Starożytne ruchy gnostyckie
Zobacz też: Wielkanoc i początki chrześcijaństwa
My tedy głosimy mądrość wśród doskonałych, tylko nie mądrość tego świata, ani władców tego świata, którzy giną, ale głosimy mądrość Bożą tajemną, zakrytą, którą Bóg przed wiekami przeznaczył ku chwale naszej.
1 Kor 2, 6-8
Widziałem rzeczy, jakich wy, ludzie, nie możecie sobie nawet wyobrazić. Rozbłyski promieni ß w pobliżu bramy Tanhausera, strumienie elektronów jarzące się w ciemnościach.
Philip K. Dick „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?”
Przypadkowe znalezisko z grudnia 1945 roku, odkrywające starożytne, często wcześniej nieznane, rękopisy w Nag Hammadi w Górnym Egipcie, rzuciło nowe światło na współczesną naukę dotyczącą gnozy. Nazwa tego prądu umysłowego, bo tak gnozę należy chyba nazywać (nie zawsze członkowie grup, głoszących poglądy gnostyckie, przedstawiali się jako przedstawiciele nowych religii), wywodzi się z greckiego gnosis – poznanie, sam zaś gnostycyzm to pierwszy ruch heretycki, który w pierwszych czterech wiekach naszej ery stanowił poważną konkurencję dla w gruncie rzeczy współczesnego mu i rozwijającego się w tym samym czasie chrześcijaństwa. Bo choć korzeni gnostycyzmu należy szukać w żydowskich, przedchrystusowych, spekulacjach religijnych, to jednak klasycznej postaci nabiera on dopiero w I i II w. n.e., kiedy to ideologia chrześcijańska zostaje przemieszana z pogańskimi mitologiami z terenów, na których jest propagowana, czy z helleńską myślą filozoficzną.
Za początek powstania ruchów, a nawet kościołów gnostyckich można umownie przyjąć ok. 70 rok n.e., a za ojca gnostycyzmu – Szymona Maga, utożsamianego przez tradycję z Szymonem z Nowego Testamentu, z Dziejów Apostolskich. Za koniec zaś… tu granicy nie ma w zasadzie: na przykład herezja katarów z XII w. z Europy nosi wyraźne ślady dualizmu gnostyckiego, dając przykład przedłużenia istnienia gnostyckiej ideologii w czasie. Gnostyckie pierwiastki zawarte są w naukach mistrza Eckharta z Hochheim, niemieckiego mistyka żyjącego w latach 1260-1237, czy nawet w pracach Rudolfa Steinera lub Carla Junga. Oczywiście gnoza gnozie nierówna, niektóre sekty trwały tylko przez okres działalności ich założyciela, inne pozostawiały po sobie Kościoły, których trwałość wynosiła nieraz i po kilkaset lat, niektóre głosiły ascezę a inne wręcz przeciwnie, nieograniczoną konsumpcję (jak byśmy dziś powiedzieli), która nie może splugawić duszy człowieka oczyszczonego przez gnozę właśnie, która niesie wiedzę pozwalającą zajrzeć poza podszewkę rzeczywistości. Jednak niezależnie czy była to sekta ebionitów, elkazaitów, nikolaitów, szymonian, barbelognostyków, setian, zwolenników Meandra, Satornila, Karpokratesa, czy w końcu pierwszych między równymi – Bazylidesa, Marcjona, Walentynana czy Manesa, chyba „najpopularniejszego” gnostyka, od którego wziął się termin „manicheizm”, funkcjonujący do dziś jako synonim dualizmu teologicznego – wszyscy oni opierali się w swoich naukach na podobnym założeniu. Choć oczywiście istniały między poglądami owych sekt czasem i znaczne różnice (np. nie wszyscy gnostycy byli dualistami, czyli – w odróżnieniu do Manesa żyjącego w III w. n.e. – nie wszyscy zakładali istnienie dwóch równorzędnych pierwiastków we wszechświecie – dobrego i złego), to jednak oś ideologiczna była wspólna i w założeniach podobna, choćby i różniąca się w szczegółach.
Systemy gnostyckie oparły się na dwóch podstawowych założeniach. Pierwsze zakładało nieskończoną wyższość Boga, drugie – przeogromną, wprost niezmierzoną nędzę rodu ludzkiego. Z owych założeń jak błyszczący wąż z wiklinowego kosza hinduskich fakirów wyłaniały się zaraz dwa zasadnicze pytania. Skąd na ziemi zło, jeśli Bóg jest dobry i wszechmogący? I od razu drugie: A już jeśli zło, to jak można się od niego uwolnić? Gnostycy spróbowali odpowiedzieć na te pytania. Tworząc – mający często za podstawę, jak twierdzili, objawienie – wielopoziomowy, pełen skomplikowanych genealogii system teologiczny, konstruowali model świata i sił w nim występujących na zasadzie opozycji, dobro przeciwstawiając złu, ducha – materii. Cały świat, ludzie, zwierzęta, rośliny, cała materia – miałyby zostać stworzone (zależnie od sekty) przez Demiurga, upadłego anioła, szalonego eona, jednego z archontów, potęg… Stworzone przez zbuntowaną Siłę, wyłonioną wszakże uprzednio z Pełni, pleromy – owego gnostyckiego Boga Prawdziwego, niepoznawalnego, ukrytego, oddalonego i całkowicie duchowego. To oddalenie i wynikające z niego osłabienie strefy boskiego oddziaływania (którego przyczyną były hierarchiczne emanacje coraz mniej doskonałych eonów, „niższych” bytów) oraz Materia – oto przyczyna całego zła. Odpowiedzialnym za nie jest, według tego rozumowania, nie Bóg Prawdziwy, ale Demiurg, szalony anioł, który odwrócił się od swego stwórcy i w swej niedoskonałości stworzył materialny świat.
Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!
Jednak nie wszystko w tym świecie pochodziłoby od Demiurga. Oto bowiem wewnątrz każdego człowieka miałby być ukryty duchowy, boski pierwiastek, boskie światło wlewające w ludzi życie, które uwięzione w materii tylko czeka na uwolnienie i powrót do Boga. A drogą prowadzącą do uwolnienia, właśnie do poznania sposobu wygrania z władcą tego świata – jest oczywiście gnoza. Wiedzę tę miał przynieść na świat pośrednik Boga światłości – Chrystus, nauczyciel. Jako posłannik niosący wiedzę miał być on tylko pozornie związany z ciałem Jezusa – na różny sposób w różnych sektach – co określono mianem doketyzmu. Albowiem dla gnostyków nie do pomyślenia było, ażeby Bóg światłości, Bóg dobra – czy Jego emisariusz – mógł cierpieć na krzyżu, potem umrzeć. To cierpienie musiało być więc pozorne; może za sprawą pozorności ciała chrystusowego, może hipnozy, której wiszący na drzewie eon poddał był zgromadzone na Wzgórzu Czaszki tłumy. Zresztą – sama śmierć nie była w zasadzie konieczna w owych systemach, albowiem nie liczyło się w nich odkupienie człowieka związane z umęczeniem, ale tylko i wyłącznie wiedza, którą wysłannik Boga przyniósł na podporządkowaną Demiurgowi ziemię. Tu zaś wchodzimy na pole problemów nie tylko chrystologicznych – co do natury Chrystusa – ale i soterologicznych, dotyczących zbawienia. Przy tym wspomnieć należy, choć może nie jest to najważniejsze w gnostycyzmie, jak to wiele sekt za owego Demiurga, kreatora świata, uważało żydowskiego Jahwe… Zresztą Bóg Abrahama zajmował często tylko jedno z miejsc w długim szeregu fantastycznej, zagmatwanej genealogii niektórych sekt – w której występowały takie postaci, eony, bóstwa, czy aniołowie jak Adamas (no tak, to od Adama), Samael (według jednych sekt imienia pierworodnego Boga, według innych – zbuntowanego anioła), połączone w pary Bythos (Otchłań) i Sige (Milczenie), Nos (Inteligencja) i Aletheia (Prawda), Logos (Słowo) i Zoe (Życie), Anthropos (Człowiek) i Ecclesia (Kościół), czy Horos (Granica), Sophia (Mądrość), a do tego Jaldabaoth, Sabaoth, Adoneus, Eloeus, Harmozel… To zaś tylko znikoma cząstka bytów zaludniających gnostycką mitologię i wszechświat. Tak więc oto gnostycy nieśli ideologię nieledwie nowej religii, związanej z chrześcijaństwem tylko, i często wcale nie za mocno, poprzez umieszczenie w swej teologii postaci Chrystusa, a i to w nie najważniejszym miejscu, częstokroć też w zupełnym oderwaniu od historycznej postaci Jezusa.
Dla przykładu jak wyglądały systemy gnostyckie, spójrzmy teraz nieco dokładniej na nauki Walentyna, który – obok Bazylidesa, Marcjona czy Manesa – był twórcą jednego z największych systemów gnostyckich. Motywy walentyniańskie, dodajmy, pojawiają się przy tym i przed Walentynem (jakkolwiek dziwnie to brzmi), jak i, oczywiście, po nim – w pismach jego uczniów. Tak tedy jego gnoza powinna dać w miarę reprezentatywny obraz i innych poglądów gnostyckich.
Sam Walentyn urodził się w pierwszej połowie II wieku. Kiedy dorósł, jako chrześcijański duchowny starał się o stanowisko biskupa Rzymu (sic!) – czyli próbował objąć stanowisko przypisane później głowie wykluwającego się katolicyzmu, próbował zostać papieżem! Jednak mimo owych starań, nie zostało mu one powierzone. Niezrażony Walentyn nie odszedł od Kościoła, oficjalnie ciągle uważał się za jego część – zaczął tylko głosić swoją naukę. To w niej właśnie najlepiej widać skomplikowanie i stratyfikację gnostyckiej ideologii. Opierając się o myśl setian, Walentyn stworzył spójny system, w skład którego wchodził: Transcendentny i niewidzialny Ojciec i Jego myśl (ennoia), Ogdoada, Dekada i Dodekada – grupy zrzeszające kolejno 8, 10 i 12 eonów. Ostatnim z eonów była Sophia, Mądrość, która nie mogąc poznać Ojca, wydaje z siebie poza boską pełnią (pleromą) słabą, niedoskonałą Achamoth, która początkowo musi żyć w otoczeniu hyle, bezkształtnej materii. Ażeby stworzyć świat, Achamoth wyłania z siebie Demiurga, Stworzyciela (przez niektórych utożsamianego z Bogiem Izraela), który formuje ułomny, materialny świat i zamieszkujących go ludzi. Czyn ten pociągnął za sobą wydanie (przez inne eony) eonów nowych, m.in. Chrystusa, Ducha Świętego, aniołów, Jezusa(!). Wtedy pocieszona Sophia tworzy nową grupę ludzi (dołączającą do tylko „materialnych” „hylików” i posiadających duszę „psychików”) – pneumatyczną, duchową, ludzi znających prawdę o materialnym wszechświecie, mających w sobie cząstkę Ducha Świętego, Pneumy, a przez to mogących uwolnić się i powrócić do Ojca, do świata niematerialnego. Wybawieni mogli być także „psychicy”, tylko musieli wzbudzić w sobie wewnętrzne światło, obudzić ukrytą duszę. Wiedzę, jak to zrobić, miał przynieść Chrystus. Nie tyle Jezus, co właśnie Chrystus, którym został syn Maryi w momencie chrztu w Jordanie, i którym przestał być przed sądem Piłata i krwawą kaźnią na krzyżu. Bowiem dla gnostyków, powtórzmy, nie do pomyślenia było, żeby Bóg (albo Jego wysłannik), ten Jedyny, stojący ponad Demiurgiem, mógł fizycznie cierpieć. Stąd wspominane wcześniej teorie o pozorności ciała Chrystusa, powrocie Ducha do Boga tuż przed męką czy użytej hipnozie (dla przykładu: według Bazylidesa, poprzedzającego Walentyniana, na krzyżu umarł nie Jezus, ale Szymon Cyrenejczyk, sam zaś Chrystus miał stać z boku, niezauważony!). Mimo owych komplikacji, a może właśnie przez nie, doktryna Walentyniana miała bardzo dużą moc przyciągania, zarówno szeregowych wyznawców, jak i później ją modyfikujących myślicieli. Jako ciekawostka - wśród nich znaleźli się też członkowie sekty ofitów, „czcicieli węża”, którzy wszystkich „czarnych bohaterów” Starego Testamentu – jako wrogów Demiurga – czcili jako swoich sojuszników, na kuszącym w Raju Ewę wężu (stąd nazwa) zaczynając, a na Ezawie, Kainie czy w końcu Judaszu Iskariocie kończąc, zaś motyw istnienia sekty Kainitów, w swoim kulcie opierających się na rzekomej Ewangelii według Judasza – o której wspominają źródła – jest punktem wyjścia akcji dylogii Henryka Panasa „Według Judasza. Apokryf” i „Judasza dziennik intymny”. Propagowana przez walentynian konstrukcja myślowa była więc zarówno wspólnym osiągnięciem wielu pokoleń gnostyków, jak i kładła podwaliny pod poglądy następców, które, żeby wyciągnąć z nich sedno – opierały swoje fundamenty na przeświadczeniu o istnieniu nadrzędnego Dobra, jakie człowiek może osiągnąć (zazwyczaj) przez odblokowanie boskich, duchowych pierwiastków w nas samych.
Ową tęsknotę za „lepszym” próbowali (bardziej lub mniej świadomie) rozegrać gnostyckimi kartami także współcześni twórcy popularni, związani z książką czy kinem. Najjaskrawszy jest tu przykład Neo, futurystycznego Mesjasza made in Hollywood, i Matrixa jako materialnego, fałszywego świata. Kim jednak innym jak właśnie nie owym Bogiem ukrytym, niedostępnym, miałby być Bóg Chwilowo Nieobecny z „Dnia drogi do Meorii” Marka Oramusa? O czym mówi zakończenie „Limes interior” Janusza Zajdla? Toż i tu pojawiające się w błysku światła wybawienie jest niczym innym jak wiarą w coś lepszego, tam, na górze, co nie zapomni i nie zostawi (do takiej zresztą interpretacji nie trzeba zaprzęgać założeń heretyckiej gnozy, bo i ortodoksja o takich właśnie tęsknotach mówi – co pokazuje jak blisko oscylują czasem – zdawałoby się przeciwstawne prądy.) Co ciekawe, pisane w poetykach science-fiction „Meoria…” i „Limes inferior” są książkami o zdawałoby się beznadziejnej walce z systemem i obcym najeźdźcą (nieprawomocnym Demiurgiem), która jednak powiedzie się, czy powieść się może, jeśli tylko ktoś pokaże protagonistom jak tę walkę poprowadzić. Kim innym jak nie takim (prześmiewczym, jak to u Monthy Pythona, a jakże) „nauczycielem” i „wojownikiem o wolność waszą i naszą” jest Hydraulik z „Brasil” Terry’ego Gilliama, samotnie prowadzący walkę z machiną państwową, samemu będąc poza jej ramami? A motyw samowiedzy głównego bohatera „Drabiny Jakubowej”, świetnie granego przez Tima Robinsa? Nie bez przyczyny anioł mający uświadomić mu jego położenie i pomóc w uczynieniu następnego kroku – w stronę światła – cytuje XIII wiecznego mistyka Eckharta. Najdobitniejszy zaś – i chyba najdoskonalszy z filozoficznego i artystycznego punktu widzenia – przykład „popularnej gnozy” daje, na pisana przez Philipa K. Dicka, trylogia „Valis”, w której walentyniańskie (nie tylko) założenia stanowią punkt wyjścia do tragicznych i przejmujących zmagań autora/bohatera z własnym zagubieniem i własnym szaleństwem. Ocierając się o herezję, Dick drąży i wygina świat wokół siebie w myślowym eksperymencie na wytrzymałość spoin, to próbuje podważyć naskórek rzeczywistości, to jak postać ze średniowiecznych rycin stara się wystawić głowę poza klosz przykrywający sfery fizycznego świata. Taką samą tęsknotę jak on musieli czuć starożytni, szukającoy dpowiedzi w różnych stronach, czasem wyruszając także na poszukiwania ciężkie i niebezpieczne, u zwieńczenia których, żeby uzyskać potrzebną im, jak myśleli, wiedzę, sięgali także w heretyckie czeluście smoczej paszczy, w których, jak im się zdawało, zamajaczyły kontury tajemnych inkunabułów.
Chcesz zawsze wiedzieć: co, gdzie, kiedy, jak i dlaczego w historii? Polecamy nasz newsletter – raz w tygodniu otrzymasz na swoją skrzynkę mailową podsumowanie artykułów, newsów i materiałów o książkach historycznych. Zapisz się za darmo!
Wybrana bibliografia:
- Beier B., Birnstein U., Gehlhkoff, Kronika chrześcijaństwa, tłum. E. Gola, E. Jastrzębowska, I. Sławik, K. Żak, Warszawa 1998.
- Clifton C. S., Encyklopedia herezji i heretyków, tłum. R. Bartołd, Poznań 1996.
- Danielou J., Marrou H. I., Historia Kościoła, t. 1, tłum. M. Tarnowska, Warszawa 1984.
- Encyklopedia chrześcijaństwa, red. H. Witczyk, Kielce 2000.
- Kumor B., Historia Kościoła, t. 1 – 5, Lublin 2001.
- Kurt R., Gnoza: istota i historia późnoantycznej formacji religijnej, Kraków 1995.
- Potkowski E., Opozycja i herezje, [w:] Zarys dziejów religii, red J. Keller, W. Kotański, W. Tyloch, B. Kupis, Warzszawa 1988, s. 603–628.