Miotacz ognia – broń z piekła rodem [video]
Człowiek jest świadom niszczycielskiego potencjału ognia od czasu, gdy po raz pierwszy oparzył się o dziwne, żółtawe, drgające powietrze. W momencie, kiedy wynaleziono wojnę, stało się jasne, że prędzej czy później ludzkość odłoży kije i kamienie, a ich miejsce zajmie ogień i za jego pomocą będzie udowadniać, po czyjej stronie jest racja i prawo. Niszczycielski potencjał ognia mógł dać przewagę każdemu, kto zdołałby go ujarzmić i zmusić do walki po jego stronie. I od wieków próbowano to osiągnąć.
Przyjmuje się, że praszczurem miotaczy ognia jest „grecki ogień”. Nic w tym dziwnego, biorąc pod uwagę pewne podobieństwo między efektem działania miotacza ognia a naszym wyobrażeniem o działaniu tej starożytnej broni. Nie jest to jednak do końca uprawomocnione, co mam nadzieję wykazać w dalszej części tekstu. Od początku wynalazcy i inżynierowie, zajmujący się kwestią broni zapalającej, szukali sposobów na rozwiązanie jednego, podstawowego pytania: jak stojąc w jednym miejscu, podpalić przeciwnika, który znajduje się kawałek dalej, bez biegania z pochodniami.
Od czasu, gdy w VIII wieku przed Chrystusem Asyryjczycy po raz pierwszy zaczęli miotać płonące garnki ze smołą na oblegane przez siebie miasta, pytanie uległo małemu przeredagowaniu - zaczęto się zastanawiać, jak robić to skuteczniej. Chińczycy, którzy szli odrębną drogą, używali czarnego prochu i prymitywnych pseudosilniczków rakietowych na paliwo stałe, przyczepianych do strzał, włóczni lub po prostu odpalanych samodzielnie. Rozwiązaniem o wiele prostszym i przed wieki dominującym były płonące strzały: prosty, tani sposób na podpalenie wszystkiego, co tylko podpalić się da.