„303. Bitwa o Anglię” – reż. David Blair – recenzja i ocena filmu
303. Bitwa o Anglię” – reż. David Blair – recenzja i ocena filmu
Przeczytaj też recenzję filmu „Dywizjon 303. Historia prawdziwa” w reżyserii Denisa Delicia
Schemat opowieści jaki serwują nam brytyjscy filmowcy jest bardzo klasyczny. Niemcy zajmują Polskę i Francję, a Wielka Brytania traci coraz więcej sił w walce. Morale podupada, a tymczasem do Anglii ściągają kolejni polscy (a nawet czescy!) żołnierze, którzy rwą się do walki. Mimo wrześniowej porażki Polacy mają pewność siebie, wdzięk i dużo humoru. Niestety Brytyjczycy nie chcą skorzystać z ich usług.
W końcu w Northolt formuje się dywizjon 303 złożony w większości z polskich pilotów myśliwców. Gdy brytyjskie lotnictwo traci coraz więcej ludzi i maszyn, przychodzi rozkaz, by wysłać Polaków w bój. Sukces goni sukces, piloci zdobywają sławę i szacunek. Potem walkę trzeba okupić coraz boleśniejszymi stratami, a na samym końcu bohaterowie muszą niestety uporać się z niesmakiem jaki pozostawia defilada zwycięstwa, w której Polacy się nie pojawili. W imię pokoju ze Stalinem.
W historii lotników z Dywizjonu 303 jest zatem wszystko, by stworzyć hollywoodzkie widowisko o żołnierskim braterstwie i drodze jaką grupa młodych, nieco narwanych młodzików musi przebyć, by stać się bohaterami wojny z hitlerowską III Rzeszą. Jest tu też miejsce na trójkąt miłosny, osobiste dramaty i przyjacielską rywalizację. Niestety to wszystko w filmie Davida Baira kuleje i obnaża jego największą słabość – scenariusz. „303. Bitwa o Anglię” w swoim podstawowym kształcie jawi się głównie jak historia słynnego dywizjonu. Filmowcy powrzucali jednak kilka innych wątków i motywów, by tę paradokumentalną konwencję ubarwić. Skaczą od jednej sceny do drugiej, w między czasie szukając sposobu by to wszystko połączyć w spójną całość.
Czy dostajemy w efekcie emocjonującą opowieść? Niestety nie. Głównie dlatego, że poszczególne wątki „303. Bitwy o Anglię” pozbawione są jakiegokolwiek dramatyzmu. Kolejne podniebne zmagania i śmierci lotników nie mają w sobie krzty dramatyzmu. Częściowo ze względu na źle dobraną muzykę która całkowicie nie pasuje do pokazywanych wydarzeń. Grzechem głównym filmu są jednak całkowicie pozbawieni wyrazu bohaterowie. O ile grany przez znanego z „Gry o Tron” Iwana Rheona Jan Zumbach tworzy wyrazistą kreację (w scenach, gdzie gra po angielsku, a nie jest dubbingowany w jez. polskim) o tyle jego ekranowi koledzy nie zapadają w pamięć. Aktorzy dwoją się i troją by tchnąć ducha w swoje postacie, pokazać pewne niuanse i emocje – ale przy fatalnym scenariuszu okazuje się to walką z wiatrakami. Przykładowo Marcin Dorociński, wcielający się w Witolda Urbanowicza ma 20 minut w całym filmie i jedyne, czego się o nim dowiadujemy to że jest dobrym pilotem i chce zabijać Niemców.
Fatalnie i właściwie zbędnie wypada również wątek miłosny Jana Zumbacha i Brytyjki Phyllis Lambert (Stefanie Martini). Jest potraktowany powierzchownie, nie ma miejsca na ewolucję uczucia obojga bohaterów, a jego finał jest w konsekwencji całkowicie pozbawiony dramatyzmu. Wątek ten na tle powietrznych zmagań jawi się jako wrzucony na siłę – bo przecież romans w kinie musi być. No właśnie nie musi, co dobitnie pokazują takie historie jak „Szeregowiec Ryan” czy „Dunkierka”. A jeśli już chce się opowiadać historię miłosną w tle to warto się uczyć od twórców „Pearl Harbor”.
Jeżeli ktoś lubi melodramaty, to w tym filmie scenarzyści pracę domową z tworzenia trójkątów miłosnych odrobili na szóstkę. „303. Bitwa o Anglię” jest w efekcie filmem który stoi na rozdrożu pomiędzy wojennym dramatem i melodramatem, nie zbliżając się do żadnej z konwencji nawet o krok. Efekt? Nijaki.
Czy oznacza to, że „303. Bitwa o Anglię” to fatalny film? Aż tak źle nie jest. Cieszy, że brytyjscy twórcy wzięli na warsztat historię słynnej bitwy o Anglię i pokazali ją z ogromną dozą szacunku dla polskich lotników i krytycyzmem wobec siebie samych. Jeśli weźmiemy poprawkę na to, że nie jest to widowisko kinowe, tylko film telewizyjny, to nawet walki myśliwców wyglądają całkiem dobrze. Mimo ograniczonych środków na CGI. Gdyby twórcy lepiej dopasowali muzykę to już w ogóle można by przymknąć oko na pewne braki wizualne. Tyle tylko, że film opowiadający fenomen Dywizjonu 303 powinien być przede wszystkim wypełniony spektakularnymi powietrznymi akrobacjami i walką wśród chmur. Tego jednak jest jak na lekarstwo. Co więcej, poszczególne sceny walk nie mają swojego ciężaru fabularnego – są tylko przerywnikami pomiędzy kolejnymi nużącymi scenami w których lotnicy bawią się, modlą się lub poklepują po plecach.
Film „303. Bitwa o Anglię” oczywiście warto obejrzeć, ale niekoniecznie w kinie. Lepiej poczekać do emisji w telewizji. Ja jestem tym filmem rozczarowany. Nie dlatego jednak, że jest zły – i tak twórcy zrobili więcej niż się spodziewałem – tylko dlatego, że po raz kolejny wspaniała historia nie została opowiedziana wspaniale. Jeśli twórcom zabrało pieniędzy by zrobić to jak należy, było tego w ogóle nie robić. Wielcy bohaterowie zasługują na wielkie filmy.