Z czego śmiali się żołnierze? Humor w prasie wojskowej czasów wojny polsko-bolszewickiej
Lekarstw na skołatane żołnierskie nerwy wbrew pozorom było wiele – alkohol, papierosy, usługi prostytutek, hazard, wspólny śpiew, okazyjne potańcówki, a nawet teatry i kina polowe. W dużej części niestety były one niezbyt chwalebne, jeśli pomyślimy o tak pielęgnowanym dziś etosie wojskowych dwudziestolecia międzywojennego. Na szczęście była też pewna niewinna rozrywka, prawdopodobnie tak stara, jak najstarszy zawód świata. Darmowe, wszędzie dostępne, zawsze modne żarty to ponadczasowy sposób na odrobinę relaksu.
Zaczynało się od codziennych sytuacji. Ułanowi zastrzelili w walce konia, a ten postanowił uratować siodło z jukami, wynosząc je na tyły na własnych plecach. Dla wiecznie rywalizujących z jazdą oddziałów piechoty taki widok to przedni ubaw. Potem wydarzenia stawały się powtarzanymi po wielokroć (nieraz coraz mocniej ubarwianymi) anegdotami: a to ktoś zgubi buta w trakcie walki, gdzie indziej zachłanny żołnierz utopił się w składzie wina, a to przeciwnik dał się w ciemności oszukać mówiącym po rosyjsku Polakom i wszedł prosto w ich ręce... Jerzy Konrad Maciejewski w swoim dzienniku opisywał nawet kobietę, która zaczęła rodzić po tym, jak pokłóciła się z kwaterującymi u niej żołnierzami! Słynna jest też historia o adiutancie generała Romera, któremu ten w czasie nocnego alarmu omyłkowo zabrał spodnie. Adiutant, który nie mógł się zmieścić w ubranie mniejszego od siebie dowódcy, w mundurze i samych majtkach pogalopował za generałem.
Przychodzi żołnierz do lekarza...
Oczywiście temat podchwytywała prasa żołnierska, w której aż roiło się od wszelkiej maści żartów, opowieści, czy komicznych obrazków i wierszy. Popularnym sposobem na żart, lubianym zresztą i dzisiaj, było nieporozumienie językowe. I tak pewien mniej wybredny dowcip, który pojawił się na łamach czasopisma „Łazik” przedstawiał się następująco:
Raz rekrut, taki z Tarnopola, leci tam, gdzie król piechotą chodzi... chwyta za klamkę – zamknięte...
Pilno mu bardzo więc próbuje jeszcze raz... zamknięte... A że mu coraz pilniej, więc coraz mocniej szarpie, wreszcie woła z rozpaczą:
– Kto tam je? Kto tam je?
A z wnętrza odpowiada głos tubalny:
– Tutaj nikt nie je – durniu tylko wprost przeciwnie!
Żarty przybierały niekiedy formę obrazka z podpisem, choć w takim wypadku sam tekst zazwyczaj wystarczał, aby rozśmieszyć i nie wymagał już ilustracji. Podpis pod obrazkiem, zatytułowanym „Ofenzywa w botanicznym ogrodzie” brzmiał na przykład:
DAMA: Wszyscy oficerowie poszli na Kijów, a ja zostałam jak ten opuszczony okręt bez załogi.
CYWIL: Może mnie, skromnego cywila, przyjmie pani do swoich majtków.
Dużą rolę w żartach odgrywały stereotypy. Nabijano się na przykład z kucharzy lub telefonierów wojskowych, którzy jak ognia unikali niebezpieczeństw i trudów wojny:
– Telefoner! co to ma zanczyć? Jaką nosisz szarżę?
– Jestem kapralem, panie majorze.
– Kapralem, a nosisz na patkach trzy galony!.. Czy nie wiesz, że ci się należą tylko dwa?
– Ja wim, panie majorze, ale na wypadek jakby mi jeden galon miał odpaść, to sobie na zapas przyszyłem inny, bo w kieszeni mógłby się pognieść.
Żartowano również ze stereotypów związanych z mniejszościami narodowymi. Z przedstawicieli Narodu Wybranego dworowano sobie na przykład w taki sposób:
– Co pan sobie miszli... Pan miszli, że ja nie jestem z wojskowe rodżyne? Mój ojczec był w niewoli u moskali.
– Oho! Kiedy?
– Jeszcze przed wojną. Un dostarczył zgniłe szano to jemu te moskale wpakowali do niewole.
Co piszą z frontu?
Również sami wojskowi, którzy z frontu wysyłali własne teksty do gazet, mogli pochwalić się niemałym poczuciem humoru. Tak na przykład pisał 14 października 1919 roku Zygmunt Padamczyk, kapral 2 szwadronu 12 Pułku Ułanów, opisując w liście do redakcji „Żołnierza Polskiego” swoją radość z pewnego odkrycia:
„Zygmunt wstawaj”! – „Kaziu, . . . ani mnie luzuj na cztery konie dystansu... bo cię skaleczę!” – Zygmunt wstawaj, bo już kawa jest! - Aaa trudno, kiedy jest kawa to wstawać musowo... Wyłażę z pod koca, a tu kawy nima, a mój Kazio, na wszelki wypadek schowawszy się za stół, blisko okna, bo wie że w okno butem nie rzucę, śmieje się że mnie nabił w butelkę. Innemu bym nie darował ale Kaziek, jako mój sąsiad z przeciwka (ja się rodziłem na Brudnie, a on na Rybakach) i w dodatku stary legun, ma względy, więc, rozstawiwszy mu tylko familję po kątach, nazad kwateruję się pod koc. Nie zdążyłem się jeszcze ułożyć, a Kaziek puc mnie papierową gałą w łeb. Rozzłoszczony chwytam gałę, chcę ją odesłać pod adresem nadawcy... w tem... o Jezusieńku! toć to „Żołnierz Polski”! – „Pierwsza klasa, Kaziu daj pyska i wstawaj po kawę”, sam zaś, rozciągnąwszy się na słomie, jak jaśnie wielmożny Paderewski w Bristolu, biorę się za lekturę. Czytam... i oczom nie wierzę... toć to mój rodzony list z pod Zasławia ! Blat! widać „Żołnierzowi” papieru nie brak, trzeba więc jeszcze raz zaryzykować. Ale co wam tu napisać?...
Styl pisania niektórych wojskowych nadawałby się spokojnie do dzisiejszego stand-upu, ale nie tylko nim potrafili rozbawić. Jak mówiliśmy wcześniej, wojacy mieli co opowiadać. Podporucznik J.D. pisał do redakcji „Dziennika Armii VI”:
Dziś na obiedzie u nas był pewien generał francuski. Zaczęła się rozmowa na temat wojny obecnej, opowiadano sobie własne przeżycia wojenne i walki. (...) Od słowa do słowa wyjaśniło się, iż nasz oficer służył w brygadzie owego generała i posypały się wspomnienia tysiączne – Ypres, Bethune, Arras, Wogezy, Chemin des Dames. Rozmowie przysłuchiwali się wszyscy, a jeden z naszych artylerzystów wtrącał co chwila swoje uwagi, prostując datę jakiegoś ataku, wyjaśniając pozycye artyleryi, lub przypominając nazwę jakiejś wioski w Szampanii. Uwagi były rzeczowe, a jak wielkim było zdziwienie generała, gdy dowiedział się, że artylerzysta nasz służył całą wojnę w armii niemieckiej i zajmował ze swoją bateryą pozycye naprzeciwko swego obecnego kolegi. Zdziwił się bardzo generał, ale czy zrozumiał właściwą treść zdarzenia? Bo to tylko my jedni takie rzeczy zrozumieć możemy...
Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite! Dowiedz się więcej!
Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite, a jego temat został wybrany przez naszych Patronów. Wesprzyj nas na Patronite i Ty też współdecyduj o naszych kolejnych tekstach! Dowiedz się więcej!
Jeśli jednak redakcja okazała się niezbyt życzliwa, bądź poziom pisarski za niski, można było otrzymać lekko złośliwą odpowiedź, jak tę zamieszczoną w wydaniu „Łazika” z 7 listopada 1920 roku:
„Słowik na drzewku, pełen słodyczy, siedzi sobie i tak ryczy”... Jest to najlepszy ustęp pańskiego sonetu. Tyle też tylko wydrukować możemy; ale honorarjum autorskiego po 10 marek od wiersza Pan nie dostanie.
Dowcipny poeta
Jeśli zaś o wierszach mowa, to w dziedzinie żartów dla żołnierzy błyszczeli również ówcześni poczytni literaci. Jednym z takich niemalże „etatowych” poetów, tworzących na potrzeby rozmaitych periodyków wojskowych był, znany do dziś, Kornel Makuszyński. Poza pisaniem dla gazet, wydał jeszcze w czasie wojny dwa autorskie tomiki –„Piosenki żołnierskie” oraz „Żołnierza, diabła i dziewczynę”. Oprócz wierszy zupełnie poważnych znalazło się miejsce również dla kilku żartów. A jednym z najlepszych tematów do żartowania było niezbyt wzorowe – delikatnie mówiąc – prowadzenie się wojskowych. Na przykład w opublikowanym pierwotnie na łamach „Żołnierza Polskiego” wierszu „O pannie, co miała syna”, poeta opisuje komiczną sytuację, gdy do pułku ułanów przychodzi dziewczyna z małym synkiem. Kobieta twierdzi, że dziecko jest owocem znajomości z nieznanym jej z imienia ułanem, który z pewnością służy w tym pułku. Oczywiście żaden z żołnierzy nie chce przyznać się do ojcostwa, bojąc się awantury. Historia ma jednak zaskakujący finał:
Wynajdę ja urwisa! – porucznik gniewnie woła,
Hej, wachmistrz, niechaj pilnie przeglądnie wszystkie twarze
Żołnierze stać na baczność! – a dziecko w środek koła
Do kogo jest podobne, ten ojcem się okaże!
Więc wachmistrz bada gęby,
Jak koniom patrzy w zęby,
Poważnie bardzo kroczy,
I porównuje oczy.
Podobny, jak dwie krople!.. – z radością wnet wykrzyka
Do kogo? Gadaj prędko! – Do... pana porucznika!
W innym wierszu pod tytułem „Jak djabeł chciał kupić konia”, Makuszyński wyobraził sobie spotkanie polskiego ułana z diabłem, który to zachwycony żołnierskim siwkiem, na wszelki możliwy sposób stara się namówić wojaka do sprzedaży zwierzęcia. Nie skusił go pieniędzmi, diamentami ani trunkiem, wobec czego postanowił sięgnąć po ostateczny podstęp, przyprowadzając mu przepiękną kobietę. Mający trafić w rubaszne, żołnierskie gusta czytelników opis jej urody, może być szokiem nawet dla dzisiejszego czytelnika:
Patrzy ułan: panna cudo,
W pysku twarda, w oczach modra,
Jak dąb młody, takie udo,
Jak kamienie młyńskie – biodra.
Zad wspaniały, więc wspaniałe
Muszą też być okolice,
Barki, – jakbyś widział skałę,
Jako rzepy – takie cyce.
Jednak i tu rezolutny wojak nie dał się podejść, choć do rozumu przemówiły mu dopiero łzy konia. Kazał wysłannikowi piekieł obiecać, że dziewczyna będzie mu zawsze wierna. Na to diabeł zaczął wykrzykiwać, że ułan jest wariatem i że na świecie nie ma czegoś takiego, jak „wierna dziewka”. Koń więc oczywiście pozostał przy żołnierzu.
Powyższe wycinki to tylko mały fragment tego, co można znaleźć w prasie czasów wojny polsko-bolszewickiej. Część żartów stała się już dla dzisiejszego czytelnika niezrozumiała, część po prostu przestała być śmieszna. Jeszcze inne, jak te zacytowane powyżej, swoją „siłę rażenia” w lepszym lub gorszym stanie zachowały do dziś.
Humor, tak jak strach, wydawał się być stałym towarzyszem żołnierzy na froncie. W strasznych okolicznościach, gdy każdy dzień mógł okazać się tym ostatnim każdy, nawet ten najmniej wyrafinowany powód do uśmiechu był prawdziwym skarbem.
Bibliografia:
- Prasa:
- „Dziennik Armii VI”, Dowództwo VI. Armii, Lwów, R.1, nr. 1-42, 43-57, 59, 61-72
- „Łazik : pismo humorystyczne wydane dla żołnierzy”, Towarzystwo Akcyjne „Łazik”, Warszawa, nr. 1, 4-15, 17, 19-20.
- „Żołnierz Polski: pismo poświęcone czynowi i doli żołnierza polskiego”, Drukarnia Żołnierza Polskiego, Warszawa, nr. 1-199.
- Publikacje:
- Kurko Kaarlo, Cud nad Wisłą. Wspomnienia fińskiego uczestnika wojny polsko-rosyjskiej w roku 1920, tłum. Bożena Kojro, Bellona, Warszawa 2010.
- Maciejewski Jerzy Konrad, Zawadiaka dzienniki frontowe 1914-1920, Ośrodek Karta, Warszawa 2015.
- Wojna o wszystko Opowieść o wojnie polsko-bolszewickiej 1919-1920, Demart, Warszawa 2010.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz
Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite! Dowiedz się więcej!
Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite, a jego temat został wybrany przez naszych Patronów. Wesprzyj nas na Patronite i Ty też współdecyduj o naszych kolejnych tekstach! Dowiedz się więcej!