Sławomir Leśniewski – „Kościuszko. Rysa na pomniku?” – recenzja i ocena
Sławomir Leśniewski – „Kościuszko. Rysa na pomniku?” – recenzja i ocena
Jak każdą popularnonaukową pozycję, recenzowaną książkę oparto oczywiście na „kanonicznych” opracowaniach poświęconych Tadeuszowi Kościuszce (Bartłomieja Szyndlera, Dariusza Nawrota czy Szymona Askenazego dla przykładu). Źródła to w większości wydawnictwa źródłowe. Dodatkowo autor wspierał się pozycjami poświęconymi epoce. Nie jest to może praca odkrywcza, rzucająca nowe światło na życie Naczelnika. Co jest więc w niej takiego ciekawego?
Otóż Tadeusz Kościuszko kojarzy się zazwyczaj z racławickimi kosami, mistrzowską bitwą o Warszawę w 1794 roku czy maciejowickim pogromem, który przeistoczył się w katastrofę. Więc patrzymy na niego jako postępowego demokratę, przynoszącego wolność wszystkim dookoła, wierzącym w republikańskie ideały czy poświęcającego się za ojczyznę.
Leśniewski przedstawia nam inny obraz. Choć Insurekcja Kościuszkowska zajmuje naprawdę dużą część książki, o wiele ciekawsze są epizody dotyczące życia Kościuszki przed i po 1794 roku. Część przed pokazuje w jaki sposób się formował jako człowiek, żołnierz i może dowódca. Szczególnie ważna w tej kwestii jest jego służba w Armii Kontynentalnej, a zwłaszcza jego zachowanie. Podobnie jak walka z polonocentrycznymi mitami, w jakie narosła nasza tradycja. Tak był on wybitnym inżynierem, ale nazywanie go „ojcem amerykańskiej inżynierii wojskowej” jest lekką przesadą, podobnie jak określanie Kazimierza Pułaskiego „ojcem amerykańskiej kawalerii”.
Kiedy jednak zaczyna się ta rysa? Właśnie w momencie powrotu do służby w armii koronnej (co było dla niego – obywatela Wielkiego Księstwa Litewskiego lekką krzywdą). Z jednej strony widzimy żołnierza o pewnym doświadczeniu, który chce wdrożyć nabyte umiejętności do budowanej od nowa armii. Z drugiej widać, jak niewolniczo i bez zastanowienia przenosi swoje doświadczenie na zupełnie inny grunt.
Część poświęcona Wojnie w obronie Konstytucji 3 maja to pochwała na cześć dowodzenia Kościuszki, jednak ja mam do tego pewne zastrzeżenia. Co prawda do dziś trwa spór, kto był lepszy czy książę Józef Poniatowski czy Tadeusz Kościuszko. Obaj nie mieli żadnego doświadczenia w operacyjnym dowodzeniu, skończyli swoje wojny na szczeblach dowódców pułku. Spór o to trwa od lat, aktualnie szala przechyla się delikatnie na rzecz synowca królewskiego.
Nie to, że jestem złośliwy, ale patrząc na dowodzenie Kościuszki w 1794 roku, odnoszę wrażenie, że zwolennicy Poniatowskiego mają rację, choć autor jest innego zdania. Zresztą epoka napoleońska pokazała, że to lwiątko salonowe w wojskowym obozie przeistaczało się w lwa pola bitwy. Kościuszko był genialnym inżynierem, jednak najlepiej dowodził w oparciu o fortyfikacje. Obrona Warszawy przed Prusakami i Rosjanami jest tego najlepszym dowodem. Dubienka mu nie wyszła w gruncie rzeczy z przyczyn obiektywnych i subiektywnych, Szczekociny były błędem ze zbytniej pewności siebie, Maciejowice – choć pomysł niezły – zostały koszmarnie przeprowadzone.
Podobnie mało chwalebnie prezentuje działalność Kościuszki w czasie epoki napoleońskiej. Pytanie czy to złość, zgorzkniałość czy pretensja do świata nie pozwoliły mu zagryźć zębów i zaryzykować współpracy z Napoleonem Bonaparte. Nie ukrywajmy, Cesarz był zapatrzonym w siebie autokratą, jednak obiektywnie rzecz biorąc był to jedyny polityk, który nie musiał, ale jednak coś dla Polaków uczynił. Chyba nawet ze szkoda dla własnych interesów. Z kolei jego zafascynowanie carem Aleksandrem I jest zaskakujące. Czy to wynika z felernej przysięgi złożonej jego ojcu, złości i rozczarowaniu Francją czy raczej – czym się jednak wedle autora Kościuszko często wykazał – jego nieposkromiona naiwność.
Na to ostatnie pytanie nie znajdziemy wyraźnej odpowiedzi. Sławomir Leśniewski nie obalił legendy Naczelnika w sukmanie, nawet nie próbował. Ale czy zarysował pomnik? W moim odczuciu tak – ale ostateczną decyzję w tej kwestii pozostawiam Czytelnikom.