1939 - czarne chmury nad Wołyniem
Marzec 1939 rok
Podniszczona bryczka zaprzężona w zadbanego kasztana podjechała pod schody prowadzące na ganek niewielkiego drewnianego dworku. Woźnica, potężne chłopisko, zeskoczył z kozła na ziemię i zaczął poprawiać obluzowany rzemień uprzęży.
Na ganek energicznym krokiem wyszła szczupła szatynka w średnim wieku, za nią, krok z tyłu, szła osiemnastoletnia dziewczyna. Obie były odświętnie ubrane, ze starannie ułożonymi fryzurami.
Kobieta odwróciła się do dziewczyny. - A gdzie twoja siostra Olu? - padło pytanie.
Ola wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Może się jeszcze szykuje, może szuka tylko swojego szczeniaka, a może tata ją zatrzymał.
Kobieta wyglądała na wyraźnie niezadowolona. - Barbara! - zawołała - Baśka, natychmiast do mnie!
Gdzieś, w głębi domu trzasnęły drzwi, rozległy się szybkie kroki i na ganek wybiegła piętnastolatka. Jedna ręką w pośpiechu dopinała kurtkę i jednocześnie drugą ręka usiłowała zaprowadzić jaki taki porządek wśród potarganych włosów. Parę spinek trzymała w zębach.
- Czy ty nigdy nie możesz być punktualna. Zawsze wszystko na ostatnią chwilę i na dokładkę byle jak. Zupełne dziadostwo! Przecież wiesz jak tego nie znoszę. Doprawdy nie wiem jak to dalej z tobą będzie. - Kobieta patrzyła na przybyłą dziewczynę z wyraźną dezaprobatą.
- Ja naprawdę się staram, mamusiu, ale...
-Ale wychodzi jak zwykle - przerwała jej matka wyciągając rękę. - Daj te spinki dziewczyno, nie możesz jechać tak rozczochrana do kościoła. Co by ludzie powiedzieli?!
- To moja wina Izuniu - czterdziestoparoletni, szczupły mężczyzna wyszedł cicho na ganek mrużąc oczy przed blaskiem słońca. Wszystkie trzy drgnęły, jak zwykle nie usłyszały jego kroków.
- To ja zatrzymałem Basię, żeby pomogła mi zawiązać krawat.
- Akurat. Ty zawsze trzymasz jej stronę Piotrusiu! - Izabela Kruszyńska nie wierzyła mężowi, ale głos jej złagodniał, a z twarzy zniknął wyraz podirytowania. Wydobytym z torebki grzebieniem poprawiła rozwichrzoną fryzurę młodszej córki, zręcznie wpinając spinki.
- Jedźmy już - powiedziała. Ujęła męża pod ramię i oboje ruszyli w dół po schodach. Dziewczęta szły za rodzicami. Z daleka dochodził nasilający się odgłos silnika. Nagle zza zakrętu drogi wyłonił się motocykl, który skierował się prosto w stronę bramy. Hałas silnika zdenerwował kasztana. Koń targnął łbem i mocno zatupał kopytami. Motocykl podjechał pod ganek i zatrzymał się tuż za bryczką.
Prowadzący go wysoki, barczysty mężczyzna w skórzanej kurtce, olbrzymich zasłaniających pół twarzy goglach i skórzanej czapce - pilotce na głowie zsiadł z motoru i energicznym krokiem zbliżył się do stojących. Zdjął czapkę i gogle.
- Wujek Adaś - krzyknęła radośnie, Basia, ale zgromiona wzrokiem matki umilkła zaczerwieniona.
- Dzień dobry paniom, dzień dobry panie kapitanie. - Głos miał spokojny, miękki, zupełnie niepasujący do jego postawy.
- Dzień dobry Adamie. Co cię sprowadza o tak wczesnej jak na ciebie porze. Żona cię pogoniła z domu czy może twoja ukochana teściowa zjechała w gości? - Piotr Kruszyński uśmiechnął się szeroko widząc jak na wzmiankę o teściowej pogodne oblicze jego zastępcy przybrało wyraz cierpienia i strachu.
- Bóg strzegł panie kapitanie przed tą katastrofą, a Magdusia to przecież chodząca dobroć.
- Świetnie. Może wejdziemy na chwilę do środka?
- Tak jest panie kapitanie.
- To nie potrwa długo Izuniu. Zaraz wracam.
Rzeczywiście po paru minutach obaj byli ponownie na ganku. Kapitan Piotr Kruszyński dopinał czarna skórzana motocyklową kurtkę, na szyi miał zawieszone gogle.
- Wybacz Izuniu, ale musicie pojechać same do kościoła. Muszę natychmiast wyjechać, ale wrócę wieczorem. Nie czekaj na mnie z obiadem. Aha, niech dziewczynki nie kładą się spać, tylko poczekają na mnie razem z tobą.
Uśmiechnął się, ale widać było, że myślami jest już gdzie indziej. Pocałował żonę w policzek i ruszył w stronę motocykla.
- Jedziemy Adamie i to jak najszybciej!
Silnik zahuczał i po chwili tylko unoszący się nad droga kurz wskazywał, że coś się po niej poruszało.
Izabela westchnęła. Nie po raz pierwszy zdarzało się coś takiego. Co jakiś czas wypadały pewne „sprawy”, które pociągały za sobą nagłe wyjazdy jej męża, a od kilku miesięcy tych wyjazdów w „sprawach nie cierpiących zwłoki” było coraz więcej. Tak Bogiem a prawdą mąż był gościem w domu, dlatego tak bardzo się cieszyła, że choć ta niedziela będzie wspólna. Poczuła nagły bunt i złość, znowu te plotkary w kościele będą miały temat do gadania, że Kruszyńska przyjechała na mszę bez męża, tylko z córkami i to nie pierwszy raz.
- Coś tam się chyba dzieje kochana, coś się dzieje. Już ja to czuję! Te ciekawskie, paskudne baby, żeby je jasny szlag trafił przy pierwszej okazji. Ale po chwili przyszło uspokojenie. Przecież wiedziała, co ją czeka wychodząc za oficera. Piotr nigdy przed nią nie ukrywał, że służba jest najważniejsza, że nawet rodzina musi się zadowolić drugim miejscem. Tak było, jest i tak będzie do końca. Tylko, że teraz na coś się zanosiło, coś wisiało w powietrzu. Nastroje oscylowały między niepokojem a skrajnym optymizmem.
Izabela była zawsze osoba trzeźwo myślącą i mocno stąpającą po ziemi. Miała więc pewność, że tym razem chodzi o rzeczy naprawdę bardzo poważne.
Targnął nią nagły niepokój, poczuła dojmujące uczucie chłodu, a okolicę zasunął ponury cień. Podniosła głowę, ale to tylko niewielki obłok na chwilę zasłonił słońce. Już po chwili znów zrobiło się jasno, ciepło, pogodnie. Jednak uczucie niepokoju pozostało. Starając się zapanować nad sobą, Izabela, nie odwracając się do córek poleciła:
- Siadajcie do bryczki. Jedziemy!
Woźnica Walenty trzasnął z bata, kasztan znudzony długim oczekiwaniem raźno ruszył do przodu.. Minęli bramę i wyjechali na drogę. Do kościoła w Uściługu nie było zbyt daleko.
Tekst pochodzi z książki Piotra i Aleksandra Jaźwińskich „Wołynianki. Mieszkanki Wołynia. Tułaczki po PRL”:
- Niech Walenty popędzi kasztana! - poleciła.
- Tak jest pani kapitanowo! - Bryczka żwawiej potoczyła się po drodze.
Izabela Kruszyńska znana była w okolicy z tego, że zawsze przybywała do kościoła na kwadrans przed rozpoczęciem mszy. Tak miało być i tym razem.
Był późny wieczór, kiedy kapitan Piotr Kruszyński wrócił do domu. Izabela, Oleńka i Basia siedziały w salonie przy dużej lampie naftowej. Ojciec wszedł do salonu i zmęczony opadł na krzesło.
- Piotrusiu chcesz coś zjeść? Może herbaty? - Izabela poderwała się z krzesła.
- Za jedzenie dziękuję, ale herbaty chętnie się napiję. Zresztą chyba wszyscy chętnie się napijemy.
Walentowej już nie było, więc Iza z pomocą dziewczynek szybko zaparzyła herbatę, Ola nakryła do stołu, a Basia przyniosła ciasto i konfitury. Stary, pamiętający młode lata Izabeli tulski samowar stanął pośrodku. Wszyscy usiedli dookoła stołu.
Piotr Kruszyński popatrzył uważnie na żonę i córki, po czym zaczął mówić:
- Nie mogę wam wyjaśnić wszystkiego, a tym bardziej powiedzieć wprost, dlaczego pewne rzeczy muszą zostać zrobione. Musicie mi wierzyć na słowo, że chodzi o rzeczy i sprawy bardzo ważne i że wiele zależy od tego czy dokładnie zrobicie to, co wam zaraz powiem. Na początek muszę wam moje drogie powiedzieć, że wszystko, co usłyszycie musi zostać między nami. Nic, ani jedno zdanie, sugestia, ba ani jedno słowo nie może pod żadnym pozorem wyjść z tego pokoju. Basiu, zostaw tego psa i słuchaj uważnie! Wiem, że nigdy nie plotkowałyście, że jesteście dyskretne, tym razem musicie nie tylko dochować sekretu, ale jeszcze będziecie musiały tak się zachowywać, by nikt niczego dziwnego nie zobaczył w waszej postawie. Macie być takie jak zawsze, tak w szkole jak i w domu. Zakazuję kategorycznie rozmawiać o tym, co usłyszycie za chwilę między sobą. Czy mnie zrozumiałyście?
Wszystkie trzy były w niego wpatrzone i niemal na komendę skinęły głowami.
Kruszyński uśmiechnął się i mówił dalej:
- Może przyjść taki czas, że będziemy musieli opuścić nasz dom. Może być też tak, że będziecie zdane tylko na siebie. Chcę byście się trzymały razem. Od przyszłej niedzieli nie będziecie wracać z kościoła najkrótszą drogą, ale Walenty będzie was obwoził po okolicy...
- Ale przecież my doskonale znamy wszystko - wyrwała się Oleńka.
- Nie mówię o najbliższej okolicy, ale o tej w promieniu dwudziestu a nawet trzydziestu kilometrów.
- Tatusiu kasztan się za bardzo zmęczy - Basia zabrała szczeniakowi swój but, który ten skądś ściągnął.
- Kasztanowi dobrze zrobi jak trochę więcej zażyje ruchu. Przynajmniej nie będzie taki tłusty. Zrobimy tez kilka dłuższych wycieczek samochodem w zachodnią stronę. Będziecie musiały jak najwięcej zapamiętać różnych charakterystycznych szczegółów - ruchem ręki powstrzymał już otwierającą usta, by o coś zapytać, Oleńkę. - Proszę zróbcie, co mówię. Nie zawsze ja będę mógł wam towarzyszyć podczas tych wycieczek, wtedy samochód poprowadzi Walenty.
- Stajenny?! - wyrwało się Izabeli.
Po raz pierwszy obie córki zobaczyły nagłą zmianę w zachowaniu ojca. Spojrzał na swoją żonę lodowatym wzrokiem i wycedził:
- Tak właśnie! Macie słuchać i to słuchać uważnie tego, co będzie mówił stajenny, a ty Izabelo szczególnie uważnie. On dużo wie i jego wiedza może być przydatna. Masz nie tylko słuchać, co mówi, ale gdy będzie taka konieczność, wykonywać jego polecenia. Zrozumiałaś Izabelo, czy też mam powtórzyć?!
Przy stole zapadła głucha cisza. Nigdy wcześniej ten zawsze pogodny, pobłażliwy i wyrozumiały człowiek nie odezwał się do swojej żony w ten sposób, a już na pewno nie przy córkach.
Izabela zbladła, a później się zaczerwieniła.
- Przepraszam Piotrusiu. Masz rację! Przepraszam!
- Długo jeszcze trwała rozmowa. Kruszyński mówił o zagrożeniu, o śmiertelnym zagrożeniu dla państwa i narodu. I choć cały czas podkreślał, że wszystko to tylko przypuszczenia i domysły, a wszystkie przygotowania i zabiegi są tak „ na wszelki wypadek”, nie rozproszył przygnębienia i poczucia niepewności. I wtedy nagle padły słowa:
- Olu i Basiu jesteście harcerkami, składałyście przyrzeczenie, dałyście słowo i musicie go dotrzymać. Tego wymaga honor i szacunek dla nazwiska jakie nosicie. Wierzę, że zrobicie wszystko, co w waszej mocy, by ochronić wasza mamę przed przeciwnościami losu. Że będzie zawsze mogła liczyć na waszą pomoc, zwłaszcza gdyby mnie zabrakło. - Tu przerwał. Na chwilę zawiesił głos, po czym już lekko się uśmiechając dokończył.
- Ale mnie nie tak łatwo dostać, poza tym może wszystko zwyczajnie rozejść się po kościach, a o całej sprawie szybko zapomnimy. No a teraz idźcie już spać. Dobranoc!
Oleńka chciała o coś zapytać, nawet zaczęła mówić: - Ależ tato... - jednak ojciec wpadł jej w słowo. - Czy nie słyszałaś, co mówiłem o harcerstwie?!
-Tak, ale...
- No to baczność! W tył zwrot! Odmaszerować obie do swojego pokoju. Baśka zabierz psa zanim do reszty zeżre dywan. Jeszcze mu zaszkodzi!
Obie córki wyszły z pokoju. Basia trzymając na rękach szczeniaka odwróciła się by zamknąć drzwi. Zobaczyła ojca obejmującego drgające ramiona mamy i usłyszała wypowiadane spokojnym głosem słowa:
- Nie płacz Izuniu, wszystko będzie dobrze, będzie dobrze zobaczysz!
Cicho zamknęła drzwi.