Listopad 1918 oczami Władysława Broniewskiego

opublikowano: 2014-03-19, 13:45 — aktualizowano: 2019-11-08, 08:01
wszelkie prawa zastrzeżone
W listopadzie 1918 roku wybuchła polska niepodległość. Co zapisywał wówczas w swym prywatnym dzienniku Władysław Broniewski, jeden z najważniejszych polskich poetów XX wieku?
reklama
Władysław Broniewski pod koniec życia

6 listopada

Idę do wojska (niech szlag trafi) pełen rezygnacji względem moich tak ślicznie zapowiadających się studiów. Przekonałem się, że we mnie jest dwóch ludzi: jeden to ja, który ma dosyć wszelkiego stania na baczność, salutowania itp. idiotyzmów, drugi, to także ja, który sobie śpiewa pod nosem: altruizmu trochę, ufermo! Ten drugi „ja” wziął górę, przeto jadę do Krakowa. Dawno przestały mi imponować ojczyźniackie frazesy: „ojczyzna w niebezpieczeństwie” lub coś w tym rodzaju, nie pociąga mnie wcale wojna z Rusinami – pomimo to mam wrażenie, że w wojsku znajdę najodpowiedniejsze pole do działania. Robota konspiracyjna mi się nie uśmiecha: zająłbym w niej jakieś podrzędne stanowisko, bo nie znam środowiska, przy tym kiepski ze mnie mówca. W wojsku wiem, do czego dążyć będę.

Zirytował mnie dzisiejszy wiec. Co za bydło! Hurrapatriotyzm połączony ze zwierzęcym antysemityzmem – oto treść uczuć nurtujących przeciętnego obywatela akademickiego.

Mimo wszystko czuję się obecnie najbliższy frakcji: nie mogę jakoś zaakceptować programu lewicy, aczkolwiek ich szanuję. Sądzę, że niedługo się zobaczę z Kustroniem – co on też powie? Jutro decydująca rozmowa z Radkiem.

reklama

Po upływie kilku dni tracę cały szacunek do moich pierwocin literackich. Kropka.

-------------------------------------------------------

Po upływie kilku miesięcy moje pierwociny literackie przedstawiają mi się lepiej: widzę błędy i poprawiam je. Kropka.

-----------------------------------------------------

Przeto w księdze tej, która oby była sumą mego intelektu, pragnę umieścić nieco z dawniejszych moich „arcydzieł”. Oto nastąpi wkrótce sonet, do którego natchnęła mnie, jak zwykle w moich erotykach, kobieta nierealna, marzenie o miłości, której, prawdę mówiąc, nie znam. Później nastąpi obrazek wojenny, którego genezy szukać należy pod Optową, a który, kilka razy przerabiany, w takiej formie wreszcie się ostał:

reklama

-------------------------------------------------------

Spojrzenie nieraz jest długą rozmową,

która w wiązadłach zdania się nie mieści:

głębia Twych oczu jest głębią jej treści,

a brylantowy każdy przebłysk: słowo…

Spojrzenie twoje jest baśnią tęczową,

dziwne, tajemne, snuję zeń powieści… –

duszę mą koi i myśli me pieści,

że jeszcze kochać pragnę… żyć na nowo!…

Smutek-wędrowiec wciąż włóczy się ze mną

i zrywa każdą wątłą nić marzenia: –

nie warto kochać i cierpieć daremno: –

każdy mi uśmiech szczęścia w jad się zmienia,

zawsze mi smutno będzie, zawsze ciemno…

– Promykiem słońca są Twoje spojrzenia…

-------------------------------------------------------

Wiśniowy, jasny sad… Narcyzy białe kwitną…

Nade mną zieleń drzew i wonne bzu okiście…

Korony pełnych grusz kwiat ubrał w biel srebrzyście,

upojna, słodka woń w dal snuje się błękitną…

Czasem w kobiercu traw koniki polne zgrzytną,

zakwili cicho ptak i przemknie się przez liście.

– Drzemie wiśniowy sad… – tak smętnie, uroczyście

szemrzą korony drzew melodią nieuchwytną.

Dziewczyno! – czy to sen? – bo marzę tak, jak we śnie,

że każdy biały kwiat twój pocałunek śle mi,

że słońca blaski te – uśmiechy są twojemi,

że wszystek ból i żal już pierzchły hen, bezkreśnie,

że jasnych szczęścia dni cień smutku mi nie ściemni…

– Dziewczyno! pozwól śnić, a całe życie prześnię!

-----------------------------------------------------

Błękitnym szlakiem płynie nasza łódka –

fala ją niesie śpiewna i kołysze…

Płyniem od życia w szczęście, sen i ciszę,

brzegiem nas ściga blada niezabudka…

Błękitnym szlakiem płynie nasza łódka.

Garbate wierzby w wodę zapatrzone

na naszą drogę zwiędłe miecą liście

w zadumie smętnej stoją uroczyście

i długo jeszcze patrzą w naszą stronę

garbate wierzby w wodę zapatrzone.

Fala melodią szemrze nieuchwytną

i dusze nasze jak dwie struny trąca:

ta łódź, jak harfa od dźwięków mdlejąca,

coraz to dalej płynie w dal błękitną…

fala melodią szemrze nieuchwytną…

Płyńmy! o, płyńmy!… błękity bez końca

i nie wiem, kędy w wód tonę przezroczu,

bo utonąłem w błękicie Twych oczu

i bledszym zda się mi przy nich blask słońca…

Płyńmy! o, płyńmy!… błękity bez końca…

Płyńmy do szczęsnych krain zapomnienia

zanim przeciwny wiatr o żagle muśnie

zanim błękitna fala z gniewem pluśnie…

Z hymnami ciszy bez słowa, bez tchnienia

płyńmy do szczęsnych krain zapomnienia…

-------------------------------------------------------

…Naprzód… Rakiety błyszczą jak motyle…

już mitraliezy pacierz śmierci warczą…–

reklama

Czy śmierć za chwilę, zwycięstwo za chwilę:

naprzód! o! naprzód – póki siły starczą!…

szrapnele świszczą wciąż, pękają w górze

i rozkwitają jak szkarłatne róże…

Grad kul… W powietrzu jakaś zawierucha…

granatów salwy lecą… syczą… wyją –

po całym niebie ta muzyka głucha

jęczy; tam krzyknął ktoś: „Jezus, Maryjo”…

upadł… krew broczy… Ktoś rzęzi, umiera…

Naprzód!... już dalej pędzi tyraliera.

W ogniu szrapneli świecą się reduty;

już blisko: widać je, jak ogniem zioną!

Chwila przed szturmem: ktoś przecina druty;

krwi pełno, w oczach od krwi aż czerwono…

Jeszcze ostatni rozkaz: „Na bagnety!…”

………………..

Zagasły w drutach ostatnie rakiety.

……………….

Karabin trzymał jeszcze w zimnym ręku,

gdy upadł z raną krwawiącą na skroni –

wznak się obrócił i skonał bez jęku.

– Pamiętam Ciebie, towarzyszu broni!

Dzisiaj tu leżysz w tym brzozowym lasku

krzyżów, przykryty zimną warstwą piasku.

Pamiątką całą brzozowy krzyż prosty;

na krzyżu wisi maciejówka siwa,

porosły wkoło kąkole i osty,

a darń zielona grób z wierzchu przykrywa,

tabliczkę białą ktoś złożył na grobie

z napisem: „Polska niech się przyśni Tobie”.

………………..

Powiedzcie, krzyże, wartownicy biali,

czy pamiętają o mnie towarzysze,

bom ja ich wszystkich widział, jak konali,

ostatnie jęki do dziś jeszcze słyszę,

choć na ich grobach dzisiaj trzecią wiosną

kąkol i osty na nowo porosną…

………………..

Idziem do Ciebie, Polsko, przez Karpaty

przez piach kielecki i wołyńskie błota…

Idziem… I wszędzie, gdzie grają armaty,

a tyraliery pędzą w śmierci wrota,

wszędzie, gdzie ziemia śladem krwi się znaczy,

jest szlak do Polski żołnierzy-tułaczy.

Idziem do Ciebie wciąż tą drogą chmurną

poprzez dymiące krwią pobojowiska,

drogi rozstajne kości naszych urną:

w niej zapomniane niech giną nazwiska,

lecz niech się iści ów sen z nocy kaźni:

żyj! – my dla siebie nie mamy bojaźni.

9 listopada

„Być albo nie być – oto jest pytanie”.

Nigdy jeszcze nie czułem się tak głupi, jak dziś. Jestem oto gotów oddać się jakiejkolwiek robocie, wyjechać, wstąpić do wojska lub nie i nie wiem, co ze sobą mam zrobić!

Studenci – bydło; owczy pęd ich ogarnął i oddają się tym malowanym hasłom, które już dawno wyszumiały we mnie. Nie biorą mnie już patriotyczne słówka: jedność narodowa, karność żołnierska – ja już to znam. Czegoż więc pragnę?… Kustroniowi wiele zawdzięczam: rozjaśnił mi on szalenie horyzonty społeczne tak, że jestem zdeklarowanym socjalistą. Ale metody działania? – Wstąpić do wojska? – A jakież mam gwarancje, że wojsko to nie będzie użyte do akcji kontrrewolucyjnej? Dyrektoriat? – trzeba by go z bliska zobaczyć. Najprawdopodobniej więc wyjadę sam do Krakowa, biorąc zarówno cywilne, jak i wojskowe ubranie, i tam się rozpatrzę.

reklama

Nie mogę jakoś przekonać się do naszych esdeków i lewicy – bardziej może skłaniam się ku frakcji, ale tu znów boję się żyrondy

Trzeba tu ręki Komendanta!

Człowiek, któremu prawie zupełnie mogę zaufać.

11 listopada

2 dni = 100 lat.

Chcę napisać coś mądrego na ten temat, ale w głowie mi się kręci. Wczoraj w nocy prawie nic nie spałem. Strzały, krzyki. O trzeciej Zenek przyjechał. Rano lecę do „Koła”. Niemcy bez broni – gdzie pojawią się z bronią, są natychmiast rozbrajani. Kupuję „Die Rote Fahne Ehemalige Lokalanzaiger”. Zbiórka w „Kole”. Pluton. Mundur. Czerwone paski. Immatrykulacja. Zastępca komendanta dzielnicy. Cztery godziny byłem sam tam komendantem. Urwanie głowy!…

reklama
Powitanie Józefa Piłsudskiego w Warszawie 12 grudnia 1916 roku

A najważniejsza rzecz, że Komendant w niedzielę rano wrócił. Diabli mi nadali być całą noc na tańcach i zaspałem.

Teraz chociaż wiadomo, czego się trzymać…

Cały gmach ucisku, dławiący kraj przez trzy lata, runął w ciągu jednego dnia…

Zniknęła gdzieś ta pycha żołdacka pruska – żołnierze zrywają bączki cesarskie i noszą czerwone wstążki. Nastrój względem nich dość sympatyczny; psują go niezmordowani poszukiwacze „bolszewizmu”… Chcą wywołać nastroje pogromowe. Socjalistów wszystkich naturalnie kreuje się na Żydów. Podczas mego urzędowania wysłuchałem kilku denuncjacji na „bolszewików”. Baranie głowy! – oni myślą, że my się zbroimy dla zwalczania rewolucji.

Program rządu tymczasowego jest taki, nic w nim ująć, a niewiele dodać by można.

Piszę przy akompaniamencie strzałów na Bielańskiej. Nie mam pojęcia, co tam się dzieje. Jutro o 8-mej wracam na służbę.

16 listopada

Dwunasta godzina. Piszę na służbie. Sterczę tu już czwarty dzień, i złości mnie ta bezcelowa orka – zwłaszcza, że mam taką niewdzięczną funkcję sierżanta służbowego. W naszych stosunkach służbowych najwyższy bałagan. Obsadza się te punkty po mieście i nie wiadomo, co dalej będzie. Przy tym stosunek do wszystkich eksoficerów jest arcykomiczny: oficer z POW, oficer od Dowbora itp. wyobrażają sobie, że są strasznie ważni. Dwóch takich poruczników oddałbym za jednego naszego kaprala! Najlepszy przykład na tym chorążym, który pełnił w komendzie wartę.

reklama
Józef Piłsudski z komendą POW, 1917

A nasza wiara nie leci jakoś na te tytuły: frajter od czternastego roku podaje się za frajtra i pełni służbę, jaką mu dadzą. „Dziadek nam krzywdy nie da zrobić” – myśli sobie stary legun i czeka na rozkazy.

reklama

Warto by wrócić do swego pułku. Dostanie się człowiek gdzieś do obcego oddziału i będzie może pod komendą jakiegoś „oficera z POW” albo innego majowego rekruta. W każdym razie rzeczą jest pewną, że znów w wojsku trzeba będzie zmarnować jakieś parę miesięcy. – Niech szlag trafi!…

Gdy jestem w otoczeniu starej wiary, to czuję, jak wraca ten dawny duch leguński, beztroski „nasermateryzm”, i to mię podnieca. Swoją drogą wkrótce powraca refleksja i żal za „cywilem”.

reklama

Komendant jest Dyktatorem.

Upraszcza to o wiele moje wątpliwości społeczno-polityczne; można bezpiecznie wstąpić do wojska i nie obawiać się, że będzie ono narzędziem w niepowołanych rękach.

Ignacy Daszyński

Fatalnie jest, że nie mam kontaktu z żadną organizacją: z tego powodu we wszystkich „tonkostiach” politycznych ciemny jestem jak tabaka w rogu. Kombinuję jedynie z gazet i rozmów przygodnych. Mam wrażenie, że Komendantowi zależy na tym, aby wszystkie jego zarządzenia miały pewną cechę legalności wobec społeczeństwa. Delegatom demonstracji PPS powiedział, że o ile tu zajdzie jakiś gwałt, to on ustąpi. Gwałtu nie było i legalnie na Zamku zatknięto czerwony sztandar.

Mój sztandar!

Zanim jeszcze abdykowała Rada Regencyjna, Komendant mianował prezesem ministrów Daszyńskiego. Rząd się tworzy.

Rząd nie wiem, czy będzie koalicyjny, w każdym razie przewagę będzie miała frakcja i ludowcy.

Esdecy i lewica psy wieszają na Daszyńskim, a endecja, niby to zgadzając się na wszystko, kopie dołki pod Komendantem. Imienia Komendanta używają teraz ci, którzy rok i cztery lata temu nazywali go zdrajcą, bandytą itp. Jeszcze do dziś mam w pamięci artykuł z „Kuriera Polskiego” w sierpniu 1914 o „hecy strzeleckiej”. Jeżeli endeków Komendant nie zdoła poskromić, to na skutek kontrakcji lewicy może się u nas wytworzyć stan, jaki wrogowie rewolucji nazywają „bolszewizmem”. (Słowo „bolszewizm” ma tę osobliwą własność, że może posiadać nieskończenie wielką liczbę znaczeń).

reklama

Spać mi się chce. Spróbuję zawinąć się w pruski kożuch i spać, jak już spałem dwa razy.

18 listopada

Nareszcie wyrwałem się z tej mojej „komendy” po jej zlikwidowaniu. Jestem „bez przydziału”, odsypiam miniony tydzień. Myślę jednak o dalszych moich losach: pragnę wyjechać do Krakowa, gdzie zamelduję się u Kustronia lub Więckowskiego. Pomimo dążenia Komendanta do zniwelowania antagonizmów pośród „wojskowych polskich” nie mogę się przekonać do byłego „Wehrmachtu” i mam wrażenie, że oni staną się w przyszłości „białą gwardią”. Szukam więc swoich…

Wczoraj manifestacja endecka – „pochodzik narodowy”. Manifestacja PPS; szedłem i śpiewałem od Krakowskiego Przedmieścia do kwatery Komendanta – śpiewałem Czerwony [sztandar] i Na barykady . Wrażenie dość słabe.

Moraczewski premierem. Człowiek, do którego mam jakieś instynktowne zaufanie. Dzisiejsze noty Komendanta do koalicji morowe.

Może już jutro wyjadę...

Powyższy tekst jest fragmentem „Pamiętnika” Władysława Broniewskiego:

Władysław Broniewski
„Pamiętnik”
cena:
39,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Okładka:
twarda
Liczba stron:
544
Format:
137 x 205
ISBN:
978-83-63855-59-8
reklama
Komentarze
o autorze
Władysław Broniewski
Ur. 17 grudnia 1897 w Płocku, zm. 10 lutego 1962 w Warszawie. Wybitny polski poeta i tłumacz, żołnierz Legionów Polskich, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej. Sympatyk lewicy, z czasem ewoluował w stronę komunizmu. Współpracownik m.in. „Skamandra”, „Wiadomości Literackich”, „Miesięcznika Literackiego” i „Dźwigni”.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone