Nosferatu – narodziny wampira w kinie
Niedawna setna rocznica premiery to doskonała okazja, by zachęcić Czytelnika do zapoznania się z „Nosferatu….” Nie można powiedzieć, że kina próżnowały – w 2022 roku zorganizowano kilka specjalnych pokazów odrestaurowanej wersji filmu Murnaua. Niemniej, podobnie jak w przypadku setnej rocznicy premiery Gabinetu doktora Caligari, prawdą jest, że było to w pewnym sensie święto głównie dla koneserów. Czarno-białe oraz nieme filmy potrafią odstraszyć współczesnego widza, ale naprawdę warto dać im szansę.
Zanim jednak przejdę do opisu fabuły i przedstawienia wyjątkowości tego filmu, chcę napisać parę słów na temat jego twórcy. Friedrich Wilhelm Murnau, a właściwie Plumpe, urodził się w 1888 roku w Bielefeld. Podczas I wojny światowej służył w niemieckim wojsku. Z wykształcenia był historykiem sztuki, co z pewnością bardzo się przydało w fachu filmowym. Wiele plotek krążyło na temat jego orientacji seksualnej – powszechnie się mówi, że był osobą homoseksualną. Był też jak na swoje czasy ponadprzeciętnie wysoki, a ludzie często określali jego aparycję jako zimną i wyniosłą. W ciągu swojego życia Murnau zrealizował dwadzieścia jeden filmów, z których zachowało się dwanaście, w tym te najsłynniejsze – nie tylko Nosferatu, lecz także Faust (1926), Portier z hotelu Atlantic (1924), Tabu (1931), Świętoszek (1931) oraz Wschód słońca (1927). Niestety nie przetrwała Głowa Janusa (1920) – adaptacja Dr. Jekylla i pana Hyde’a, z Conradem Veidtem w roli głównej (w filmie wystąpił też Béla Lugosi, o którym niedługo powiem trochę więcej). Niemiecki reżyser zmarł nagle w 1931 roku w wyniku wypadku samochodowego. Miał czterdzieści dwa lata.
W 2015 roku doszło do incydentu, podczas którego zbezczeszczono grób Murnaua. Z rodzinnej mogiły reżysera zniknęła jego czaszka, szczątki jego braci pozostały natomiast nienaruszone. Spekuluje się, że sprawcy zrobili to w celach organizacji obrządku okultystycznego, gdyż wokół grobu znaleziono spore ilości roztopionego wosku. Sprawców nie zidentyfikowano. Nie był to pierwszy raz, kiedy sprofanowano miejsce spoczynku Murnaua, więc prawdopodobnie zostanie ono zapieczętowane. Brzmi to jak historia rodem z horroru, ale wydarzyła się naprawdę.
Każdy, kto chociaż trochę kojarzy Draculę – czy to z powieści Stokera, czy którejś z jej licznych adaptacji – mniej więcej będzie znał fabułę Nosferatu – symfonii grozy. Akcja krąży wokół postaci Thomasa Huttera, wysłanego przez przełożonego na negocjacje z nowym klientem, hrabią Orlokiem, zainteresowanym kupnem nieruchomości. Podczas podróży do Transylwanii okazuje się, że samo nazwisko Orlok budzi postrach lokalnej społeczności. Wreszcie dociera na miejsce, gdzie wita go dość osobliwie wyglądający gospodarz. Oprócz dziwnego wyglądu hrabia Orlok przejawia również niepokojące zachowania – próbuje wyssać krew z naciętego nożem palca Huttera. Następnego ranka główny bohater budzi się z tajemniczymi śladami ugryzień na szyi, a podejrzanych reakcji gospodarza przybywa. Dzięki książce o wampirach, nabytej w lokalnej karczmie, Thomas zaczyna podejrzewać Orloka o wampiryzm – i to całkiem słusznie. Wkrótce się okazuje, że hrabia sypia w trumnie. Protagonista czym prędzej udaje się w drogę powrotną do Wisborga, dokąd podąża również wampir, siejąc zniszczenie i zarazę. Ellen, żona Thomasa, odkrywa jak zabić potwora, więc postanawia zwabić go do siebie. Nosferatu chwyta haczyk i przybywa w nocy do kobiety. Gryzie ją, ale niszczy go światło poranka. Thomas przybywa w porę, by ostatni raz uścisnąć małżonkę, której poświęcenie powstrzymuje niszczycielską falę zgonów.
Film od paru lat znajduje się w domenie publicznej i jest łatwo dostępny, m.in. na platformie YouTube. Na szczególny aplauz zasługuje jednak odrestaurowana wersja, wydana w serii Masters of Cinema. Obejrzenie tego horroru w wysokiej jakości obrazu to dla widza wyjątkowe doświadczenie.
Nosferatu – symfonia grozy wyróżnia się na tle innych filmów z międzywojnia. Bez wahania można powiedzieć, że Murnau wyprzedził swoją epokę. Przede wszystkim zdecydował się na odważne wyjście poza sferę komfortu większości twórców wczesnych lat dwudziestych i zrealizował wiele scen w plenerze. Wiązało się to ze znacznym ryzykiem natury technicznej. Z drugiej strony na swój sposób oddala to Nosferatu… od jednej z bardziej charakterystycznych cech ekspresjonizmu niemieckiego, który to nurt film przecież reprezentuje. Niemniej widz otrzymuje bardzo ciekawy kontrast między romantycznym realizmem scen plenerowych a klaustrofobicznymi i geometrycznymi wnętrzami. W realizacji filmu wykorzystano też inne nietypowe sposoby budowania napięcia, widoczne przede wszystkim w słynnej scenie jazdy powozem – mamy nie tylko „biały las”, ale i przyspieszone tempo. Trzeba też zaznaczyć, że film nie jest efektem pracy jednej osoby – zgodnie z tradycją wczesnego filmu weimarskiego reżyserzy ściśle współpracowali ze scenarzystami, operatorami i scenografami. Tak było i w tym przypadku. Zresztą z postacią scenografa, Albina Graua, wiążę się ciekawa anegdota: twierdził on, jakoby pomysł stworzenia filmu o wampirach zrodził się w jego głowie w wyniku rozmowy z pewnym chłopem, którego ojciec miał się rzekomo przemienić w krwiopijcę podczas I wojny światowej. Sam Grau dostrzegał wyraźne podobieństwa pomiędzy wampirami a zniszczeniami niesionymi przez wojnę. Z pewnością otwiera to kolejne ciekawe pola do interpretacji, nie tylko Nosferatu…, lecz także kina wampirycznego w ogóle.
Tekst jest fragmentem e-booka „Sto lat Nosferatu. Historia wampirów na ekranie” Weroniki Kulczewskiej-Rastaszańskie. Kup e-booka TUTAJ!
Polecamy e-book Weroniki Kulczewskiej-Rastaszańskiej pt. „Sto lat Nosferatu. Historia wampirów na ekranie”:
Na pochwałę zasługuje również znakomita charakteryzacja, przede wszystkim tytułowej postaci. Aktor grający Orloka, Max Schreck, został zmieniony praktycznie nie do poznania, ale całość nie wygląda przesadnie teatralnie – spokojnie można sobie wyobrazić przerażenie widowni w 1922 roku, gdyż wampir ten nadal może budzić większą grozę niż niektóre bardziej nam współczesne potwory wykonane za pomocą techniki CGI. Szczególnie efektowne są dwie sceny: kiedy Nosferatu wstaje z pozycji leżącej (przy czym cały czas jest sztywno wyprostowany, nie robi tego jak normalny człowiek!) oraz gdy wchodzi na statek. Są to najbardziej rozpoznawalne kadry z całego filmu. Najdobitniej podkreślają nieludzką naturę wampira, jego zawieszenie między życiem a śmiercią; uzmysławiają, jak wielkim zagrożeniem jest dla miasta, do którego jest coraz bliżej. Murnau okazał się też wizjonerem w prekursorskim ukazaniu śmiertelnego wpływu światła słonecznego na wampira. Motyw ten będzie się jeszcze wielokrotnie przewijać w popkulturze. Podobnie jak w przypadku Drakula halála zastosowano intrygujące hasła w celach promocyjnych:
Milion zachcianek wywołuje dźwięk imienia: Nosferatu!
NOSFERATU
nie umiera!
Czego oczekujecie od pierwszego pokazu tego wielkiego dzieła?
Nie boicie się? – Ludzie muszą umrzeć. Lecz legenda twierdzi, że Nosferatu, Ôder Untote (nieumarły), żywi się krwią ludzką! Chcecie ujrzeć symfonię grozy? Może oczekujecie jeszcze więcej. Ostrożnie. Nosferatu to nie tylko zabawa, lecz coś, co trzeba wziąć na poważnie.
Raz jeszcze: uważajcie!
A brakowało tak niewiele, by film przepadł na zawsze! Filmowe nowatorstwo i wirtuozeria to jedna sprawa, ale prawa autorskie to zupełnie inna. Z Nosferatu… istniał jeden zasadniczy problem: był on de facto plagiatem powieści Brama Stokera. W fabule wprowadzono znaczące różnice w stosunku do pierwowzoru, ale podobieństw znalazło się aż nadto i nie było trudno się domyślić, skąd reżyser czerpał inspirację. To nie spodobało się rodzinie zmarłego już wówczas Stokera. Wdowa po pisarzu postanowiła wypowiedzieć wojnę Murnauowi. Trzeba jednak zrozumieć obiekcje Florence Stoker – jej utrzymanie zależało w znacznej mierze od tantiem po mężu, a żaden z twórców Nosferatu… nawet nie zwrócił się do niej z prośbą o zgodę na adaptację Draculi. Nazwijmy rzecz po imieniu: film był po prostu kradzieżą cudzej własności intelektualnej, z której zyski czerpała wytwórnia i filmowcy. Prawnicy Stoker dochodzili jej praw przez ponad trzy lata i ostatecznie sąd wydał wyrok na jej korzyść. Bezpośrednią konsekwencją tej batalii sądowej był upadek dopiero co powstałej wytwórni Prana-Film. Firma ta musiała ogłosić bankructwo ze względu na wysokie odszkodowania. Całkowite pozbycie się taśm okazało się jednak niemożliwe – film został już wyświetlony w kilku krajach, więc niektórych kopii nie dało się zlokalizować. Nosferatu… zdobył swoich zwolenników, którzy zazdrośnie strzegli materiału, a sam horror stał się jednym z pierwszych kultowych filmów w historii. Pozostaje sobie tylko wyobrazić, jak wielka dla kinomanów i artystów byłaby to strata, gdyby wszystkie kopie zostały faktycznie zniszczone. W tym wypadku jednak wampir zatriumfował.
Wielu słynnych krytyków darzyło Nosferatu… szczególnym szacunkiem – najważniejsi badacze niemieckiego ekspresjonizmu, Siegfried Kracauer i Lotte Eisner, cenili ten horror znacznie wyżej niż Gabinet doktora Caligariego. Rzeczywiście nie da się ukryć, że w popkulturze znajdziemy znacznie więcej nawiązań do tego wampira niż na przykład do szalonego doktora oraz lunatyka Cezara z najgłośniejszego filmu Roberta Wienego. Co do skuteczności budowania atmosfery grozy w obu dziełach Eisner jednoznacznie opowiedziała się po stronie wampirzej: „w porównaniu z tym filmem groza emanująca z kadrów Caligariego wydaje się niemal pozorna”. Oczywiście jako że odbiór filmu (a także sam strach!) jest subiektywny, z pewnością nie każdy widz zgodzi się z opinią badaczki. Piszę to jako zagorzała zwolenniczka horroru Wienego, bardzo szanująca również Nosferatu – symfonię grozy (chociaż, prawdę mówiąc, jeszcze wyżej cenię Murnauowskiego Fausta). I tu przedstawiam propozycję Czytelnikom – obejrzyjcie oba filmy i oceńcie sami!
Ale żeby nie było tak pięknie – film doczekał się też nieco złej sławy. Najczęściej padające zarzuty to konotacje antysemickie, jakie można wyczytać z fabuły i wizualnej reprezentacji wampira. Zdaniem niektórych widzów i badaczy Nosferatu uosabia lęki Republiki Weimarskiej, w tym strach przed „Żydem-obcym”. Zdaniem Chloe Hyman wampir Murnaua jest wręcz podręcznikowym przykładem przeniesienia średniowiecznych i współczesnych reżyserowi „szatańskich żydów”. Ponadto szczury, podążające wraz z niosącym zarazę Orlokiem, nasuwają dość silne skojarzenia z nazistowskimi porównaniami Żydów do tych zwierząt. Z drugiej strony scenarzysta filmu Henrik Galeen (twórca bardzo dobrego Studenta z Pragi z 1926 roku, gdzie po raz pierwszy w historii zastosowano efekt przypominający Hitchcockowski „dolly zoom”, czyli szybką zmianę „siły zoomu” kamery przy pozostawieniu tego samego obiektu w centrum kadru) był pochodzenia żydowskiego. Nie ma też żadnych dowodów, jakoby czołowi naziści inspirowali się Nosferatu… lub nawet szczególnie cenili ten film. Wspomniani teoretycy filmowi Kracauer i Eisner (notabene oboje pochodzenia żydowskiego) również nie dostrzegli w horrorze Murnaua antysemickich konotacji, a pisali swoje książki już po doświadczeniu II wojny światowej. Trudniej jest wybronić oskarżenia o ksenofobię, bo strach przed „innym” i „obcym” jest w filmie (podobnie zresztą jak w książce) ewidentny.
Tekst jest fragmentem e-booka „Sto lat Nosferatu. Historia wampirów na ekranie” Weroniki Kulczewskiej-Rastaszańskie. Kup e-booka TUTAJ!
Polecamy e-book Weroniki Kulczewskiej-Rastaszańskiej pt. „Sto lat Nosferatu. Historia wampirów na ekranie”:
Krążyła też inna ciekawa teoria – niektórzy twierdzili, że Max Schreck nigdy nie istniał, a tak naprawdę był jedynie… pseudonimem artystycznym aktora Alfreda Abla (znanego m.in. z monumentalnego filmu Fritza Langa Metropolis). Charakteryzacja aktora w Nosferatu… była – zwłaszcza jak na swoje czasy – na tyle dobra, że pewne grono osób uznało, że musiał rzeczywiście tak wyglądać. Ta legenda Maxa Schrecka stała się centralnym punktem filmu Cień wampira, o którym za chwilę.
W odpowiedzi na wszystko, co napisałam do tej pory, ktoś mógłby zaoponować i powiedzieć: No dobrze, był to ważny film, ale chyba nie ma co aż tak przesadzać. W końcu ilu jest na świecie koneserów kina niemego? Rzeczywiście, prawdopodobnie wielu z nas w swoim otoczeniu zna niewiele osób, które Nosferatu… faktycznie widziały. A jednak szpony tego wampira sięgają znacznie głębiej w naszą podświadomość, bo spuścizna filmu Murnaua wciąż żyje i na stałe zakorzeniła się w kulturze. Kto oglądał Spongeboba, ten mógł w jednym z odcinków ujrzeć na ekranie hrabiego Orloka. Fani zespołu Queen i Davida Bowiego zobaczą Nosferatu w teledysku do Under Pressure. W piątym sezonie antologii American Horror Story (traktującym, a jakże, o wampirach!) pada nazwisko F.W. Murnaua – w jednym z odcinków sam staje się krwiopijcą i przemienia Rudolfa Valentino w nieśmiertelną istotę. Być może gracze przechodzący Wiedźmina 3: Krew i wino, dopatrzą się pewnych inspiracji w sylwetkach wampirów wyższych, przede wszystkim Regisie i Detlaffie w ich „przemienionej” formie (o wampirach w uniwersum Wiedźmina więcej w jednym z kolejnych rozdziałów).
Ponadto warto wymienić co najmniej dwa filmowe projekty, które w unikalny sposób przywróciły dyskusję o Nosferatu w świecie kinematografii. Mam tu na myśli remake (chociaż trzeba podkreślić, że sam reżyser nie lubił określania jego adaptacji w ten sposób) Wernera Herzoga Nosferatu wampir (1979) oraz pastisz Cień wampira (2000). Są to dzieła bardzo interesujące, choć diametralnie od siebie różne. Zacznijmy od filmu Herzoga.
Nosferatu wampir urzeka swoimi zdjęciami i klimatem. To hołd złożony filmowi Murnaua, a zarazem dzieło wnoszące swoją własną, wyjątkową interpretację postaci Orloka. Tym razem jednak nie było potrzeby odcinania się od spuścizny Brama Stokera, więc główny bohater nosi już tytuł hrabiego Draculi. Wracają też inne nazwiska z oryginalnej powieści: Jonathan Harker, Renfield, Lucy Harker… Wampir Herzoga diametralnie różni się od przedstawienia Murnaua – choć nadal fizycznie odpychający, jego wnętrze wskazuje na znacznie bardziej skomplikowanego protagonistę. Ten trupioblady potwór jest zaskakująco ludzki. Doskwiera mu samotność oraz brak miłości, ma zatem pewne cechy postaci tragicznej. Jego relację z Lucy cechuje też większa niejednoznaczność niż w przypadku Ellen i Orloka – Herzog poszedł w kierunku śmielszej interpretacji, sugerującej seksualne napięcie między tymi dwiema postaciami. Samo zakończenie jest też mniej optymistyczne niż w przypadku filmu Murnaua. Nie dziwi kinematograficzna moc bijąca z ekranu, gdyż ten niemiecki reżyser w pełni zdawał sobie sprawę z ogromnego wpływu postaci wampira na kulturę. Uważał, że krwiopijca nigdy nie zniknie, gdyż jest za bardzo uniwersalny: oddziałuje równie mocno na kobiety i mężczyzn, a także odnosi się do mrocznej ludzkiej natury oraz potrzeby oswojenia ze śmiercią. Z tych wszystkich względów na pewno warto sięgnąć po horror z 1979 roku, a Czytelnikowi polecam podczas seansu zwrócić uwagę na drobny polski akcent w nim zawarty.
Cień wampira to opowieść z zupełnie innej beczki. Fabuła tego pastiszu jest niesamowicie absurdalna, ale zarazem fascynująca i prowokująca do wielu refleksji. Głównym bohaterem jest sam Murnau, przedstawiony jako totalny despota pragnący nakręcić film o wampirach, do którego angażuje Maxa Schrecka. Ten, jak się okazuje… rzeczywiście jest wampirem. A zatem Schreck z Cienia wampira to prawdziwy wampir, który udaje, że wampirem nie jest i musi odegrać rolę wampira. Murnau nie chce, by prawda wyszła na jaw, więc wmawia wszystkim dookoła, że wszelkie osobliwości aktora są wynikiem jego całkowitego oddania sztuce. Film ten jest niesamowicie metatekstualny, to znaczy mamy tu w końcu do czynienia z „kinem w kinie”. To nie horror ani klasyczny film wampiryczny, tylko raczej filmowa opowieść o samej branży oraz o władzy reżysera nad danym dziełem. W Cieniu wampira Orlok to ewidentnie ofiara Murnaua, który jest bardziej symbolicznym rodzajem wampira – czerpie egoistycznie z życia innych, byleby osiągnąć cel i zdobyć sławę.
Przez kilka lat krążyły pogłoski o projekcie Roberta Eggersa (twórcy Lighthouse i Czarownicy. Bajki ludowej z Nowej Anglii) – kolejnym remake’u Nosferatu…, jednak wydawało się, że od 2015 roku stanął on w martwym punkcie. Obecnie oficjalnie wznowiono pracę nad filmem, więc już niebawem będzie można się spodziewać kolejnej odsłony tego klasycznego horroru – w obsadzie ma pojawić się m.in. Anya Taylor-Joy. Scheda po hrabim Orloku pozostaje żywa. A być może, drogi Czytelniku z przyszłości, właśnie kiełkują lub są w trakcie powstawania dalsze, nowe adaptacje filmu Murnaua?