A. Słonimski, J. Tuwim - „W oparach absurdu” - recenzja i ocena
Zebranie w jednej książce tak solidnych absurdów nie jest łatwą sprawą. Dwaj członkowie grupy poetyckiej Skamander – Julian Tuwim i Antoni Słonimski tworzyli je przez kilkanaście lat w ramach primaaprilisowych dodatków „Kuriera Polskiego” w latach 1920-1936. Pierwsze wydanie książki zawitało na półkach księgarskich już w 1958 roku. Autorzy już na wstępie zaznaczają, że głównym zadaniem jakie sobie postawili było pokazanie czytelnikowi, że te same czcionki, które przedstawiają poważne wydarzenia, mogą również czasem,,oszaleć” i przedstawiać treści bezsensowne. Nie oznacza to jednak, że treści te muszą być nieciekawe. Twórczość obu autorów prezentowana w tym tomiku była dla nich nie tylko formą rozrywki, ale również odpoczynku od poważniejszych tekstów. Obydwaj, co podkreśla we wstępie Słonimski, świetnie się przy tym bawili.
Teksty zamieszczone „W oparach absurdu” są różnorodne. Mamy więc krótkie informacje prasowe, z których dowiadujemy się, np. że każdy Polak ma dostać amerykańskie dziecko (przewrotny tytuł wiadomości,,Dzieci amerykańskie w darze dla Polski”). Pojawiają się arcyciekawe ogłoszenia, które nawet w naszych czasach mogłyby zrobić furorę (,,Chętnie wydoję kozę. Pańska 47, 6. piętro, winda”). Znajdziemy tu również kalendarz dla rolników przedstawiony w krzywym zwierciadle, a także felietony czy wywiady. Różnorodność tekstów bardzo uprzyjemnia lekturę całej książeczki. Choć może to zabrzmieć zaskakująco, to przedstawiane nonsensów w przeróżny sposób… ma sens !
Czytając omawianą pozycję można się naprawdę zdrowo pośmiać. Czytając teksty Tuwima i Słonimskiego, możemy na nie spojrzeć w dwojaki sposób. Po pierwsze jest to najwyższej próby satyra, której ważnym celem jest wywoływanie uśmiechu na naszej twarzy. Po drugie, sami mamy okazję przeczytać o tym co śmieszyło naszych przodków wiele dziesiątek lat temu. Zobaczymy wówczas, że choć zmieniają się czasy, mądrze napisany dowcip będzie zawsze wywoła uśmiech na twarzy czytającego.
Obaj Skamandryci świetnie wykorzystali możliwości jakie stwarza język polski. Umiejętnie tworzą znakomite neologizmy (podręcznik to gorszy jakościowo ręcznik) lub bawią się znaczeniami słów ([Bobo do robienia bobków potrzebny od zaraz!]). Te zabiegi autorów bardzo urozmaicają lekturę i powodują, że trudno się od niej oderwać. Któż z nas nie byłby ciekawy jak skończył się największy szantaż literacki lub dlaczego Napoleon Bonaparte w jednym z filmów włoskich jest wysoki jak góra?
Jeżeli treść jest tak znakomita, to czego w książeczce zabrakło? Przede wszystkim ubolewam na tym, że wydawcy poskąpili czytelnikom szerszego wstępu lub umieszczenia posłowia prezentującego sylwetki autorów. Co prawda możemy zapoznać się ze wstępem Jerzego Bralczyka, lecz on koncentruje się na własnych przeżyciach związanych z tą pozycją oraz wyjaśnieniu znaczenia roli absurdów w naszym życiu. Do czego zmierzam? Niektóre z tekstów, aż proszą się o przypisy lub szersze wyjaśnienia. W końcu czy nie byłoby dobrze móc poznać kontekst utworów i zrozumieć dlaczego zostały tak napisane? Moim zdaniem szczególnie dotyczy to dłuższych tekstów, gdzie autorzy wplatają wątki osobiste. Brakuje również tłumaczeń obcojęzycznych zdań czy cytatów, co uczyniło by lekturę jeszcze przyjemniejszą.
Czy warto sięgnąć do „W oparach absurdu”? Bez wątpienia tak. Choć sam początkowo byłem nastawiony nieco sceptycznie, w czasie lektury świetnie się bawiłem przy tej małej książeczce. Bardzo lubię obcować z humorem na poziomie. Takim, który wymaga od czytelnika pewnego wysiłku, wytężenia szarych komórek. Tuwim i Słonimski potrafili świetnie pisać o absurdach, ujmując je w znakomity sposób. Czasem były to frazy poetyckie, a czasem zupełnie „normalne” słowa. Warto sięgnąć do recenzowanej przeze mnie pozycji, aby choć na chwilę oderwać się od otaczającego i – o zgrozo! – równie pełnego absurdów i nonsensów, otaczającego nas świata.