Wielkie dzieje na małym ekranie: 7 zagranicznych seriali o władcach, na których mogliby wzorować się twórcy „Korony Królów”
Zacznijmy od prostego stwierdzenia – „Koronie Królów” można byłoby wybaczyć pewne nieścisłości historyczne, gdyby na korzyść serialu przemawiał solidny scenariusz i dobra gra aktorska. Tak jednak nie jest, a internauci punktują serialowe absurdy zarówno fabularne, jak i historyczne. A przecież Polscy nie gęsi, swoje seriale historyczne też mają. Była przecież „Królowa Bona”, gdzie w tytułową rolę wcieliła się Aleksandra Śląska, a za kamerą stanął Janusz Majewski. Była „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy”, gdzie funkcję konsultanta historycznego pełnił niekwestionowany specjalista od dziejów XIX-wiecznej Wielkopolski, prof. Lech Trzeciakowski. Polacy potrafili tworzyć więc znakomite fabuły ubrane w kostium historyczny.
Dziś jednak polskie produkcje pozostały w tyle za tymi zagranicznymi. Im też zdarzają się wpadki historyczne – lub celowe nieścisłości – niemniej jednak mają inne walory, które przyciągają miliony przed telewizory i komputery.
„The Crown”
Trzeba przyznać, że twórcy „Korony Królów” fragment tego serialu najprawdopodobniej widzieli. Szkoda jednak, że tylko czołówkę, a jeszcze większa szkoda, że napisy początkowe z TVP w porównaniu z tymi z Netflixa wypadają jak tandetna podróbka. „The Crown” jest produkcją opowiadającą o monarchii brytyjskiej za panowania Elżbiety II, a w centrum stawia samą królową i jej służbę tytułowej Koronie. Do tej pory w serialu pokazano takie wydarzenia jak angielski smog z 1952 roku, ostatni akt kariery politycznej Winstona Churchilla, kryzys sueski, wizytę Kennedy’ego w Pałacu Buckingham czy spotkanie Elżbiety II z prezydentem Ghany Kwame Nkrumahem w 1961 roku.... Twórcy nie skupili się jedynie na polityce – obok niej z równą uwagą przyglądają się kryzysowi małżeńskiemu królowej, wychowaniu Karola, życiu księcia Winsdoru, będącego persona non grata na brytyjskim dworze, czy skandalom w centrum których znajdowała się księżniczka Małgorzata.
Jednym z zarzutów stawianych „Koronie Królów” jest przeskok czasowy pomiędzy odcinkami. W „The Crown” też spotkamy się z takim zabiegiem, jest on jednak o wiele sprawniej przeprowadzony (i to bez planszy z napisami!). Za scenariuszem stoi Peter Morgan, który wcześniej pracował przy takich produkcjach filmowych jak „Królowa” czy „Ostatni Król Szkocji”. Sama produkcja na gali w 2017 roku otrzymała dwa Złote Globy: jako najlepszy serial dramatyczny oraz dla najlepszej aktorki w serialu dramatycznym (Claire Foy wcielającej się w Elżbietę).
„Wolf Hall”
Miniserial wyprodukowany przez BBC Two i oparty na powieściach Hilary Mantel jest dowodem na to, że wydarzenia historyczne nie muszą być przedstawiane w wieloodcinkowych tasiemcach, ale czasami warto je skompresować do sześciu odcinków. Akcja skupia się na politycznych rozgrywkach Thomasa Cromwella (w tej roli Mark Rylance), który zostaje mianowany przez Henryka VIII wikariuszem generalnym Kościoła anglikańskiego.W rolę historycznych postaci wcielili się znakomici brytyjscy aktorzy (m.in. Jonathan Pryce czy Mark Gatiss), a serial kręcony był m.in. w zamkach Berkeley i Broughton oraz katedrze Gloucester. Reżyser serialu, Peter Kosminsky, zaznaczał, że serial opowiada o politycznym despotyzmie i o tym, jak funkcjonowano wokół absolutystycznego władcy.
Za scenariusz odpowiadał Peter Straughan, który za swoją pracę otrzymał m.in. nominację do nagrody EMMY. Rok przed triumfem na gali Złotych Globów „The Crown”, „Wolf Hall” otrzymało statuetkę dla najlepszego miniserialu. No i znów pojawia się Claire Foy – tym razem jako Anna Boleyn.
„Isabel” i „Carlos. Rey Emperador”
O tym, że seriale historyczne mogą okazać się żyłą złota przekonała się również telewizja hiszpańska. W latach 2012-2014 wyemitowała serial „Isabel”, oparty na życiu królowej Izabeli Katolickiej. Twórcy nie tylko skupili się na życiu królowej, ale także pokazali (a trwało to cały pierwszy sezon z trzech) w jaki sposób korona trafiła w ręce kobiety, w którą nikt na początku nie wierzył. Z drugiej strony ogromny plusem serialu jest fakt, że przybliża postać Henryka IV – brata Izabeli, któremu historycy na co dzień nie poświęcają zbyt wiele miejsca w swoich publikacjach. Pomimo tego, że serial konsultowany był z historykami specjalizującymi się w dziejach Hiszpanii, zdarzyło się „Isabel” parę wpadek. Między innymi w jednym z odcinków, który rozgrywa się w 1493 roku, pojawia się katedra w Kadyksie, której budowę rozpoczęto w XVIII wieku. Na zarzuty dotyczący nieścisłości historycznych producent wykonawczy serialu Jaume Banacolocha odpowiadał, że podczas produkcji dbają o rygor historyczny, jednak czasami muszą naginać fakty do warunków, w jakich film jest kręcony.
W trakcie realizacji „Isabel” twórcy stanęli przed trudnym wyzwaniem – z jednej strony nie zamierzali tworzyć wieloodcinkowej historii i rozwlekać wątków; z drugiej – zamknięcie tak popularnej produkcji w trzech sezonach było by zabiciem kury znoszącej złote jajka. Z tego powodu po zakończeniu emisji „Isabel” przystąpiono do realizacji „Carlos. Rey Emperador”. Głównym bohaterem tego serialu uczyniono cesarza Karola V. Burzliwe dzieje pomiędzy śmiercią Izabeli a wstąpieniem na tron Karola przedstawiono natomiast w filmie fabularnym „La corona partida”.
Bez względu na wpadki z osiemnastowiecznymi katedrami, zarówno „Isabel”, jak i „Carlos” powinni być pokazywani jako odpowiedź na pytanie: jak promować produkcję historyczną? Podczas emisji serialów uruchomiono stronę internetową, na której pojawiały się artykuły popularnonaukowe dotyczące postaci pojawiających się na ekranie. Przygotowano też schemat powiązań pomiędzy postaciami. Zatrudniano historyków do realizacji filmików, w których opowiadali o wydarzeniach historycznych rozgrywających się w serialu. A na Facebooku uruchomiono profil „Bravo por vos”, w którym bohaterami czasopisma dla młodzieży „Bravo!” są postacie historyczne. W dobie ekonomicznego kryzysu Hiszpanom przypomniano czasy, kiedy ich kraj był prawdziwą potęgą. I chyba był to główny czynnik, dla którego Hiszpanie pokochali serialowe historie Izabeli i Karola.
Polecamy e-book Marcina Sałańskiego pt. „Wielcy polskiego średniowiecza”:
„Wersal. Prawo krwi”
To najdroższy francuski serial wszech czasów (jeśli wierzyć reklamom). Produkcja zrealizowana przez Francuzów i Kanadyjczyków opowiada historię Ludwika XIV („Króla Słońce”) i budowy najsłynniejszej królewskiej rezydencji: Wersalu. W główną rolę wciela się George Blagden, jednak show kradnie Alexander Vlahos jako Filip Orleański. W tytułową rezydencję wcielało się w sumie dziewięć zamków, w tym Château de Maisons i ogrody Château de Champs-sur-Marne. Jeśli nie dla intryg, które według twórców rozgrywane są niczym w „House of Cards”, to z pewnością warto obejrzeć serial dla wnętrz „Złotej klatki” Ludwika XIV. Jasne – bardziej wytrawny widz będzie wiedział, że w XVII wiecznej Francji ludzie nie mieli tak białych zębów i nie wszystko wyglądało tak pięknie, „Wersal” potrafi jednak uwieść swoim bogactwem wizualnym. I choć twórcy sami przyznają, że nie realizowali serialu jako kroniki historycznej, to trzeba przyznać, że produkcja ta jawi się jako interesujący przykład serialu historycznego. Plusem jest już sama czołówka i wykorzystany w niej utwór „Outro” zespołu M83.
„Wikingowie”
Za produkcją tego serialu stała stacja, o której nikt by nie pomyślał, że wyprodukuje coś, o czym będzie mówił cały świat. „Wikingowie” to kanadyjsko-islandzkie dziecko kanału „History”. Scenariusz napisany został przez Michaela Hirsta, który wcześniej pracował przy filmie „Elizabeth” i serialu „Dynastia Tudorów”. Oczywiście – podejście do faktów historycznych jest tu dość swobodne, a twórcy żonglują datami i wydarzeniami; niemniej jednak na tyle, na ile pozwalają źródła, starają się odtworzyć historyczny krajobraz i losy głównego bohater: Ragnara Lodbroka.
„Czarna Żmija”
Na koniec akcent humorystyczny — wróćmy więc z powrotem na Wyspy Brytyjskie. Choć „Czarna Żmija” nie jest produkcją współczesną, to reprezentuje nurt wśród seriali historycznych, o którym warto przypomnieć. W ramach tego cyklu zrealizowano cztery serie przedstawiające dzieje przedstawicieli rodu „Czarnych Żmij” na tle historii Wielkiej Brytanii. W roli tytułowego bohatera wystąpił jeden z najbardziej rozpoznawalnych brytyjskich aktorów: Rowan Atkinson, a wśród scenarzystów znalazł się Richard Curtis (odpowiedzialny za takie przeboje jak: „Cztery wesela i pogrzeb”, „Notting Hill” czy „To właśnie miłość”). Twórcy serialu nie oszczędzają koronowanych głów – na przykład Elżbieta I przedstawiona jest jako osoba niezwykle zdziecinniała i uzależniona od swojej niani.
Być może więc, zamiast silić się na zbędny patos i opierać na kiepskim scenariuszu, twórcy TVP powinni spojrzeć z dystansem na polską historię? Byłby to „plan tak szczwany, że można mu doczepić ogon i powiedzieć, że to lis”.