Afrykańscy piraci? Ten sam problem mieliśmy 200 lat temu
W połowie kwietnia Amerykanom udało się szczęśliwie udaremnić jeden z ataków somalijskich piratów w Zatoce Adeńskiej. Ale piraci nigdy nie poddają się łatwo. Zagrożenie, że będą porywać kolejne amerykańskie (i nie tylko) okręty pozostaje znaczące. To natomiast może stanowić realny problem dla administracji Obamy. Dlaczego światowe supermocarstwo powinno martwić się jakimiś niewielkimi grupkami piratów na przeciwległej półkuli? Cóż, wprawdzie zagrożenie militarne jest w tym przypadku minimalne, ale przedłużające się kryzysy związane z przetrzymywaniem zakładników przez piratów mogą dosłownie wykoleić politykę zagraniczną USA. Dokładnie to samo działo się 200 lat temu. Wtedy również afrykańscy piraci porywali dla okupu Amerykanów.
Wówczas sprawcami byli bandyci z wybrzeży berberyjskich, czyli z Afryki Północnej a nie Somalii. Postępowali oni jednak tak samo, jak dzisiejsi piraci somalijscy – porywali i przetrzymywali amerykańskich oraz europejskich podróżników w oczekiwaniu na znaczące zyski. Podobnie jak obecnie, także wówczas Stany Zjednoczone kończyły kosztowną wojnę (z Wielką Brytanią). George Washington i inni przedstawiciele władz USA mieli nadzieję, że nastąpi okres demilitaryzacji i pokoju. Również dzisiaj Barack Obama liczy, że zbrojne zaangażowanie Ameryki za granicą zmniejszy się wraz z poprawiającą się sytuacją w Iraku. 200 lat temu działalność piratów miała katastrofalne skutki dla pokojowej wizji Washingtona. Tak samo może być dzisiaj.
W 1785 roku algierscy piraci porwali dwa amerykańskie okręty i uwięzili ich załogi. Podobnie jak niedawne wydarzenia w Zatoce Adeńskiej, także tamten incydent wydawał się mało znaczący. Kryzys jednak przeciągał się, a nieumiejętność rozwiązania problemu wywołała społeczną krytykę. To z kolei było kluczowym czynnikiem prowadzącym do znaczącego zwiększenia prerogatyw rządu centralnego w konstytucji USA przyjętej w 1789 roku.
Kiedy w 1793 roku Algierczycy porwali kolejne 11 okrętów i ponad 100 amerykańskich żeglarzy, Stany Zjednoczone nadal były zbyt słabe, by zmusić piratów do uwolnienia zakładników i zbyt biedne, by wykupić uwięzionych. Przyjęta dopiero co konstytucja nie poprawiła sytuacji. Gdyby opisywana sytuacja zaistniała kilkadziesiąt lat wcześniej, problem nie dotknąłby pewnie nikogo poza rodzinami porwanych. Lata 90. XVIII wieku były jednak okresem kształtowania się nowoczesnych form debaty publicznej – media oraz społeczeństwo ogarnęła fascynacja fenomenem piractwa.
W momencie, gdy nazwiska XVIII-wiecznych odpowiedników kapitana MV Maersk Alabama [porwanego w kwietniu okrętu amerykańskiego – przyp. red.] Richarda Phillipsa stały się powszechnie znane zwykłym Amerykanom, przetrzymywani przez piratów zakładnicy zyskali status celebrytów. Listy przesyłane przez nich do rodzin były przedrukowywane przez gazety, a niektórzy z porwanych wydali po uwolnieniu swoje wspomnienia w formie książek. Pisarze i scenarzyści wkrótce wpletli te opowieści w fabuły tworzonych przez siebie utworów. Te działania rozbudziły dalsze zainteresowanie piractwem i wściekłość wynikającą z niezdolności władz do zaradzenia problemowi.
W odpowiedzi na społeczne niezadowolenie Kongres Stanów Zjednoczonych utworzył Marynarkę Wojenną USA (US Navy), której celem miało być uwalnianie porwanych okrętów i zakładników. Antymilitarystyczne nastroje lat 80. ustąpiły miejsca duchowi nacjonalizmu, ale pozostałością wcześniejszych idei była zapowiedź rozwiązania US Navy po załagodzeniu problemu piractwa. Popierający istnienie marynarki kongresmeni zignorowali później te zapowiedzi, a flota USA była stopniowo rozwijana. Powodem był między innymi narastający kryzys w rejonie wybrzeża berberyjskiego, prowadzący do wojny z Trypolisem (tzw. pierwsza wojna berberyjska, 1801-1805). Kulminacja kolejnego kryzysu, która nastąpiła 1816 roku, z jednej strony utrwaliła istnienie rozrośniętej marynarki, z drugiej zaś zmusiła państwa berberyjskie do zaprzestania i powstrzymania ataków na amerykańskie okręty.
Przez 200 lat wiele się zmieniło, ale medialna fascynacja piractwem wykazuje niezwykłe podobieństwo do tej z końca XVIII wieku. Jeśli somalijscy piraci porwą kolejnych Amerykanów dla okupu, telewizyjne kamery, komórkowy przekaz informacji czy You Tube wytworzą nie mniejsze zainteresowanie tematem, niż to z czasów piratów berberyjskich. Niezadowolenie społeczne może zmusić prezydenta USA do wyznaczenia armii nowych celów, a to z kolei zagrozi planom ograniczenia wojskowej obecności Ameryki za granicą – tak samo jak kryzys berberyjski wypchnął na światowe morza początkowo izolacjonistyczny i antymilitarystyczny naród.
Paradoksalnie, pomimo gigantycznej przewagi militarnej USA nad przeciwnikiem, zwycięstwo w wojnie z somalijskimi piratami byłoby znacznie trudniejsze niż odniesienie sukcesu w wojnach berberyjskich 200 lat temu. Ówcześni awanturnicy byli w istocie działającymi za zgodą północnoafrykańskich państw korsarzami, których zyski wspierały skarbce poszczególnych władców. W sytuacji gdy piraci somalijscy nie działają z nadania żadnego rządu, nie ma nikogo z kim można by podpisać traktat kończący potencjalną wojnę. Opcją jest tylko długa i kosztowna walka przeciwko anonimowym, niewielkim i niezależnym od siebie grupkom piratów. Takiej wojny należy koniecznie uniknąć, poprzez zapobieganie kolejnym porwaniom. Podczas kryzysu berberyjskiego amerykańscy dyplomaci przekazywali kapitanom okrętów informacje o rejonach działalności piratów i zachęcali ich do przemieszczania się w konwojach zapewniających zbrojną ochronę. Powolność ówczesnych środków komunikacji i słabość amerykańskiej marynarki ograniczały skuteczność proponowanych działań. Dzisiaj, w czasach ekspresowej komunikacji i militarnej potęgi USA, unikanie porwań będzie znacznie prostsze niż 200 lat temu i powinno zapobiec tak horrorowi zakładników, jak i społecznemu oburzeniu.
Zobacz też:
- 1929-2008. Powtórka z wielkiego kryzysu?
- Aborcja to morderstwo? Czy zawsze tak twierdzono?
- Brytyjczycy w Kanadzie a początki amerykańskiej walki o niepodległość
- Recenzja książki: Philip de Souza – „Piraci w świecie grecko-rzymskim”
Przetłumaczył z angielskiego: Kamil Janicki
Przypominamy, że felietony i eseje publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji "Histmag.org".