Sprawa Gorgonowej, czyli kto wydawał wyroki w II RP?
O tym, że stało się coś ważnego i nagłego, świadczył telefon do brata w środku nocy. Dzwonił oficer dyżurny komendy powiatowej, znajdującej się w tym samym budynku co komenda wojewódzka i nasze mieszkanie. Słyszałem, jak Marian się zbiera i wychodzi… – Janek dobrze to zapamiętał.
Zbrodni dokonano w domu Zarembów w Łączkach, niedaleko podmiejskich Brzuchowic. Podejrzenie padło na guwernantkę Emilię Margeritę Gorgonową. Była Chorwatką urodzoną w Dalmacji. Jako piętnastolatka, nosząc jeszcze nazwisko Ilić, wyszła za austriackiego porucznika Erwina Gorgona i z nim w 1918 roku przyjechała do Lwowa. Urodziła syna. Mąż w 1921 roku wyjechał za pracą do Ameryki, zostawiając piękną żonę pod opieką rodziców. Miał ją sprowadzić, jak się nieco dorobi. Natrętnymi amatorami wdzięków Rity byli szwagrowie, co doprowadziło ostatecznie do opuszczenia przez nią domu teściów i poszukiwania pracy. Rodzina nie pozwoliła jednak zabrać jej z sobą dziecka. Synek zresztą wkrótce umarł na zapalenie płuc, o czym matka dowiedziała się już po jego śmierci.
W 1924 roku znalazła zatrudnienie u Zarembów, którzy mieli dziesięcioletnią córkę Elżbietę, zwaną Lusią, i siedmioletniego Stasia. Żona architekta Elżbieta cierpiała na pogłębiającą się chorobę psychiczną i trafiła do zamkniętego oddziału szpitala dla psychicznie i nerwowo chorych na lwowskim Kulparkowie.
Na Ritę spadły obowiązki matkowania i prowadzenia domu. Wkrótce przejęła także, po naleganiach pracodawcy, obowiązki „małżeńskie”. Owocem była córeczka Romana, urodzona w 1928 roku. Nastąpiło radykalne pogorszenie relacji z Lusią i Stasiem, którym romans ojca ze służącą zdecydowanie się nie podobał. Rita miała nadzieję, że zakończy się on małżeństwem, kiedy tylko przebywająca w szpitalu psychiatrycznym w Kulparkowie żona Zaremby umrze, ona sama zaś uzyska unieważnienie ślubu z Gorgonem. Z powodu nieustannych scysji córki z konkubiną Zaremba wynajął i urządził duże mieszkanie w centrum Lwowa, do którego miał się przenieść tuż po Nowym Roku z córką i synem. Gorgonowa z ich wspólną córeczką Romaną miała pozostać w willi, gdzie miał często bywać.
Pół godziny przed północą 30 grudnia Staś usłyszał przeciągły krótki skowyt ich psa Luksa. Wszedł do salonu. Za choinką dostrzegł jakąś postać kobiecą i po cichu zawołał do niej „Lusiu…”. Reakcją było szybkie oddalenie się „zjawy” przez uchylone drzwi werandy. Wówczas chłopiec ruszył do sypialni siostry i tam, ku przerażeniu, zastał ją w łóżku całą we krwi i bez oznak życia. Zaczął przeraźliwie wołać o pomoc. Zaremba natychmiast wezwał zaprzyjaźnionego lekarza i zadzwonił po policję. Zjawiła się także Gorgonowa ubrana w futro, na którym były ślady krwi.
Policja stwierdziła, że okno w sypialni Lusi było otwarte, jednak zbyt małe, by ktoś mógł przez nie wejść. Dookoła domu nie było na śniegu żadnych śladów, zatem zabójcą musiał być ktoś z domowników. W basenie znaleziono domniemane narzędzie zbrodni, metalową część kilofa, zwanego z lwowska dżaganem, którym rozbijano lód. W piwnicy natomiast chusteczkę Gorgonowej, także pobrudzoną krwią. Poszlaki wskazywały na nią. Została aresztowana.
Prasa odtrąbiła zbrodnię dokonaną przez kobietę obcego pochodzenia na pięknej polskiej dziewczynie, która za wszelką cenę nie chciała dopuścić do niemoralnego związku swego ojca z cudzoziemką. Pojawiły się wezwania do linczu. Gorgonowa wszystkiemu zaprzeczała. Pogrzeb Lusi Zarembianki, w którym uczestniczyło kilkadziesiąt tysięcy ludzi, był manifestacją żalu, ale także nienawiści do obcych.
To była historia jak z kinowego melodramatu. Piękna, towarzysko obyta ciemnowłosa guwernantka omamia starszego o osiemnaście lat, zmęczonego chorobą psychiczną żony znanego i bogatego mieszczanina, ale na drodze do ich szczęścia staje równie piękna jasnowłosa córka. We wszystkim są różne. Nawet w kolorze włosów, nie mówiąc o wykształceniu i oczytaniu, w których Lusia bije Ritę na głowę. Mają odmienne gusta i preferencje kulinarne, kuchnia Gorgonowej jest bowiem dla Zarembianki stanowczo „zbyt pikantna”. Polska panienka we własnym domu jest zdominowana przez „bałkańską ladacznicę”, a na koniec ginie z jej ręki… Druga strona medalu. Poniewierana w dzieciństwie przez ojczyma dziewczyna zakochuje się w młodym oficerze, królewiczu z bajki. On ją zabiera z sobą. Ale zły los ich rozłącza. Gorgon porzuca ją i wyjeżdża do USA. Podli kuzyni chcą ją wykorzystywać jako nałożnicę, ona się na to nie godzi i ucieka z domu. Znajduje dobrego człowieka, któremu służy z psim oddaniem. Widzi, jak bardzo cierpi z powodu choroby żony dramatycznie demolującej życie rodzinne. Widzi, jak chce się odnaleźć u boku pięknej, młodej kobiety. Ulega. Rodzi mu dziecko. Wierzą oboje, że się uda, lecz na przeszkodzie staje zblazowana, złośliwa i samolubna córka. Awantura goni awanturę. Wreszcie pan domu dokonuje wyboru: przeprowadzka. Lusia nie przyjmuje tego do wiadomości. Rita nie chce się zgodzić na rozstanie z Zarembą. Sięga po argument ostateczny. Dżagan. Jak w dobrym filmie, można było pokazywać historię diametralnie różnie. Zdecydowana większość wybierała pierwszy wariant. Ja też. Lusia była moją rówieśniczką. Identyfikowałem się z nią. Gdyby żyła, nie miałbym żadnych problemów z zakochaniem się w niej. Gorgonowej nienawidziłem… – emocje nie opuszczały Karskiego nawet po latach.
Tekst jest fragmentem książki „Jan Karski. Jedno życie. Kompletna historia. Tom 1.(1914-1939) Madagaskar”:
Dodawał, że jego brat, wytrawny w końcu gliniarz, od początku był przekonany o winie Gorgonowej. To była historia jak z klasycznego kryminału. Jest trup. Musi być zabójca. Są domownicy. Nie było nikogo z zewnątrz. Musiał zabić ktoś z domu. Ktoś, kto miał motyw i był w stanie czynu dokonać. Poza Gorgonową analizowano też uczestnictwo Zaremby, który mógłby posunąć się do mordu z miłości do kochanki. Architekta nawet aresztowano, ale po sześciu tygodniach został zwolniony. Siedział w areszcie w policyjnym kompleksie przy Łąckiego i Sapiehy, tam gdzie mieszkali Kozielewscy. Ostatecznie go wypuszczono. Przez pewien czas w kręgu podejrzeń znalazł się także ogrodnik Kamiński, podkochujący się w Lusi. Jednak w pobliżu służbówki, gdzie mieszkał, nie było na śniegu żadnych śladów. Musiałby lewitować, by dotrzeć do sypialni Zarembianki.
Sprawa była głośna w całej Polsce i stawała się tematem wszystkich rozmów, niezależnie od tego, jak się zaczynały. Marian podchodził do niej prestiżowo i chciał jak najszybszego jej zakończenia. Jakkolwiek policja wkrótce przekazała sprawę prokuraturze, przeprowadziła drobiazgowe czynności na miejscu zbrodni, a potem w trakcie postępowania sądowego. Między innymi pilnowała miejsca zdarzenia, zabezpieczała ślady czy organizowała wizje lokalne. Zajmujący się sprawą nadkomisarz Frankiewicz i aspirant Respond byli świadkami w procesie Gorgonowej. Obrona ostro ich krytykowała za niedostateczne zabezpieczenie śladów i dowodów zbrodni. Brat ich usprawiedliwiał działaniem w niezwykle trudnych warunkach, wśród mnóstwa przewijających się przez dom Zarembów ludzi. Uważał, że morderstwo to sławy województwu nie przynosi i im szybciej zostanie osądzone, tym lepiej… – wspominał Jan Karski.
Przyjęto wersję, że w nocy zakradła się do pokoju Lusi i zabiła ją uderzeniami kilofa w głowę. Potem upozorowała zgwałcenie dziewczyny, palcem penetrując jej pochwę. Otworzyła okno, którym miał się rzekomo zakraść gwałciciel. Przeszła do salonu i tam otworzyła drzwi werandy, przez które miał uciec morderca. Nadbiegł jednak Luks, którego uderzyła w łeb kilofem. Zwierzę padło, wydając skowyt, który usłyszał Stasio. Gorgonowa, spłoszona przez chłopca, wybiła od zewnątrz okienko w drzwiach do swej sypialni i otworzyła je. Przy okazji skaleczyła się w rękę. Zobaczywszy, że ma pobrudzoną krwią zieloną koszulę nocną, przebrała się w nową, białą, a starą wrzuciła do pieca. Śledczy twierdzili, że Gorgonowa pod wpływem emocji oddała także w kącie pokoju kał, którego ślady zapewne też były na nocnej koszuli.
Kiedy Stasio zaalarmował domowników, przyszła do salonu jako ostatnia, ale bez mogącego budzić podejrzenia spóźnienia. Wychodząc parokrotnie z domu, w tym po lekarza, pozbyła się narzędzia zbrodni, wrzucając dżagan do basenu za domem.
Rita Gorgonowa wszystkiemu zaprzeczała, zręcznie reagując na kolejne pytania, jakie jej stawiano w śledztwie. Kiedy na przykład odkryto ślady kału na podszewce futra, Gorgonowa przypomniała sobie natychmiast, że wychodziła za potrzebą na dwór, bo muszla klozetowa nie działała.
Adwokatami Rity Gorgonowej zostali Maurycy Axer ze Lwowa, Józef Woźniakowski z Krakowa i Mieczysław Ettinger z Warszawy. Kwiat ówczesnej palestry, specjaliści od spraw beznadziejnych. Wobec niewątpliwie poważnych poszlak postanowili budować linię obrony opartą na kwestionowaniu materiału dowodowego oraz eksponowaniu zdecydowanie wrogich oskarżonej nastrojów opinii, która już ją osądziła, skazała i z radością wykonałaby wyrok.
Rozprawa przeciw Gorgonowej oskarżonej o zamordowanie Zarembianki rozpoczęła się przed Sądem Okręgowym we Lwowie 25 kwietnia. Przewodniczącym trybunału był Jan Antoniewicz, sędziami – Robert Tertil i Sylwester Łyczkowski. Powołano dwunastoosobową ławę przysięgłych. Oskarżał znany karnista Alfred Laniewski, asystent słynnego profesora Juliusza Makarewicza. Pierwsze skrzypce po stronie obrony grał niezwykle popularny lwowski Cicero Maurycy Axer.
Tekst jest fragmentem książki „Jan Karski. Jedno życie. Kompletna historia. Tom 1.(1914-1939) Madagaskar”:
Axer kwestionował zeznania świadków oskarżenia, wdając się z nimi w pojedynki słowne, sam równocześnie zgłaszał liczne wnioski dowodowe. Najczęściej odrzucane. Prokurator koncentrował się na kwestii potencjalnego motywu zbrodni, jaki Gorgonowa niewątpliwie mogła mieć, oraz na premedytacji czynu, łącznie ze sfingowaniem gwałtu już po śmierci ofiary. Odwoływał się także, co było wtedy w sądownictwie ewenementem, do ekspertyzy przygotowanej na podstawie nowatorskich badań krwi. Sporządził ją znany ekspert kryminolog profesor Jan Stanisław Olbrycht. Stwierdził, że na chusteczce i futrze Gorgonowej są plamy krwi grupy A, jaką miała Lusia Zarembianka, a nie grupy 0 należącej do oskarżonej. Z ekspertyzą polemizował odkrywca grup krwi profesor Ludwik Hirszfeld, który uważał, że nie może to być dowodem przesądzającym.
Był to wynik zgodny z linią obrony. Prokurator zażądał natychmiast przekazania obu ekspertyz do Wydziału Medycznego Uniwersytetu Jana Kazimierza w celu ich zweryfikowania. Wnosił także o przesłuchanie przebywającego w USA Erwina Gorgona. Sąd nie przyjął żadnego wniosku dowodowego ani ze strony obrony, ani oskarżenia. W mowie końcowej oskarżyciel skoncentrował się na wykazaniu, że Gorgonowa, wchodząc do domu Zaremby, miała obowiązek zachowania wierności swemu pracodawcy oraz należytej opieki nad jego dziećmi. Obie te powinności naruszyła w sposób karygodny, a następnie dopuściła się zbrodni. Axer z kolei skupił się na wynikach badań serologicznych i konkludował, że obecność krwi ofiary na przedmiotach należących do oskarżonej nie została udowodniona. Ponadto nie stwierdzono jej na dżaganie, wydobytym z basenu z wodą, a zatem nie można go uznać za narzędzie zbrodni.
Po naradzie ława przysięgłych większością głosów 9:3 orzekła winę Margerity Gorgonowej, a sędzia ogłosił wyrok kary śmierci przez powieszenie. Oskarżona zareagowała przejmującym płaczem. Obrona natychmiast zapowiedziała wystąpienie o kasację wyroku w Sądzie Najwyższym.
Opinia publiczna i prasa w zdecydowanej większości uznały wyrok za sprawiedliwy. Gorgonowa miała jednak swoich zagorzałych sojuszników. Na łamach „Wiadomości Literackich” z pełną pasji krytyką procesu, a także atmosfery wytworzonej wokół niego, wystąpiła znana niemiecka dziennikarka i pisarka Elga Kern, bardzo dobrze znająca Polskę, polskie realia i język. Relacjonując proces, wytykała nieprofesjonalne i tendencyjne poczynania śledczych, błędy proceduralne, a także „bankructwo wszelkiego humanitaryzmu” polegające na tym, że „przy tej nagonce roznamiętnionego i dufnego moralizatorstwa nie znalazł się ani jeden mężczyzna, ani jedna kobieta, którzy by stanęli w obronie Gorgonowej”. Wystąpienia prokuratora nazwała „histerycznymi”. Znalazła sojuszniczki w pisarkach Stanisławie Przybyszewskiej i Irenie Krzywickiej, kobiecie wyzwolonej, partnerce Tadeusza Boya-Żeleńskiego. W swych publikacjach w „Wiadomościach Literackich” dowodziły, że wyrok jest klasyczną „pomyłką sądową”, na którą wielki wpływ miał zbiorowy stan umysłowy i „epidemiczny wir opinii”. Sam Boy-Żeleński napisał, że w polskim systemie sądowniczym powinno się zlikwidować instytucję ławy przysięgłych, kierującej się przede wszystkim emocjami i konformizmem, a nie analizą prawną.
Większość polskiej prasy, w tym duże dzienniki „ABC” i „Ilustrowany Kurier Codzienny”, ostro zaatakowała te poglądy, uznając za bałamutne, zbyteczne i szkodliwe, podejrzanie przesycone „nadmiernym humanitaryzmem”. Eldze Kern zwracano też uwagę, że nie powinna się mieszać w polskie sprawy. Można było usłyszeć rozmaite warianty teorii spiskowych nawiązujące do żydowskiego pochodzenia Axera i Hirszfelda, który napisał taką opinię, jakiej akurat ten pierwszy „potrzebował”.
Polska z zapartym tchem czekała na rozprawę kasacyjną. Odbyła się 21 lipca 1932 roku przed Sądem Najwyższym, który wyrok uchylił i skierował sprawę do ponownego rozpoznania przez Sąd Okręgowy w Krakowie. W uzasadnieniu podano uchybienia proceduralne oraz uchylenie wielu wniosków dowodowych mogących mieć znaczenie dla sprawy. Zakwestionowano także jako mało wyczerpujące samo zdefiniowanie i określenie czynu skazanej. Był to niewątpliwy tryumf obrony.
Jan Karski uzupełniał:
Dziesięć dni wcześniej zaczął obowiązywać w Polsce nowy kodeks karny, zwany powszechnie kodeksem Makarewicza, napisany przez zespół pod kierownictwem tego wybitnego profesora i naszego wykładowcy. Wśród wielu prawników panowało przekonanie, że „największa zbrodnia II Rzeczypospolitej” powinna być sądzona na podstawie oryginalnego prawa polskiego, a nie przepisów prawa austriackiego, jak to się odbyło w sądzie pierwszej instancji. Jednym ze współpracowników Juliusza Makarewicza w tworzeniu tego kodeksu był znany warszawski obrońca karnista Henryk Ettinger. Jego syn Mieczysław stawał we Lwowie, broniąc Gorgonowej przeciwko oskarżycielowi, wychowankowi Makarewicza, doktorowi Alfredowi Laniewskiemu, wykładającemu u nas technikę śledztwa. Marian opowiadał mi, że Laniewski kasację wyroku lwowskiego przyjął bardzo osobiście… Brat też uważał ją, co prawda, za porażkę policji i prokuratury, ale dodawał, że decydował także czynnik polityczny. Sprawę Gorgonowej relacjonowała prasa zagraniczna, eksponując jej cudzoziemskie pochodzenie i polski szowinizm…
We mnie wzbudzała ona uczucia nieco już mniej radykalne. Zaczynałem rozumieć, że nie wolno w procedowaniu sądowym iść na skróty, nawet gdy chodzi o najcięższe i najbardziej bulwersujące zbrodnie. Łapałem się także na tym, że żal mi się robiło Gorgonowej z powodu agresywnej nagonki na nią i festiwalu nienawiści, jaki rozpętano dookoła sprawy. Bez wątpienia jakiś wpływ miał fakt, że najdonioślej wykrzykiwali narodowcy i wszechpolacy, czyli moi naturalni wrogowie. Żydowscy koledzy na uczelni byli o wiele bardziej umiarkowani. Pewnie dlatego, że sami doświadczali atmosfery nienawiści narodowej i rasowej. Przed ponowną rozprawą w Krakowie już na pewno nie rzuciłbym w Gorgonową kamieniem, choć oczywiście byłem nadal przekonany, że to ona zabiła Zarembiankę.
Tekst jest fragmentem książki „Jan Karski. Jedno życie. Kompletna historia. Tom 1.(1914-1939) Madagaskar”:
Spektakl się rozwijał. Okazało się, że Rita Gorgonowa jest w ciąży. Opinia zareagowała niedowierzaniem i początkowo uznała tę informację za jakiś fortel adwokacki. Potem zaczęto spekulować, z kim mogła zajść w ciążę i kiedy. Gdy 20 września 1932 roku urodziła córeczkę, stało się jasne, że ojcem mógł być tylko Zaremba, a dziecko poczęto w okolicy Bożego Narodzenia roku ubiegłego. Dokonując zabójstwa Lusi, była już w stanie błogosławionym. Dołożyło to tylko jeszcze ciemniejszych barw do portretu Rity Gorgonowej malowanego przez opinię. Kiedy się okazało, że dziewczynka otrzyma imię Ewa, dopatrywano się w tym ukrytej symboliki. Litery tworzące imię to przecież kompozycja pierwszych liter nazwisk adwokatów Gorgonowej: Ettingera, Woźniakowskiego i Axera. Domniemywano dalej, że może oni wszyscy są… ojcami dziecka, także w sensie dosłownym, przecież odwiedzali ją nieraz w więzieniu.
Sąd Okręgowy w Krakowie rozpoznawał sprawę od 6 marca do 29 kwietnia 1933 roku. Trybunałowi przewodniczył znany sędzia Alfred Jendl, towarzyszyli mu: Leonard Krupiński, Jan Ostręga i Leonard Solecki. Powołano dwunastoosobową ławę przysięgłych. Oskarżał prokurator Bohdan Szypuła. Obrona pozostała w tym samym składzie.
Przesłuchano dziesiątki świadków, zaprezentowano mnóstwo opinii i ekspertyz biegłych. Wydarzeniem stała się wizja lokalna z udziałem Rity Gorgonowej na miejscu zbrodni w Brzuchowicach, która zamieniła się w rodzaj widowiska.
Pamiętam opowieść o tym, co się tam działo, nadkomisarza Jerzego Konesa, komendanta powiatowego policji we Lwowie. Miał wielkie doświadczenie. Przez lata pracował w Warszawie, gdzie musiał radzić sobie w trudnych sytuacjach z udziałem tłumów, w tym z ochroną ważnych dostojników. W Brzuchowicach przyszło mu pilnować spokojnego przebiegu wizji lokalnej i chronić Gorgonową przed zbiegowiskiem. Oskarżona zrobiła na Konesie, mimo niewątpliwie dla niej trudnej sytuacji, duże wrażenie. Miałem odczucie, że pozostawał pod jakimś jej urokiem… – mówił Karski.
Wszelkim poczynaniom sądu towarzyszyło niesłychane zainteresowanie, a zaangażowani weń cieszyli się popularnością aktorów filmowych, nawet gdy byli tylko woźnymi sądowymi. O bilety wstępu na salę rozpraw toczyły się dosłowne walki.
Obrona skupiła się na podważaniu wiarygodności świadków i dowodów, a także na podkreślaniu na każdym kroku atmosfery nagonki na Gorgonową, co omal nie doprowadziło w poprzedniej instancji do „zbrodni sądowej”, gdyby wyrok utrzymano, a ją powieszono. Akcentowali przy tym fakt przeniesienia sprawy do Krakowa ze względu na „niebezpieczeństwo dla porządku prawnego” w trosce o zapewnienie bezstronności i ochrony postępowania. Deklarowali wiarę w mądrość prawną składu sędziowskiego i sprawiedliwość ławy przysięgłych. Nawet zwracali się o… wyrozumiałość dla „zmanipulowanych nienawiścią” publiczności sądowej i całej opinii. Winą za niepowodzenie sprawiedliwości w poprzedniej instancji obarczali prokuraturę, śledczych i policję ze Lwowa, nazywaną zresztą notorycznie „niebieskimi chłopaczkami”, „niebieskimi mundurkami” itd.
Według obrony to lwowskie organa ścigania zmanipulowały kluczowe zeznania Stasia Zaremby, który miał rozpoznać postać za choinką jako Gorgonową. Kłamał z premedytacją. Słysząc to, chłopiec zaczął głośno płakać. Adwokaci wysunęli także hipotezę, że Lusię mógł zabić ogrodnik Kamiński, jako równie prawdopodobną jak ta, że morderczynią jest Gorgonowa. Uważali, że badania krwi przemawiają na jej korzyść.
Prokurator dowodził, że brak jest najmniejszych nawet poszlak, aby zbrodni dokonał ktoś inny z domowników niż sama oskarżona, natomiast te, które są, dokładnie „oplatają” Gorgonową. Analizując wersję obrony, że oskarżona nie dopuściła się morderstwa z nienawiści, Szypuła wywodził wniosek, że mogą być tylko trzy inne możliwości: morderstwo rabunkowe, morderstwo z namowy lub morderstwo seksualne. Przeanalizował kolejno prawdopodobieństwo, ewentualne motywy oraz potencjalnych sprawców. Przytoczył kabaretowe „podejrzenia”, że do Zarembów mogła się wedrzeć „bojówka komunistyczna”, która zgładziła Lusię. Zadawał pytanie, jakim cudem na odzieży służącej mogła się znaleźć krew denatki, skoro Gorgonowa „nawet się do niej nie zbliżała”. Z kolei brak krwi na kilofie wiązał z tym, że leżał on dłuższy czas w basenie w zimnej wodzie, która resztki śladów usunęła.
Zajmował się także kwestionowaniem profilu moralnego oskarżonej, dowodząc, że kiedy już pozostawała w intymnym związku z Zarembą, któremu urodziła dziecko, utrzymywała kontakty i chodziła na schadzki z innymi mężczyznami. Zależało jej przede wszystkim na zapewnieniu sobie dostatniego i wygodnego życia u boku powszechnie znanego i szanowanego, o rozległych kontaktach towarzyskich architekta przedsiębiorcy. Przeszkodą na drodze do tego okazała się Lusia. Dlatego musiała zginąć.
Mowy obrończe były pasjonujące. Adwokaci dowodzili, że motywem skazania Gorgonowej był fakt, iż „tłum żądał krwi”. Pokazywali ją jako kobietę krzywdzoną całe życie, a w ostatnim czasie „obrzydłą” nawet Zarembie, który wykorzystywał ją na wszelkie sposoby, znienawidzoną przez jego dzieci. Wywodzili, że nie ma bezpośredniego dowodu wskazującego na oskarżoną. Nie potrafili jednak wskazać jakiejkolwiek przekonującej alternatywy tragicznych wydarzeń przedsylwestrowej nocy. Wersja ogrodnika Kamińskiego była grubo naciągana. Próby manewrów retorycznych, że nie należy do sprawy ustalanie, kto zabił, tylko czy zrobiła to Gorgonowa, nie budziły przekonania.
Ostatecznie sąd uznał winę Emilii Margerity Gorgonowej, skazując ją na relatywnie niski wyrok ośmiu lat pozbawienia wolności. Opinia publiczna przyjęła go negatywnie. Nie brakowało głosów, że była to dla niej swego rodzaju „kara” za powszechne demonstracje stosunku do Gorgonowej.
Obrońcy oczywiście wnieśli kasację. Sąd Najwyższy oddalił ją 23 września 1933 roku. Tym samym wyrok stał się prawomocny. Odbywanie kary skazana miała zakończyć 24 maja 1940 roku. Osadzono ją w kobiecym zakładzie karnym w Fordonie pod Bydgoszczą. Po napaści Niemiec na Polskę w wyniku ogłoszonej amnestii więzienne bramy otworzyły się dla niej 3 września 1939 roku.
Sprawę Gorgonowej, którą śledziłem w napięciu od początku do końca, uznałem za wielkie zwycięstwo kunsztu obrończego oraz przykład, jak potężną rolę w stanowieniu sprawiedliwości mogą grać czynniki pozaprawne. Sąd niskim wyrokiem bronił opinii Polski przed zarzutami, że w kraju tym rządzi i wyroki wydaje ulica… – puentował Jan Karski.
Wiele lat potem, oglądając film Janusza Majewskiego Sprawa Gorgonowej, Profesor był rozczarowany. Określił go lapidarnie: „To jest wersja obrony”.