„1898. Ostatni Hiszpanie na Filipinach” – reż. Salvador Calvo – recenzja i ocena filmu
„1898. Ostatni Hiszpanie na Filipinach” („Los últimos de Filipinas”) to debiut reżyserski Salvadora Calvo z 2016 r., a zarazem trzeci film o tej tematyce. Pierwszy z nich, o niemal identycznym tytule, został nakręcony w 1945 r., natomiast drugi, produkcji filipińskiej – „Baler” – w 2008 r.
Obraz Calvo zdobył nagrodę Goya za najlepszy projekt kostiumów oraz był nominowany w kilku innych kategoriach, m.in. najlepszego debiutu reżyserskiego czy najlepszej ścieżki dźwiękowej.
Film opowiada o epizodzie wojny hiszpańsko-amerykańskiej na Filipinach, które były wówczas kolonią hiszpańską. Garnizon hiszpański w małej osadzie Baler ufortyfikował miejscowy kościół i bronił się w nim przed szturmami filipińskich powstańców przez ponad rok. W tym czasie zakończyła się wojna i Filipiny przeszły w ręce amerykańskie, jednak dowódca Hiszpanów z Baler nie chciał w to uwierzyć, a pojawiające się informacje uważał za podstęp. Ostatecznie Hiszpanie poddali się w maju 1899 r., jako ostatnia załoga na całym archipelagu.
W filmie wykorzystano wspomnienia hiszpańskiego dowódcy, por. Saturnina Martina Cerezo. Tuż po wojnie zostały one najpierw wydane po angielsku przez amerykańskiego oficera, który przypadkiem na nie natrafił, później zaś w oryginale. W filmie niektóre opisane w nich wydarzenia zostały przesunięte w czasie. Przedstawiono tu chociażby rozstrzelanie dwóch Hiszpanów, którzy próbowali zdezerterować – w rzeczywistości odbyło się to dzień przed poddaniem się załogi, w produkcji zaś ukazano to nieco wcześniej.
Zdecydowanie mocną stroną filmu jest dobór aktorów. Salvador Calvo nie powtórzył tu błędu twórców „Baler”, którzy w rolach hiszpańskich żołnierzy i oficerów obsadzili aktorów filipińskiego pochodzenia lub „mestizos”, czyli potomków Hiszpanów i Filipińczyków, wyglądających jednak bardziej jak Azjaci. Natomiast oddział broniący Baler był przysłany z Hiszpanii i miał zdecydowanie europejski skład. Warto wyróżnić rolę jego dowódcy. Calvo uniknął tworzenia albo rozdmuchiwania pobocznych wątków, więc można śledzić wątpliwości, jakie przeżywał Cerezo, a które były kluczowe dla tej historii. Było w nim coś ze służbisty. On sam we wspomnieniach wyjaśniał, dlaczego tak długo nie chciał się poddać, tłumacząc to brakiem zaufania do wieści, które otrzymywał, a także chęcią dodania otuchy rodakom. Z pewnością nie był to człowiek chcący przejść do historii za wszelką cenę, nawet kosztem życia podwładnych.
W filmie zadbano też o odwzorowanie kwestii militarnych. W rękach Hiszpanów znalazły się karabiny Mauser wz. 1893, a podczas walki mieli oni na sobie „rayadillo”, czyli przepisowy błękitny mundur, który nosiły wszystkie oddziały piechoty wysyłane z metropolii do kolonii podczas wojny z USA. Zarazem zadbano o to, aby mundury pod koniec filmu wyglądały rzeczywiście jak ubrania ludzi, którzy mają za sobą rok uporczywych walk, co nie jest regułą w produkcjach wojennych, zwłaszcza hollywoodzkich.
Natomiast niektóre postaci zostały poważnie zmienione w stosunku do oryginału. Wiadomo, że w Baler było trzech zakonników, którzy przebywali z obrońcami. W filmie pojawia się tylko jeden z nich, grany przez aktora o 20 lat starszego, co jeszcze nie jest wielkim błędem. Został on jednak przedstawiony jako uzależniony od opium, czego nigdzie nie potwierdzono. Można to uznać za fantazję scenarzysty, bo seanse z narkotykiem w roli głównej stają się punktem wyjścia do dzielenia się przez zakonnika refleksjami na temat własnego życia.
Fabuła koncentruje się na samych Hiszpanach, zupełnie inaczej niż w „Baler”. Wydaje się, że za mało miejsca poświęcono natomiast samym starciom. W jednej ze scen szturmujący Filipińczycy docierają pod same mury kościoła i w tym momencie scena z niewiadomego powodu się urywa, a następnego dnia widzimy rannego żołnierza hiszpańskiego budzącego się na kościelnej wieży. W scenie pierwszego szturmu kilka razy z rzędu powtarza się zaś to samo ujęcie atakujących powstańców, które w założeniu miało chyba zwiększyć dramatyzm akcji. Zabrakło być może pokazania punktu widzenia obserwatora na wieży, które ogarniałoby i broniących się w okopach przed świątynią, i atakujących.
Dosyć wyraziście zarysowano natomiast sylwetki obrońców, choć nie w tym samym stopniu, jak na przykład w rosyjskiej „Dziewiątej kompanii”. Narratorem jest jeden z szeregowych, o którym wiadomo, że ma zdolności artystyczne i pierwszy raz staje do walki. Po stronie filipińskiej brak wyróżniających się osobowości, ale można to wytłumaczyć ogólnym zamysłem reżysera.
Podsumowując, „1898. Ostatni Hiszpanie na Filipinach” nie jest superprodukcją – i chwała mu za to, bo reżyser zachował równowagę między efektownością a realizmem. To jednocześnie jego, czasem dyskusyjna, ocena poszczególnych postaci, dlatego warto obejrzeć ten film choćby po to, aby wyrobić sobie własną opinię.