Film „Noce i dnie” – polskie „Przeminęło z wiatrem”?
Podczas przemówienia Antczak opowiedział o tym, jak w jego ręce wpadła powieść Dąbrowskiej:
45 lat temu Gustaw Holoubek w genialnym wykonaniu czytał „Noce i dnie”. Barańska wysłuchała tego i na plaży w Jugosławii powiedziała: „Jurku, ty powinieneś tę książkę przeczytać”. Ja: „Tego czytać nie można, to jest po prostu straszne”. Ale ponieważ ja wierzyłem Barańskiej, nigdy nie zawiodłem się na niej, wróciłem do domu i w ciągu 48 godzin przeczytałem. I powiedziałem: „Ja to będę robił!”.
A jednak, od stwierdzenia „Ja będę to robił” do zrealizowania „Nocy i dni” była daleka droga. Historia tego, jak powstał jeden z najsłynniejszych obrazów polskiego kina, to opowieść pełna wzlotów i upadków.
Film „Noce i dnie”: po pachy!
Pierwszym krokiem Antczaka było zgłoszenie się do Jerzego Kawalerowicza, który na początku lat siedemdziesiątych pełnił funkcję kierownika artystycznego zespołu „Kadr”. Reżyser „Faraona” wielokrotnie zachęcał Antczaka, aby coś zrealizował w jego zespole. Jednak kiedy usłyszał, co mąż Jadwigi Barańskiej ma mu do zaoferowania, przeraził się: „To najnudniejsza książka świata!”.
Kawalerowicz widział ogromny entuzjazm Antczaka dla tego przedsięwzięcia i postanowił dać mu szansę – kazał pojawić się z konspektem scenariusza. Gotowy tekst ocenił razem z kierownikiem literackim „Kadru”, Ryszardem Kosińskim. Recenzenci uznali, że powieść Dąbrowskiej nie jest przekładalna na język filmu.
Antczak jednak nie zniechęcił się. Choć kierownictwo zapowiedziało, że pracować nad scenariuszem może tylko na własną odpowiedzialność, rozpoczął pracę nad tekstem. Czytał krytyczne opracowania „Nocy i dni”. Z prośbą o pomoc zwrócił się nawet do pewnej pani profesor, która uchodziła za specjalistkę od Dąbrowskiej – tak jednak straszyła go, że zmarła zaledwie pięć lat wcześniej pisarka będzie z góry śledziła każdy jego ruch. Do tego doszła niechęć środowiska filmowego. Plotki o planach Antczaka szybko się rozeszły i wkrótce wszyscy wiedzieli, że reżyser przymierza się do sfilmowania „Nocy i dni”. Na jednym z bankietów ktoś zwrócił uwagę, że „Barańska położy panu film”, na co usłyszał krótką odpowiedź Antczaka: „Niech się pan ode mnie odpierdoli”. Równie „entuzjastycznie” na wieść o planach adaptacji prozy Dąbrowskiej zareagował znajomy reżysera, Kazimierz Kutz. Postępowanie kolegi po fachu skwitował krótko: „Ujebiesz się po pachy”.
Mając dość nieżyczliwej atmosfery, Antczak uciekł do Domu Pracy Twórczej w Radziejowicach. Powrócił stamtąd już z gotowym scenariuszem.
Coś w stylu „Fal Amuru”
Zanim scenariusz został zaprezentowany w „Kadrze”, Antczak najpierw przedstawił go swojej żonie Jadwidze Barańskiej oraz jej matce Marii. Później poprosił Waldemara Kazaneckiego o skomponowanie walca – motywu przewodniego. Reżyser chciał czegoś na kształt „Fal Amuru” lub „Na sopkach Mandżurii”. Dziś Walc Barbary to jeden z najsłynniejszych motywów muzycznych w historii polskiego kina.
Następnym krokiem Antczaka było pokazanie scenariusza komisji w „Kadrze”. W gronie recenzujących oprócz Kawalerowicza i Kosińskiego znaleźli się: Edward Zaijcek (szef produkcji) oraz jego zastępca Jerzy Lasocki. Tekst na tyle spodobał się komisji, że zdecydowano o przedstawieniu go komisji scenariuszowej. Przedstawiciele władz wprawdzie skierowali tekst Antczaka do realizacji, jednak za ich zgodą kryła się pewna pułapka: zadecydowano, że produkcja „Nocy i dni” nie może blokować żadnego studia, a co za tym idzie – obraz musi być kręcony we wnętrzach naturalnych. Antczak w swojej autobiografii wspomina, że decydujący miał tutaj głos człowieka, któremu podczas bankietu kazał się „odpierdolić”.
Kaliniec czyli Kalisz, znaczy Kazimierz
Antczak natychmiast rozpoczął poszukiwania terenu, na którym mógłby powstać film. Trzy tygodnie spędził na podróżowaniu po Polsce i znalezieniu miejsca, które choć w części odpowiadałoby jego wyobrażeniom Serbinowa. Ostatecznie miejsce to – wieś Seroczyn – znalazł Jerzy Masłowski, odpowiedzialny za scenografię do „Nocy i dni”.
Seroczyn od razu oczarował Antczaka. Reżyser szczególnie zapamiętał z pierwszej wizyty w filmowym Serbinowie błoto (którego tak nienawidziła Barbara!) oraz stawy – takie, jak w powieści Dąbrowskiej. Kiedy jednak wyraził ubolewanie, że na terenie przyszłego planu filmowego nie rosną brzozy, dyrektor PGR-u Jan Zasada powiedział, że można przesadzić te drzewa z jego prywatnego terenu. Nagle wszystko okazało się możliwe.
Trudności nastręczał też filmowy Kaliniec. Pierwowzorem literackim tego miasta był Kalisz i – choć kaliskie władze miejskie szczyciły się tym faktem – nie podeszły entuzjastycznie do pomysłu kręcenia scen pożarów w tym mieście. Antczak,wspólnie z Jerzym Masłowskim obejrzeli pod tym kątem jeszcze Lublin, Zamość oraz Kazimierz nad Wisłą. Niestety, żadne z tych miejsc nie spełniało oczekiwań.
Wreszcie Masłowski dowiedział się, że planowane jest wyburzenie kilku budynków na krakowskim Kazimierzu. Reżyser natychmiast tam pojechał, aby obejrzeć okolicę i negocjować z władzami miejskimi. Urzędnicy nie tylko zgodzili się na kręcenie pożaru Kalińca na Kazimierzu, ale także przesunęli termin rozbiórki budynków, aby Antczak mógł spokojnie pracować nad filmem. Po latach reżyser w swojej autobiografii wyznał:
Ale to był okres takiego życia, którego już nigdy potem nie zaznałem. Czego się nie dotknąłem, było dla mnie. Miałem w sobie uczucie wielkiej wdzięczności do wszystkich ludzi świata.
Rzeczywiście, Antczakowi sprzyjały okoliczności. Kiedy zastanawiał się, skąd wziąć ludzi, którzy wcielą się w żołnierzy w Kalińcu, Michał Sosiński, który zajmował się organizacją produkcji, zaproponował, żeby na plan zaprosić krakowskich chuliganów oraz emerytowanych wojskowych. Odzew przeszedł najśmielsze oczekiwania twórców – chętnych do statystowania na planie było ponad tysiąc osób. Niektórzy z wojskowych zgodzili się na przeprowadzenie szkoleń dla krakowskich opryszków, i jak donosił Antczak: „zagrali na uczuciach i ambicji chuliganów. Po dwóch tygodniach maszerowali już równo, niemal pod sznurek”.
Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!
Ja się do filmu nie nadaję!
Antczak od początku wiedział, że rola Barbary przypadnie jego żonie, Jadwidze Barańskiej. Szybko też zdecydował, że rolę Józefa Toliboskiego – niespełnionej miłości bohaterki – trzeba powierzyć młodemu Karolowi Strasburgerowi, popularnemu wówczas dzięki roli w filmie Zbigniewa Kuźmińskiego pt. „Agent nr 1”. Aktorowi jednak niezbyt spodobało się, że przypada mu do zagrania rola człowieka, który w filmie (oprócz śpiewania „Warszawianki”) nie mówi ani słowa. Ostatecznie zgodził się zagrać – szczególnie kiedy reżyser zapewnił go, że scena Toliboskiego z nenufarami będzie jedną z najważniejszych w całym filmie. Po latach aktor wyznał, że kiedy Antczak zjawił się u niego z propozycją roli, uważał, ze wciska mu „niezły knot”.
Najwięcej problemów miał Antczak z obsadzeniem Bogumiła Niechcica. Początkowo reżyser był zdecydowany zatrudnić Stanisława Jasiukiewicza, z którym wcześniej pracował na planie „Hrabiny Cosel”. Aktor jednak nie przyjął roli – w tym czasie zdiagnozowano u niego nowotwór i Jasiukiewicz wiedział, że nie dożyje końca realizacji filmu. Zmarł w dniu, w którym Antczak kręcił scenę z nenufarami.
Jerzego Bińczyckiego do roli Bogumiła zaproponowała Barbara Ptak, która pracowała przy filmowych kostiumach. Początkowo aktor niechętnie podchodził do tego projektu – na ofertę reżysera odpowiedział krótko: „Panie reżyserze, ja się do filmu nie nadaję. Wszystkie próbne zdjęcia spaliłem. Uchwalono, że jestem niefilmowy”. Antczak jednak zdecydował się mu powierzyć rolę Niechcica, bez zdjęć próbnych.
Prawdziwa chwila próby zarówno dla reżysera, jak i dla aktorka miała przyjść podczas pierwszego dnia zdjęciowego. Bińczycki grał tak niezgrabnie, że ujęcie wielokrotnie trzeba było powtarzać. Na koniec dnia oświadczył Antczakowi: „Panie reżyserze, płacę za ten dzień zdjęciowy, ile by nie kosztował i kupuję bilet powrotny do Krakowa. Nie nadaję się do roboty w filmie! To, co pokazałem przed kamerą to siaja!”
Antczak jednak przekonał go, że powinien najpierw obejrzeć nagrane sceny na ekranie. Nazajutrz wspólnie przejrzeli ujęcia w kinie w Stoczku Łukowskim. Kiedy okazało się, że wypadły równie beznadziejnie, jak sądził Bińczycki, aktor powtórzył: „Proszę o rachunek za ten skandal na ekranie” a Antczak odpowiedział: „Jaki rachunek? To był mój chwyt… To były próbne zdjęcia, panie Jerzy…”.
Szybko także okazało się, że niektórzy zaczęli przejmować nawyki swoich postaci – szczególnie zaś filmowy Tomaszek, czyli Kazimierz Mazur. Zdarzało mu się okłamywać twórców filmu i nie pojawiać się przez wiele dni na planie filmowym. Choć początkowo Antczak uważał, że zachowanie aktora uwiarygodni postać Tomaszka, w pewnym momencie jego cierpliwość się wyczerpała i postanowił ukarać Mazura. Kiedy kręcono scenę, w której Bogumił każe syna, bijąc go pasem, Antczak zdecydował użyć w niej prawdziwego pasa z klamrą, a nie atrapy. Dodatkowo zarządził więcej dubli tej sceny, niż było to konieczne.
Ciągle te nenufary…
Opatrzność kilka razy pokazała, że jest skłonna pomóc Antczakowi w realizacji jego dzieła. Kiedy w grudniu nie było śniegu, a reżyser planował nakręcić sceny na cmentarzu przy grobie Piotrusia, miejscowy, który pomagał przy realizacji filmu pocieszał go: „Oni tam, w Niebie, wiedzą najlepiej, czego panu potrzeba”. Dwa dni później spadł śnieg.
Przez wiele dni reżyser męczył się także z najsłynniejszą sceną filmu – kiedy Toliboski zbiera w jeziorze nenufary dla Barbary. Czas biegł nieubłaganie, a jedna z najważniejszych scen nadal była nie zrealizowana. Antczaka przerażała myśl, że miałby skorzystać ze sztucznych kwiatów. Pewnego czerwcowego dnia wracał z planu zdjęciowego do Stoczka Łukowskiego, gdzie ekipa miała wynajmowane mieszkania. Trącony nagłym przeczuciem kazał kierowcy skręcić w boczną drogę, przy której chwilę później ujrzał staw pokryty ogromną ilością nenufarów. Kiedy podzielił się swoim odkryciem z jednym z miejscowych, ten odparł:
Dlaczego mi pan reżyser nie powiedział od razu, że tu chodzi o lilje wodne? Przecie bym od razu zaprowadził nad ten staw w lewo! A pan ciągle… neniufary… neniufary… No, tera już będę wiedział… A te lelije to już kwitną drugi dzień i lada godzina zgubią kwiat!
Antczak musiał więc szybko zorganizować ludzi – liczyła się każda godzina. Szybko przygotowano kostiumy oraz ściągnięto tych aktorów, którzy znajdowali się poza planem (w tym Karola Strasburgera i Beatę Tyszkiewicz). W środku nocy Antczak i jego ogrodnik sprawdzali głębokość stawu. Kiedy na następny dzień przyszło do kręcenia, nenufary wciąż kwitły. I końcowego efektu sceny nie zepsuł nawet fakt, że podczas kręcenia Karol Stasburger poruszał się w długich, gumowych kaloszach, na które miał naciągnięte spodnie. Gumiaki okazały się niezbędne, ponieważ kiedy w pierwszym ujęciu aktor wszedł do stawu bez nich, pogryzły go pijawki.
„Za plemion całych zmarnowane lata…”
Zdjęcia do filmu trwały 513 dni. Ekipa doskonale zdawała sobie sprawę, jak monumentalne jest to przedsięwzięcie. Jeszcze w trakcie trwania zdjęć do „Nocy i dni” operator Stanisław Loth opowiadał w wywiadzie:
Współpraca z Jerzym Antczakiem daje mi wielką satysfakcję, gdyż jest to reżyser, który ma nie tylko imponującą wizję tematu, ale który czuwa, żeby wszystko, nawet najdrobniejszy, drugorzędny szczegół doprowadzony został do perfekcji.
Choć twórcy wiedzieli, że pracują przy czymś niezwykłym, jak zwykle w tych czasach bywało, złudzeń tych chciała pozbawić ich władza. Na pierwszym pokazie filmowym w Ministerstwie Kultury przyczepiono się do scen, w których na pobojowisku kobiety w czarnych sukniach poszukują swoich bliskich. W trakcie tej sekwencji w tle było słychać wykonywany przez stuosobowy chór „Marsz powstańców”. Władza zgodziła się zachować scenę pod warunkiem usunięcia pieśni. Ostatecznie Antczak zgodził się na wycięcie tego utworu – pojawił się on jednak w serialu, kiedy „Marsz powstańców” śpiewa wuj Klemens.
Uroczysta prapremiera odbyła się 22 września 1975 roku w Kaliszu. Dzień później „Noce i dnie” weszły na ekrany polskich kin. Odeszły w niepamięć uwagi na temat Barańskiej jako Barbary i niemożności przełożenia na język filmu dzieła Dąbrowskiej. Recenzenci byli zachwyceni. Antoni Słonimski w „Słowie powszechnym” donosił:
Mówi ten film o przemijaniu życia jednostki, o wysiłkach niewydarzonych i o zachowaniu poczucia narodowego. Rangę filmu podniosła znakomita gra głównych postaci. Barbara to kreacja niezapomniana.
W podobnym tonie wypowiadał się recenzent czasopisma „Film”:
Jadwiga Barańska dała popis kunsztu: bardzo dobra w scenach lirycznych, w scenach rozpaczy i kłótni jest wręcz znakomita. Jej złożony stosunek do Bogumiła – mieszanina szacunku dla prawości człowieka, przywiązania, fizycznej niechęci, żalu o nie zrealizowane uczucie do Toliboskiego, odrobiny pogardy Ostrzeńskiej zmuszonej do małżeństwa z jakimś tam Niechcicem – tutaj objawia się w pełni.
Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!
Część osób jednak zarzucała Antczakowi, że jego film zbyt skupił się na wątku Barbary i Bogumiła, pomijając przy tym inne elementy istotne dla książki Dąbrowskiej. Tomasz Burek w artykule dla czasopisma „Kino” pisał:
Tymczasem w filmie Antczaka w ślad za wstrząsająco wyeksponowanym motywem styczniowym nie poszło rozwinięcie pozostałych, równie ważnych wątków ideowych powieści. Wojna rosyjsko-japońska i rewolucja 1905 roku zostały zaledwie zamarkowane. Jeszcze gorzej wygląda sprawa ruchu niepodległościowego i burzliwych fermentów w otoczeniu Agnieszki Niechcicówny i Marcina Śniadowskiego. (…) Czy amputacja całego kompleksu tych spraw była w filmie konieczna? Śmiem wątpić. Dramaturgicznego skondensowania i tak nie osiągnięto.
Na ten zarzut w jednym z wywiadów odpowiedział sam Antczak:
Zachowałem zasadniczą scenę dyskusji w Lozannie. Proszę pamiętać, że nieustannie musiałem dokonywać wyboru, nawet w trakcie montażu. Były to zabiegi bardzo dla mnie bolesne, ale z rozbudowanie tej właśnie warstwy rezygnowałem z mniejszym oporem, zaznaczając ją tylko. Uważam, że dla nas, bogatszych o doświadczenia II wojny światowej i wszystkie analizy późniejsze sprawy te – na przykład idea spółdzielczości szczególnie Dąbrowskiej bliska – zwietrzały, brzmią dziś naiwnie.
„Saga rodu Forsythów”, „Wojna i pokój”, „Doktor Żiwago”…
Niepochlebne uwagi nie zniechęciły publiczności – przez kilka tygodni przy kinach piętrzyły się tłumy chętnych obejrzeć najnowsze dzieło Antczka. Do 1988 roku „Noce i dnie” obejrzało 22 miliony osób. Film ten znalazł się wśród piątki najchętniej oglądanych obrazów kinowych w PRL-u. Ustąpił tylko „Krzyżakom” (32 miliony) „W pustyni i w puszczy” (prawie 31 milionów), „Potopowi” (27,5 miliona) i serii „Winnetou” (23 miliony). „Noce i dnie” były także wysyłane na światowe festiwale. Niestety, podczas selekcji w Cannes obraz został odrzucony, a powodem była ingerencja władzy, która pocięła film i uszczupliła go o kilka ważnych sekwencji. Mało brakowało, aby z tego samego powodu obraz Antczaka odrzuciła komisja festiwalowa w Berlinie – jednak dzięki zabiegom Polskiej Misji Handlowej „Noce i dnie” udało się włączyć do konkursu. Berliński Festiwal okazał się triumfem Jadwigi Barańskiej, która za kreację Barbary otrzymała Srebrnego Niedźwiedzia. „Berliner Zeitung” zachwycał się obrazem, pisząc o „Nocach i dniach”:
„Wspaniały film. Kronika rodzinna (…) Polska „Saga rodu Forsythów”, „Wojna i pokój” albo najbliższe chyba „Przeminęło z wiatrem”.
W 1977 roku „Noce i dnie” otrzymały nominację do Oscara. Jerzy Antczak, Jerzy Bińczycki i Jadwiga Barańska pojechali do Hollywood, a w Ameryce zaopiekowali się nimi polscy laureaci tej prestiżowej statuetki: Bronisław Kaper i Roman Polański. Krytycy amerykański zachwycili się polskim widowiskiem. Kevin Thomas w „Los Angeles Times” napisał:
Polskie „Noce i dnie”, jeden z pięciu nominowanych filmów zagranicznych, jest wspaniałym, rozległym, dwuczęściowym dziełem epickim, które nieuchronnie nasuwa korzystne dla tego filmu porównanie z „Przeminęło z wiatrem” (…) Mam nadzieję, że ten wyjątkowy film nie zostanie niezauważony w pogoni za Oscarem.
Natomiast krytyk w „New York Times” obwieszczał:
Ci, którzy wątpili, że kiedykolwiek powstanie drugie „Przeminęło z wiatrem”, powinni zobaczyć nowy polski film „Noce i dnie”. Pracę Antczaka jako scenarzysty można zmierzyć tylko wielkością takich dzieł, jak „Wojna i pokój” Lwa Tołstoja albo „Doktor Żiwago” Pasternaka.
Ale najlepszą recenzją dla Antczaka były reakcje ludzi, którzy kłębili się przed amerykańskimi kinami, aby dostać bilet na drugie „Przeminęło z wiatrem”.
Ostatecznie statuetka Amerykańskiej Akademii dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego powędrowała do obrazu „Czarne i białe w kolorze”. Jednak kiedy w Egyptan Theatre w 2002 roku odbywał się Festiwal, na którym prezentowano najwybitniejsze filmy w formacie 70 mm, wśród „Ben Hura”, „Dźwięków muzyki” i „Lawrence'a z Arabii” znalazło się miejsce dla „Nocy i dni”. Komitet selekcyjny uzasadniał swoją decyzję:
Arcydzieło polskiego reżysera Jerzego Antczaka jest emocjonalnym epikiem, którego akcja toczy się na przestrzeni pięćdziesięciu lat. Jadwiga Barańska jest wprost zachwycająca (…). Wyobraźcie sobie „Doktora Żiwago” opowiedzianego z punktu widzenia kobiety, w oszołamiających retrospekcjach, a zrozumiecie poetyckie piękno „Nocy i dni”.
Zobacz też:
Drugie „Przeminęło z wiatrem?”
Urok „Nocy i dni” nie przemija, choć od ich premiery minęło czterdzieści lat. Obraz Antczaka wciąż cieszy się dużą popularnością, o czym świadczą gdyńskie „Diamentowe Lwy”, które przyznawane były przez publiczność. Za najlepszą aktorkę Czterdziestolecia Festiwalu uznano Jadwigę Barańską za jej kreację Barbary Niechcic. Jednak czy „Noce i dnie” to rzeczywiście polskie „Przeminęło z wiatrem”? W swoim rozmachu oba dzieła są do siebie podobne, choć Scarlett O’Hara była o wiele bardziej zaradna od bohaterki Dąbrowskiej. Oba filmy nie łączy tylko to, że powstały na podstawie literatury i to, że latorośle głównych bohaterek lubiły jazdę konną (co dla Bonnie Blue skończyło się nawet tragicznie). Podobieństwo pomiędzy dziełami filmowymi widać również w tym, że ich twórcy starali się pokazać epokę, która „przeminęła z wiatrem”. Jak trafnie zauważył Waldemar Chołodowski w swojej recenzji „Nocy i dni”:
Kończy się piękna epoka dworków osłoniętych wierzbami, powłóczystych sukien pań, tużurków i surdutów panów, beztroskich festynów nad Prosną, paternalistycznego stosunku do służby, sentymentalnych śpiewów patriotycznych przy kominku. Tu skończy się film.
Bibliografia:
- Antczak Jerzy, Noce i dnie mojego życia, wyd. Axis Mundi, Warszawa 2009;
- Burek Tomasz, Noce i dnie – wierne i niewierne, „Kino” 1975, nr 10, s. 7-13;
- Chłodowski Waldemar, Z wiatrem, pod wiatr, „Film” 1975, nr 40, s. 8-9;
- Korcz Danuta, Odwołuję się do sfery uczuć. Wywiad z Jerzym Antczakiem, „Kino” 1975, nr 12, s. 12-17;
- Lubelski Tadeusz, Historia kina polskiego. Twórcy, filmy, konteksty, wyd. Videograf II, Katowice 2009;
- Loth Stanisław, Staram się malować światłem, „Film” 1973, nr 30, s. 2;
Redakcja: Tomasz Leszkowicz