznymi przepowiedniami”. Czytelnik sięgający po książkę Kołakowskiej musi być tego świadomy.
Czy pomimo to warto zajrzeć do Kołakowskiej? Warto. Nawet jeśli nie podzielamy wyznawanych przez nią wartości, to możemy poczuć się sprowokowani do przemyślenia własnych poglądów na szereg problemów współczesności. Czego to w „Wojnach kultur” nie ma!
Jest intifada i islamizacja widziana znad Sekwany. Samochody palone masowo na ulicach francuskich miast stają się dla Kołakowskiej pretekstem do szerszych rozważań na temat relacji pomiędzy społecznościami islamskich emigrantów z krajów Maghrebu a środowiskami przestępczymi. Ktoś może powiedzieć, że znak równości stawiany przez autorkę między kryminalistami a podparyską biedotą jest zbyt pochopny. Jednak normy kulturowe, które pozornie stanowią tutaj oś sporu, w gruncie rzeczy znajdują się w tle. Kluczową rolę odgrywają normy prawne, które – poddawane nadmiernie elastycznej interpretacji – przestają pełnić swoją rolę. Powiązanie porządku aksjologicznego z porządkiem prawnym wydaje się być bardzo słabym punktem dzisiejszej Europy, co Kołakowska słusznie dostrzega.
Problem zamieszek wywoływanych przez muzułmańską młodzież na ulicach francuskich miast zazębia się z całym szeregiem innych tematów poruszanych przez Kołakowską. Wśród nich warto wymienić traktat z Lizbony, problem granic europejskiej tolerancji, poprawność polityczną i ograniczenia narzucane na europejskie gospodarki pod płaszczykiem regulacji ogólnounijnych. Nie brakuje tu celnych spostrzeżeń. Kołakowska punktuje logiczne absurdy politycznej poprawności, rosnący bezsens dyskusji i nieszczerość politycznych przedsięwzięć firmowanych przez Unię Europejską. Po dziesięciu latach od przystąpienia Polski do UE nie można stwierdzić, że decyzja ta była błędem. Nie zmienia to jednak faktu, że krytycyzm wobec niej stopniowo wzrasta. Wprowadzenie mętnych – nie tylko z punktu widzenia aksjologicznego – zapisów Traktatu Lizbońskiego do systemu prawnego Europy dowodzi tego, że cel uświęca środki. Pytanie tylko, co jest celem tych działań?
Niestety, książka Agnieszki Kołakowskiej nie przynosi odpowiedzi i nie próbuje kreślić programu pozytywnego. Kołakowska jako bezlitosny krytyk rzeczywistości zajmuje bardzo wygodną pozycję. Kpiąc i drwiąc, jednoznacznie wskazuje, że kluczem do rozwiązania problemów dławiących Europę jest konserwatyzm. Ale co to właściwie oznacza? Jak miałoby to wyglądać w praktyce? Trudno powiedzieć. Autorka niewiele robi sobie również z tego, że konserwatywne rozwiązania są – tak dla Europejczyków, jak i dla Polaków – bardzo mało atrakcyjne. Nie bardzo mnie to dziwi, jeżeli szermierze konserwatyzmu ograniczają się do wypowiedzi utrzymanych w takim duchu. Autorka przyjmuje bowiem postawę mądrej, lecz zrzędliwej ciotki, która niby dyskutuje z tymi, którzy mają inną opinię niż ona sama, ale w gruncie rzeczy liczy na ich „opamiętanie”. Wszak rzeczy wyglądają dokładnie tak, jak ona mówi. Niestety, w ten sposób Kołakowska może co najwyżej przekonać przekonanych.
Czytelnik, który – tak jak ja – nie podziela wielu poglądów autorki, doceni jej kulturę, erudycję i publicystyczną biegłość. Ale czy dostrzeże w konserwatyzmie szansę na przyszłość? Wątpię. Pomimo to zachęcam do lektury książki Agnieszki Kołakowskiej. Jest ona interesującym głosem na temat problemów, przed którymi nie uciekniemy.
Redakcja i korekta: Agnieszka Leszkowicz