„Zimna wojna” – reż. Paweł Pawlikowski – recenzja i ocena filmu
Oczekiwanie na najnowszy film Pawła Pawlikowskiego było ciężkie, trudno bowiem od zdobywcy Oscara nie wymagać kolejnego arcydzieła na miarę „Idy”. Nadzieje wobec filmu rosły raz z doniesieniami z Cannes — a to ogłoszono, że Polska doczekała się własnej „Casablanki”, a to zachwycano się Tomaszem Kotem i porównywano Joannę Kulig do Jennifer Lawrence, wreszcie: Paweł Pawlikowski triumfalnie odebrał nagrodę dla najlepszego reżysera. Czy zasłużenie?
„Zimna wojna” sukcesem na miarę „Idy”?
Trudno nie porównywać sytuacji najnowszego filmu Pawlikowskiego „Zimna wojna” z jego poprzednim dziełem. Kiedy do polskich kin weszła „Ida” — skromny, czarno-biały obraz o nowicjuszce, która dowiaduje się, że jej rodzice byli Żydami — przeciętny widz nie mógł przypuszczać, że będzie pierwszym polskim filmem nagrodzonym Oscarem w kategorii „najlepszy polski film nieanglojęzyczny”. Przez polskie kina „Ida” przeszła przez większego echa, w przeciwieństwie do festiwali i rozdań nagród filmowych, na których co rusz była nagradzana. Dlatego też w tym roku dystrybutorzy — mając zapewne w pamięci sukces „Idy” — ogłosili terminy pokazów przedpremierowych. Widzowie (zapewne też mając w pamięci losy „Idy” oraz skandale towarzyszące Pawlikowskiemu) tłumnie ruszyli do kin. I co zobaczyli?
Rok 1949. Wiktor (Tomasz Kot) wraz z Ireną (Agata Kulesza) i oddelegowanym przez władze Lechem Kaczmarkiem (Borys Szyc) przemierza Polskę by nagrywać ludowe przyśpiewki i zbierać osoby do powstającego zespołu pieśni i tańca „Mazurek”. Podczas jednego z przesłuchań pojawia się Zula (Joanna Kulig). Wygadana, trochę pyskata, poproszona o zaśpiewanie piosenki zamiast ludowej pieśni wykonuje popularną piosenkę radziecką. Nie ma postury tancerki, nie jest typową przedstawicielką ludowizny; ale to o niej przez następne kilkanaście lat Wiktor nie będzie mógł zapomnieć.
Pawlikowski wierzy w inteligencję swoich widzów i nie opowiada całej historii miłosnej od A do Z – przedstawia raczej sceny z życia zakochanych. Czuć w filmie zimną wojnę - zarówno tę, która targa światową polityką, jak i tę, która rozgrywa się pomiędzy bohaterami. Pomimo swoistej kameralności (charakterystycznej również dla „Idy”) reżyser — wspólnie z współautorem scenariusza, Januszem Głowackim — tworzy uniwersalną opowieść o kobiecie i mężczyźnie, którzy tak samo kochają się i nienawidzą. Widać, że dla Pawlikowskiego film ten ma również osobisty i sentymentalny charakter — reżyser zdecydował się nadać bohaterom imiona swoich rodziców i to właśnie im zadedykował ten film.
Obsada kluczem do sukcesu „Zimnej wojny”?
Nie da się pisać o „Zimnej wojnie” bez podkreślenia pracy operatora, Łukasza Żala. Żal, który współpracował z Pawlikowskim już przy „Idzie” (a współpraca ta przyniosła mu nominację do Oscara w kategorii najlepsze zdjęcia) tworzy niesamowicie estetyczne, uwodzące kadry. Używa kamery jak pióra, kreśląc nią prawdziwe listy miłosne. Jeśli więc nie dla historii romansu, to właśnie dla cudownych zdjęć Żala warto obejrzeć najnowszy obraz Pawlikowskiego.
Trudno kwestionować wybory aktorskie Pawlikowskiego: fantastycznie wypada zarówno Tomasz Kot w roli ogarniętego miłością muzyka, jak i Joanna Kulig jako femme fatale. To duet bohaterów żywcem wyjętych z filmów nowofalowych, Szkoda, że tak mało czasu ekranowego przypada Agacie Kuleszy — jej wątek kończy się w pewnym momencie, pozostawiając widza z uczuciem niedosytu. Mam ogromną nadzieję, że w kolejnym filmie reżyser podaruje jej (wreszcie!) rolę pierwszoplanową. Udowodniła, że zasługuje na to swoimi kreacjami zarówno Ireny w „Zimnej wojnie” jak i Wandy Gruz w „Idzie”. Zaskakująco dobrze wypada również Borys Szyc, wnosząc niewymuszone elementy komediowe do filmu, które skutecznie równoważą (nie)szczęśliwe losy Zuli i Wiktora.
Zimna wojna na nutę ludowej melodii?
Niesamowity jest sposób, w jaki Pawlikowski przeniósł na wielki ekran polską muzykę ludową, która staje się lejtmotywem filmu i niemal równoprawnym bohaterem. Piosenka „Dwa serduszka, cztery oczy” — tak samo jak Zula — ewoluuje i powraca, pojawiając się w Polsce, Berlinie, Paryżu czy w Jugosławii.
Trudno pisać o takim filmie jak „Zimna wojna”. Nie jest to obraz, który jest się w stanie w pełni zrecenzować po jednym seansie. Ciężko oddać atmosferę oraz emocje targające bohaterami, jeszcze trudniej opisać mętlik w głowie, który pozostaje po seansie. Liczy się tylko jedno: dwa serduszka, cztery oczy…