Szymon Jagodziński – „Pułtusk–Gołymin 1806” – recenzja i ocena
Szymon Jagodziński – „Pułtusk–Gołymin 1806” – recenzja i ocena
O tym mało znanym epizodzie kampanii napoleońskich na ziemiach polskich opowiada HaBek Szymona Jagodzińskiego. „Pułtusk-Gołymin 1806”. Jest to istotny fragment kampanii 1806–1807, obfitujący w wiele dramatycznych epizodów. Była to również pierwsza walka Wielkiej Armii w wybitnie niesprzyjających jej warunkach.
„Pułtusk–Gołymin 1806” jest klasyczną pozycją popularnonaukową. Autor bazował głównie na istniejących już opracowaniach, traktujących o tej części epopei napoleońskiej. Widoczny jest brak kwerendy źródłowej, ten element ograniczono do istniejących już wydań źródłowych. Większość cytatów pochodzi zatem ze wspomnianych opracowań.
Te z kolei zostały dobrane solidnie. Prócz pozycji traktujących o samej kampanii zimowej 1806/1807 (zarówno polsko- jak i obcojęzycznych) znajdziemy również biografie napoleońskich marszałków, którzy odcisnęli swoje piętno na działaniach wojennych. Jagodziński nie dokonał jednak zwyczajnej kompilacji kilku pozycji, w swojej pracy starał się odcisnąć autorskie piętno.
Książka generalnie zachowuje klasyczny układ HaBekowski. Mamy sytuację polityczną, zarys sytuacji operacyjnej przed „wymarszem”. Opis wojsk jest jednak inny. Autor nie przedstawia, jak to tradycyjnie bywa, obrazu sił zbrojnych walczących stron. Ograniczył się jedynie do zaprezentowania sił biorących udział w walkach. Poznajemy zatem liczebność wojsk francuskich, rosyjskich i pruskich. Jednak w moim przekonaniu owo przedstawienie jest zbyt ogólne. Brakuje mi również jasnej oceny podsumowującej potencjał walczących.
Sama kampania, umówmy się, nie jest tak heroiczna czy barwna jak przyzwyczaja nas epoka Empire. To raczej metodyczne działania, przerywane ofensywnymi zrywami obu stron. Widać element nie tylko chaosu, lecz także tzw. fog of war. Z tego powodu nawet najlepsze manewry przegrywają z przeszkodami obiektywnymi. Są również przeszkody subiektywne – te autor stara się wypunktować. Nie unika przy tym własnych przemyśleń czy ocen. Nie powtarza tym samym za innymi autorami, szuka swojej drogi.
Natomiast same bitwy zostały przedstawione dobrze. Zdając sobie sprawę, że składały się one z serii taktycznych starć, czasem nawet nieskoordynowanych, wpierw je przedstawia, a następnie z tych „puzzli” układa w miarę jasny obraz. Musimy jednak pamiętać, że te relacje są raczej jak meldunek czy raport. Zwięzłe i konkretne, aczkolwiek nie pozbawione barwnego języka. Dzięki temu książkę bardzo dobrze się czyta.
„Pułtusk-Gołymin 1806” nie jest może pozycją rewolucjonizującą naszą wiedzę. To raczej punkt wyjścia do dalszej, pogłębionej lektury. Jednak dobrze zamyka lukę w serii Bellony pomiędzy „Jeną-Auerstedt 1806” a „Pruską Iławą 1807”. Do pełni szczęścia brakuje tylko batalii pod Frydlandem. No ale kto wie…