„Lekkomyślność, panika i euforia” – jak wyglądało lato 1920 w Warszawie?
Paweł Czechowski: Lato 1920 było w stolicy inne niż zwykle. Jakie nastroje kształtowały się w tygodniach poprzedzających Bitwę Warszawską? Czy to była mozaika emocji, czy może jeden, dominujący ton?
Joanna Rolińska: To była mozaika emocji. Dymitr Fiłosofow, mieszkający w Warszawie od marca 1920 r., dostrzegał wśród mieszkańców stolicy dwie biegunowe postawy: panikę i lekkomyślność. Ja bym dodała jeszcze euforię, która była udziałem młodzieży wstępującej do ochotniczej armii. To byli rówieśnicy Orląt Lwowskich, pokolenie ojców przyszłych powstańców warszawskich. Fiłosofow przypisywał im „wolę zachowania honoru”. „(…) gdyby Polska, w tym również Warszawa, posiadała wspólną wolę, byłaby tysiąc razy silniejsza od bolszewików.” – pisał w pierwszych dniach sierpnia.
Do przeludnionego miasta, która cierpiało na dojmujący brak mieszkań, napływali uchodźcy ze wschodu, z drugiej strony co bardziej lękliwi warszawianie pakowali się i zwiewali na zachód. Stolica walczyła z epidemią czerwonki i z widmem tyfusu.
Józef Haller, tworzący ochotniczą armię, był tego lata bohaterem większości warszawiaków, na konto wojska sypały się niezliczone kwoty. Dowody tego można znaleźć w „Kurjerze Warszawskim”, który prowadził specjalną rubrykę „Ofiary” – odnotowywano tam, który z mieszkańców jakim datkiem wsparł to lub owo. Zdarzały się kwoty przeznaczone na rozebranie soboru na Placu Saskim lub wspomagające żyjącego w nędzy sędziwego powstańca styczniowego, ale najwięcej ofiar płynęło na armię „jenerała Hallera”. To było prawdziwe pospolite ruszenie, kto nie mógł zaciągnąć się do armii, wspierał ją finansowo lub wspomagał budżet państwa wykupując państwową Pożyczkę Odrodzenia.
P.Cz.: Kiedy stołeczna prasa miała moment największego czarnowidztwa, a kiedy w widoczny sposób umacniała się nadzieja? Czy prasa to w ogóle rzetelny Pani zdaniem „barometr" nastrojów?
J.R.: Momentu zdecydowanego czarnowidztwa nie zauważyłam. Może było ono obecne w dniach czerwcowych strajków, kiedy ostro rysował się podział w społeczeństwie. 10 czerwca rozpoczęła się ofensywa sowiecka, rząd Skulskiego w tym czasie podał się do dymisji. Po majowych, kijowskich sukcesach Piłsudskiego społeczeństwu trudno było się z tymi faktami uporać. Jan Lechoń po latach zanotuje w „Dzienniku” skierowane do siebie w tym czasie słowa Stefana Żeromskiego: „Nie ma innej rady, tylko musimy zaraz stworzyć nasz własny rząd bolszewicki. Marchlewski i Leszczyński – to przecież także Polacy.” Nadzieja topniała. Prasa w drugiej połowie czerwca notuje codziennie po kilka przypadków samobójstw. Przełomem, i to zdecydowanym, była odezwa Piłsudskiego do obywateli drukowana we wszystkich codziennych gazetach 5 lipca, powstanie Rady Obrony Państwa i stworzenie ochotniczej armii.
Czy prasa jest rzetelnym barometrem nastrojów? Sądzę, że tak. Może nie dokładnie jeden do jednego odzwierciedla fakty, ale nastroje społeczne jak najbardziej. A z drugiej strony podkręca je i tworzy. To nieustanna wymiana.
P.Cz.: Jak w atmosferze zagrożenia państwowości polskiej radzili sobie politycy? Czy dopuszczali oni do siebie myśl życia pod bolszewicką władzą? Sytuacja była dość dynamiczna – sama Pani opisywała upadek rządu Skulskiego, powołanie Witosa, Grabskiego...
J.R.: Politycy swarzyli się między sobą nieustannie. Śledząc te spory można odnieść wrażenie, że bali się nie tyle bolszewickiej władzy, co władzy wrogiego sobie obozu politycznego wewnątrz kraju. Do czasu oczywiście. W Warszawie dominowały w tym czasie sympatie proendeckie. Drugą popularną siłą polityczną była PPS. Z inicjatywy prawicowego rządu Grabskiego powstała Rada Obrony Państwa, odnosząca się nieufnie w stosunku do Piłsudskiego. On sam zresztą w tygodniach poprzedzających bitwę mocno podupadł na duchu (próbował, ale nieco później, już za rządu Witosa, podać się do dymisji, Witos na szczęście tej dymisji nie przyjął). Grabski i ROP ulegali wpływom państw Ententy, które namawiały polaków do pokojowych rokowań z bolszewikami. Gdy upadł rząd Grabskiego, powstał rząd koalicyjny pod przewodnictwem Witosa z Daszyńskim jako premierem. I to był sukces. Próba zjednoczenia się i zawieszenia broni.
P.Cz.: Czym żyła Warszawa przed bitwą? Jakich rozrywek szukali mieszkańcy? Jakie wydarzenia, występy, spektakle zaprzątały głowy tych, którzy chcieli chwilę odsapnąć od trudnej rzeczywistości?
J.R.: O, wieloma sprawami, m.in. aferą związaną z włamaniem się do banku Wilhelma Landaua, uroczyście obchodzonym świętem Ameryki 4 lipca, życiem kawiarnianym. Szerokie masy warszawiaków kochały wtedy kino, ono było największą rozrywką. W stołecznych kinematografach: Colosseum, Corso, Stylowym, Nirwanie czy Mirażu można było obejrzeć największe gwiazdy tamtych lat: Mię May, Helenę Makowską, Polę Negri. W teatrach grywali wybitni artyści – w Teatrze Polskim Jaracz, w działającej od niespełna roku Reducie Osterwa, scenę w Pomarańczarni w Łazienkach objęła Stanisława Wysocka.
Jedną z ciekawszych inscenizacji Moliera w historii sceny polskiej przygotował w tym czasie w Teatrze Polskim przybyły z Rosji, zapomniany dziś polski reżyser Ryszard Bolesławski, Karol Szymanowski skomponował do tego przedstawienia muzykę. Gdybym za pomocą wehikułu czasu znalazła się w tamtej Warszawie, natychmiast obejrzałabym wszystkie spektakle Reduty i właśnie tę molierowską inscenizację.
Warszawa nawet w trakcie bitwy nie stroniła od rozrywek kulturalnych, choć miała je oczywiście w drastyczne mniejszym, ograniczonym stopniu – przez cały czas odbywały się przedstawienia i seanse kinowe dla wojskowych.
Polecamy książkę Joanny Rolińskiej pt. „Lato 1920”:
P.Cz.: W jaki sposób przebiegała mobilizacja Warszawy? Co mieszkańcy mogli uczynić dla ojczyzny, oczywiście oprócz samego wstąpienia do armii?
J.R.: 5 lipca, jak wspomniałam, gazety drukują odezwy Józefa Piłsudskiego, do żołnierzy i do obywateli państwa, wzywające do wstępowania do armii – w tych dniach ROP wydaje decyzję o utworzeniu ochotniczej armii, której Generalnym Inspektorem zostaje Józef Haller. Od tych chwil na łamach warszawskiej prasy zaczyna się istne szaleństwo, kto tylko może – począwszy od najrozmaitszych stowarzyszeń, związków, szkół i uczelni wyższych, artystów teatru Reduta, cechu szewców warszawskich i członków chóru „Dzwon” z kościoła panien Wizytek, po liczne anonse indywidualne – ogłasza na łamach prasy, że zamierza zaciągnąć się do wojska. Ci, którzy nie mogą, np. ze względów zdrowotnych, ofiarują na rzecz armii Hallera pieniądze i biżuterię, wykupują Pożyczkę Odrodzenia.
Gazety i uliczne plakaty pełne są haseł: „Do broni!”.
Aktywnie działają Polski Czerwony Krzyż i Polski Biały Krzyż kierowany przez Helenę Paderewską. Mnożą się organizacje kobiece m.in.: Stowarzyszenie Zjednoczonych Ziemianek, Katolicki Związek Polek, Straż Kresowa, Koło Polek, Sekcja Chrzestnych Matek. Bardzo popularna była Liga Kobiet, w której aktywna była m.in. pisarka Maria Rodziewiczówna. Stowarzyszenia te niejednokrotnie organizowały kobiece drużyny wojskowe, ale przede wszystkim miały za zadanie opiekę nad żołnierzem, prowadziły na ulicach miasta i na dworcach kolejowych herbaciarnie i jadłodajnie, zakładały szwalnie, przygotowywały najrozmaitsze kwesty i akcje.
Najbardziej wzruszająco brzmią zawsze indywidualne gesty, w rubryce „Ofiary” „Kurjera Warszawskiego” można było np. przeczytać, że niejaki Czesio zamiast zabawki na imieniny chce przeznaczyć 50 marek na Polski Czerwony Krzyż, albo, że „Krysia Chyrosz otrzymane na imieniny od mamusi 100 mk” ofiaruje na armię Hallera, innym znów razem Jan Semadeni, senior, oświadcza, że „Nie mogąc z powodu podeszłego wieku i wątłego zdrowia zaciągnąć się w szeregi walczących za ojczyznę” przeznacza na armię ochotniczą 2000 mk. Znalazłam również w prasie bardzo ujmujący przykład mieszkańców ulicy Trębackiej, którzy postanowili płacić stały podatek umożliwiający wysyłanie co tydzień paczek na front. W pierwszym tygodniu sierpnia udało im się zebrać 1116 mk i jednego rubla oraz przygotować kilkadziesiąt paczek z darami dla walczących żołnierzy.
Popularne były teatrzyki dziecięce zbierające datki na polskie wojsko. Ich ślady do dzisiaj brzmią bezpretensjonalnie i czysto: „Z komedyjki odegranej w Świdrze przez Janinkę i Zosię Manteufflówny, Tadzia Downarowicza i Romusia Mierzejewskiego 78 mk”, „Grono dzieci z Raszyna z przedstawienia odegranego przez nich 351 mk 50 fen”, „Inka Różycka, 10 letnia, wystawiła w Parajewie pod Grochowem komedyjkę ze współudziałem swoich przyjaciółek, składa 420 mk zebrane z tego przedstawienia”. 5 sierpnia powstaje Rada Obrony Stolicy, która organizuje stołeczne bataliony ochotnicze mające służyć wyłącznie wtedy, gdy wróg bezpośrednio zagrozi Warszawie. Od lipca działa również Robotniczy Pułk Obrony Warszawy.
Ważną rolę w tych dniach pełnił Kościół, który nieustannie mobilizował i aktywizował wiernych. Np. 8 sierpnia, w czasie kiedy panowała w mieście największa panika i wielu warszawiaków uciekało z miasta, arcybiskup Kakowski odprawił na placu Zamkowym uroczyste nabożeństwo za ojczyznę, które poprzedziły procesje idące w kierunku placu ze wszystkich kościołów w mieście! Przyznam, że ten obraz Warszawy stanowiącej jedną, błagalną procesję mocno działa na moją wyobraźnię, na pewno też nie był bez znaczenia dla mieszkańców Warszawy.
P.Cz.: Jak w każdej stolicy, także i w Warszawie kwitło życie towarzyskie. Które postaci wyróżniały się na salonach warszawskich latem 1920 roku? Czy coś ciekawego można też powiedzieć o ówczesnych „typach spod ciemnej gwiazdy"?
J.R.: Modnym miejscem było Towarzystwo Higieniczne przy ul. Karowej. Tam przenieśli się ze swoimi wieczorami poetyckimi Skamandryci, tam odbywały się również liczne odczyty literackie, pogadanki historyczne, spotkania z ciekawymi ludźmi i wiece polityczne. Popularna była również kawiarnia Ziemiańska przy Kredytowej 9, tzw. Duża Ziemiańska, jej młodsza siostra przy Mazowieckiej też już istniała, ale dopiero „rozkwitała”. Warszawa kochała artystów, pupilką stolicy tamtych lat była Lucyna Messal, uwielbiany był Jaracz, Ćwiklińska, Mieczysław Frenkiel, karierę rozpoczynała Smosarska…
A co do typów spod ciemnej gwiazdy… Było ich mnóstwo. Wspomniałam już o dwóch panach, którzy zrobili podkop pod gmach banku Landaua – to była chyba najgęściej omawiana afera kryminalna tamtych dni. Ale trzeba podkreślić, że na ulicach Warszawy trup ścielił się gęsto, zwykłe kłótnie i pijackie sprzeczki w knajpach kończyły się bójką na noże, strzelaniną, na ulicach próbowano wymierzać sobie sprawiedliwość bez uprzedzenia. Znalazłam np. informację, że w drugiej połowie lipca na ul. Marszałkowskiej do cenionego warszawskiego dentysty Rajmunda Rajkowskiego w biały dzień oddano kilka strzałów. Napastnik, którym był oficer Wojska Polskiego chybił, kule przedziurawiły kapelusz. Autor notki w „Kurjerze” nie wyjaśnia przyczyn napaści, zostawiając je domysłom czytelników.
Wiele aktów agresji miało podłoże polityczne, proszę posłuchać: „Wczoraj w lokalu Klubu sportowego stały bywalec pan B. w wyniku sprzeczki z panem C. wydobył rewolwer i położył trupem na miejscu swego rozmówcę, po czem sam oddał się w ręce policji. Jak ustalono pan B. działał w uniesieniu, wywołanem przez nieprzychylne odzywanie się pana C. o polskiej pożyczce państwowej.” Inne z kolei akty agresji motywowane były biedą: „Na przechodzącego ulicą Czerniakowską 10 letniego Mariana Kostrzewę, zamieszkałego przy ulicy Czerniakowskiej 148, napadło kilku zbójów, którzy zadając mu nożem ciosy w głowę i w twarz, zabrali poranionemu chłopcu buciki i zbiegli. Poszwankowanego chłopca pogotowie odwiozło do szpitala przy ulicy Kopernika.”
Polecamy książkę Joanny Rolińskiej pt. „Lato 1920”:
P.Cz.: W swojej książce liczne akapity poświęciła Pani dużej przecież społeczności warszawskich Żydów. Jak wyglądały ówczesne stosunki polsko-żydowskie?
J.R.: Stosunki polsko-żydowskie wyglądały źle. Antoni Słonimski powiedział kiedyś (pisał o tym wspomniany przeze mnie Fiłosofow), że gdyby chciał napisać tragedię, bohaterem sztuki uczyniłby żydowskiego młodzieńca, który „jako ochotnik poszedł na wojnę w sierpniu 1920, a został zamknięty wraz z pozostałymi Żydami w obozie w Jabłonnie”. Nastroje antysemickie obecne w społeczeństwie i narastające latem 1920 roku spowodowane były częściowo tym, że jakiś odłam ludności żydowskiej zachowywał neutralność wobec sytuacji na froncie, a niekiedy wręcz bolszewikom sprzyjał. Agitację prosowiecką prowadzili zarówno członkowie socjalistycznego Bundu, jak i syjonistycznej organizacji Poalej Syjon, a także Komunistycznej Partii Robotniczej Polski.
Niemniej jednak jak pisze Joanna Olczak-Ronikier w książce „Korczak. Próba biografii” z czasem „W patriotycznym podnieceniu wszystkich Żydów uznano za bolszewickich agentów i zdrajców.” Obóz w Jabłonnie, będący haniebną plamą na bohaterskiej historii tamtych dni, utworzony został 16 sierpnia i istniał 25 dni, znalazło się w nim ponad 17 tysięcy żołnierzy polskiej armii żydowskiego pochodzenia podejrzanych ryczałtem o spiskowanie z bolszewikami, o zdradę. Wśród internowanych znalazł się duży odsetek przedstawicieli inteligencji, których honor nie wytrzymywał fałszywych oskarżeń o zdradę i którzy często popełniali z tego powodu samobójstwo.
Tak więc propaganda antykomunistyczna wiązała się niestety przeważnie z kampanią antyżydowską, co skutkowało tym, że Żydzi niechętnie byli przyjmowani do polskiej ochotniczej armii, a jednocześnie byli nieustannie oskarżani o to, że się od tej służby wymigują. Na ulicach Warszawy dochodziło do aktów agresji, najczęściej prowokowanych przez polskich żołnierzy, np. w drugiej połowie lipca „Robotnik” donosił, że na Dworcu Głównym (Wiedeńskim) „grupa żołnierzy ciągnęła za brodę Żyda do stoliczka, przy którym kwestowały panie kresowe. Za uratowanie brody musiała się ofiara gwałtu opłacać stumarkowym datkiem na rzecz tych pań.”
P.Cz.: W czasie pracy nad książką przejrzała Pani setki artykułów, reklam, anonsów. Czy jakiś tekst szczególnie zrobił na Pani wrażenie? Czy jakiś był wyjątkowo zabawny lub straszny?
J.R.: Język ówczesnej prasy to oddzielna kwestia, znacznie bardziej spontaniczny, szczery, i emocjonalny niż język dzisiejszych gazet. A wydarzenia tym językiem opisane nie rzadko dziwią ze względu na zmianę naszej mentalności i obyczajów. Szokowała mnie liczba ogłoszeń przeznaczonych tylko dla chrześcijan, coś, co dla ówczesnej publiki było chlebem powszednim, efektem ciągnącej się przez dziesięciolecia rywalizacji ekonomicznej z handlem żydowskim, z dzisiejszej perspektywy szokuje jako drastyczne, bynajmniej nie chrześcijańskie wykluczenie.
Szokowały również anonse, w których oznajmiano, że jest do oddania kilkumiesięczne, kilkuletnie lub nowo narodzone dziecko, po prostu do oddania jak zbędny przedmiot. W Warszawie panowała wtedy niewyobrażalna bieda, ale myślę, że dziś w podobnych warunkach takie ogłoszenie byłoby nie do pomyślenia. Wyłapywałam również anonse i historie niezamierzenie zabawne, przytaczam je w książce.
Moją ulubioną jest historia niejakiego Moszka Kowalskiego, który prowadził sklep przy placu Trzech Krzyży 11 i notorycznie oszukiwał przychodzące do sklepu klientki, wycinając im z kartek żywnościowych dodatkowe kupony na sól i przywłaszczając je sobie. Gdy zgłaszały się kolejne poszkodowane, „kupiec miał zawsze wciąż jedno i to samo usprawiedliwienie na ustach, a mianowicie: >>Pomyłka jest rzeczą ludzką<<. Tym samym łotrzyk Moszek stawał się mędrcem głoszącym prawdę Seneki Starszego: >>Errare humanum est…<<”.
P.Cz.: W czym Warszawa 1920 podobna jest do Warszawy 2020? Co, z rzeczy nieoczywistych, różni najbardziej te dwa oblicza stolicy?
J.R.: Gdy zaczęłam pracować nad książką, ogromnym zaskoczeniem było niesłychane podobieństwo tamtych lat do chwili obecnej. Nie zmienia się polska mentalność. Cały czas kłócimy się ze sobą, rządzą nami emocje polityczne, ponad nimi nie dostrzegamy rzeczywistego zagrożenia, jednoczymy się dopiero wtedy, kiedy jest już naprawdę źle. Potrzebujemy wroga.
A różnice? Warszawa wygląda teraz zupełnie inaczej, jest zielona i ma szerokie ulice. Próbując odnajdywać w niej oczywiste punkty stałe, łączące miasto sprzed lat stu i to dzisiejsze, zatrzymałam się na warszawskiej Syrence, tej z rynku staromiejskiego, autorstwa Hegla. Ale… tej Syrenki też tam przecież nie ma! Na rynku od 2008 roku stoi kopia, oryginał jest w Muzeum Warszawy.