Wanda Wasilewska i „Płomyk” komunizmu
Wandę Wasilewską albo się podziwia albo się nią gardzi. Dla jednych była sprzedawczykiem i lizusem Stalina, dla innych bohaterką i jedną z nielicznych ideowych działaczek komunistycznych. Wielu osobom uratowała życie, jednocześnie niemożliwe jest ocenienie ilu je zabrała, zarówno swoimi słowami jak i czynami.
Wasilewska przyszła na świat w roku pierwszej rewolucji rosyjskiej w rodzinie Leona Wasilewskiego, wybitnego działacza PPS. Być może zaistniała jakaś korelacja między jej poglądami a datą urodzin, zważywszy na jej późniejszą rewolucyjną działalność. Wasilewska została ochrzczona w obrządku katolickim – ojcem chrzestnym był nie kto inny jak sam Józef Piłsudski.
Wanda była kobietą zdolną, której nie obcy był kontakt z nauką. W roku 1927 uzyskała doktorat na Uniwersytecie Jagiellońskim i nawet najbardziej zaciekły przeciwnik nie może zaprzeczyć, że było to oznaką ponadprzeciętnej inteligencji.
Na studiach poznała swojego przyszłego męża Romana Szymańskiego, niezwykle zdolnego studenta matematyki. Mówiło się, że był on jedynym mężczyzną, który dorównywał jej intelektualnie. Związek z Szymańskim znalazł swoje spełnienie w postaci córki Ewy. Podobno właśnie to ten okres był najszczęśliwszym w życiu Wasilewskiej. Skończył się szybko – w roku 1931 Szymański umiera a Wanda W. zmienia swoje nastawienie do świata. Od tamtej pory wybierała mężczyzn nie ze względu na ich walory intelektualne, a jej kochankowie zawsze dawali sobą manipulować. W ciekawym świetle stawia to przypuszczenie o tym, że mogła być kochanką Stalina. Może uznawała wodza ZSRR za człowieka głupszego od siebie? Nie będę się jednak skupiał na banalnych rozważaniach o seksualnych przygodach Wandy Lwownej (jak mówiono o niej w ZSRR). Znacznie ciekawsza jest jej działalność intelektualna.
Wróćmy więc do czasów II RP. W latach 30. współpracowała, być może dzięki protekcji ojca, z różnymi gazetami lewicowymi: zarówno krakowskim „Naprzodem” jak i z warszawskim „Robotnikiem”. Najważniejszą była jednak nie praca dla prasy poważnej, a dla przeznaczonych dla dzieci oraz młodzież „Płomyka” i „Płomyczka”. W numerze z marca 1936 roku zamieściła szereg informacji przedstawiających w korzystnym świetle ZSRR, co ściągnęło na nią szał krytyki, zarówno ze strony środowiska nauczycielskiego jak i innych obywateli. I właśnie ten feralny numer „Płomyka” będzie tematem tego artykułu.
Czym był „Płomyk” i „Płomyczek”?
„Płomyk” był ilustrowanym czasopismem dla dzieci. Pisze o nim w czasie przeszłym, bowiem ostatecznie przestał wychodzić w 2013 roku, czyli prawie po wieku działalności. Powstał jako inicjatywa poetyki i pisarki Janiny Porazińskiej w 1917 roku i w założeniu miał być czasopismem skierowanym do dzieci i młodzieży. Z biegiem czasu magazyn cieszył się coraz większą popularnością, a od roku 1929 zaczął pojawiać się w nim dodatek dla najmłodszych zatytułowany „Płomyczek”, który w rok później stał się osobnym pismem.
Na łamach „Płomyka” i „Płomyczka” pisała miedzy innymi rzeźbiarka Franciszka Temerson, jeden z czołowych harcerzy Aleksander Kamiński czy też lisarz Józef Czechowicz. No i rzecz jasna Wanda Wasilewska.
Polecamy e-book Michała Przeperskiego „Gorące lata trzydzieste. Wydarzenia, które wstrząsnęły Rzeczpospolitą”:
Książkę można też kupić jako audiobook, w tej samej cenie. Przejdź do możliwości zakupu audiobooka!
Co znalazło się w kontrowersyjnym „Płomyku”?
Feralny numer trafił do prenumeratorów po 2 marca 1936 roku. Niewątpliwie wielu rodziców z dużym skonfundowaniem ujrzało na okładce „Płomyka” dwie uśmiechnięte dziewczynki w chustkach i podpis „Dziewczęta sowieckie”. W Polsce przeważała propaganda o biedzie i trudach życia ludzi sowieckich. Wielu z prenumeratorów już widząc stronę tytułową mogło patrzeć na nią z dużą dozą rezerwy. Potem jednak zaczęli właściwą lekturę.
Właściwie trudno powiedzieć, że numer ocieka propagandą najniższych lotów. Nie było to „Bezbożnik”, a normalna gazeta na wysokim poziomie kulturalnym. Tym, co mogło kłuć w oczy, były jawne przemilczenia i przekręcania znanych społeczeństwu faktów. Pierwszy artykuł dotyczył ukulturalniania mas dziecięcych przez odpowiednio do tego stworzone placówki. Szczególną role miała odgrywać Natalia Sac, która poświeciła się pracy dla dzieci. Przemilczano fakt przewijających się przez Związek Radziecki wzdłuż i wszerz grup bezdomnych dzieci. Sama Natalia Sac, w Polsce raczej nieznana, była przyjaciółka Tołstoja i pionierką edukacji młodzieży w dziedzinie teatralnej. Artykuł ją zachwalający jest o tyle dramatyczny, iż w niecały rok później padła ofiarą czystek stalinowskich.
Kolejny był list do Dżeka (pisownia oryginalna), w którym mały pionier Wasyl Urginow pisał, ze Związek Radziecki jest ojczyzną robotników i chociaż w życiu prywatnym zdarzają się niedobory, to jednak fabryki i pracujący w nich robotnicy są bohaterami narodu. Rzecz jasna trzeba było w tym liście napisać o „cudzie budowniczym”:
Ujarzmione wody Dniepru służą do tego, żeby za pomocą potężnych turbin wytwarzać olbrzymie ilości energii elektrycznej do poruszenia tysięcy maszyn po fabrykach i warsztatach południowej Rosji Europejskiej. A taki kanał imienia Lenina łączący morze Bałtyckie z Białym Morzem i Oceanem Lodowatym czy nie jest dowodem ludzkiej prac i pomysłowości? (…) Przyznaj, Dżeku, ze możemy być dumni z naszej pracy i naszej pomysłowości.
Pewnie co po niektóry ze złośliwych rodziców zadał wtedy pytanie pionierowi Wasylowi: a o budowniczych Białomorskiego Kanału nie napiszesz młody człowieku ? Ale Wasyl nie pisał przecież do Dżeka o ofiarach projektu w którym zginęło co najmniej 25 tysięcy ludzi, a być może i dziesięć razy więcej. Pisał natomiast o walce z wewnętrznymi i z zewnętrznymi wrogami Związku Radzieckiego.
Następną część stanowiły fragmenty artystyczne w których opisywano tajgę i Syberię. Wiersz List z Syberii nie był jednak dziełem radzieckiego artysty, a polskiego Or-Ot (Artura Oppmana), który, gdyby żył w 1936 roku, chyba nieco zdziwiłby się na fakt łączenia jego twórczości z ZSRR.
Co ciekawe, kilka stron później ukazał się króciutki artykuł historyczny o tym jak Polacy w 1612 zdobyli Moskwę, w którym ubolewano, że Władysławowi nie udało się przybyć do Moskwy i utrzymać tam władzy. Trudno nazwać to poważną propagandą prosowiecką.
Ostatnim akcentem okołokomunistycznym była krótka tabelka, w której przedstawiono co Polska eksportuje a co importuje z ZSRR. Co ciekawe wiele polskiego żelaza i słoniny jechało do Sowietów w zamian za dużą ilość skór i rud manganowych.
I to by było na tyle – żadnego odniesienia do Stalina, żadnej walki klasowej czy zwalczania religii. List o przemyśle i tekst o kulturze. Warto też odnotować jakie były tematy przewodnie pozostałych numerów „Płomyka” z pierwszego kwartału roku 1936. Pisano o Joannie d'Arc, Hucułach oraz Józefie Piłsudskim, w kwietniowym numerze reprodukowano Zdjęcie z krzyża Rubensa, zaś kiedy pisano o słonecznej Italii nie przemilczano istnienia Mussoliniego.
Nie będę streszczał całej burzy jaka rozpętała się po numerze „Płomyka” o życiu w ZSRR. Starczy powiedzieć, że do redakcji spłynęło wiele listów protestacyjnych. Oburzeni byli zarówno rodzice jak i nauczyciele. Ja pozwolę sobie ograniczyć się tylko do dwóch notatek na temat całego ambarasu. Oto tak całą sprawę skomentowała po latach Maria Dąbrowska na łamach swoich dzienników:
W publicznych przemówieniach we Lwowie [Wasilewska] pozwalała sobie mówić, że żyła w Polsce jak zaszczute zwierzę i że dopiero teraz znalazła ojczyznę. To nikczemne kłamstwo. W Polsce nigdy jej włos z głowy nie spadł. Brała grubą forsę za książki i za „Płomyka” – jedyna przykrość jaka ją spotkała, to że odebrano jej redakcję „Płomyka”, gdy aż nadto stała się propagandą sowiecką.
W spokojniejszym tonie sprawę skomentował Antoni Słonimski w swoich „Kronikach Tygodniowych”:
Powiedziano, że niedozwolone jest publikowanie wszelkich utworów czy też wiadomości mogących wywołać niepokój. Skonfiskowano nast. niedawno „Ogień” Barbusse’a w przekładzie polskim wydany w Sowietach. „Ogień” wydany u nas nie wywołuje niepokoju, ale ta sama książka wydana w Rosji i sprowadzona do nas może wywołać niepokój. Urzędnik drapie się po głowie i myśli: „Coś tam mogli zmienić, przerobić, kartki posklejać. Mogli wsadzić do książki i fotografije dzieci sowieckich i znowu jaki „Płomyk” będzie szerzył „miazmaty”.
Ot i cała sprawa ambarasu o pismo dla dzieci. Czytelnik może sam ocenić, czy było w nim coś bulwersującego. Jeżeli wierzyć Watowi, to powstawało więcej dzieł o znacznie większym zaangażowaniu ideologicznym. Z drugiej strony na pewno był to rodzaj komunistycznej agitacji, choćby przez sam fakt przeliczenia, oczywistych dla czytających pismo Polaków, informacji.
Polecamy e-book Michała Gadzińskiego – „Tudorowie. Od Henryka VIII do Elżbiety”
Redakcja: Tomasz Leszkowicz