Klęska, krytyka i argumenty „ad comunismum”
Iskrą, od której zapalił się płomień kolejnego odcinka historyczno-ideowo-publicystycznego sporu, był wpis ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego w serwisie społecznościowym Twitter. Stwierdził on, że z Powstania Warszawskiego, jako narodowej katastrofy, także należy wyciągnąć lekcję. Do swoich słów dołączył też odnośnik do strony www.powstanie.pl – serwisu tytułującego się „stroną przeciwników kultu sprawców Powstania Warszawskiego”.
Wypowiedź polityka Platformy Obywatelskiej wywołała reakcję stołecznych radnych Prawa i Sprawiedliwości. W oświadczeniu podpisanym przez prezydium swojego klubu w Radzie Warszawy stwierdzili oni, że słowa ministra godzą w pamięć o powstaniu. „Podważanie sensu heroicznego zrywu Powstańców Warszawskich, atak na ich dowódców, przywołuje w pamięci praktyki władz komunistycznych, które nie powinny mieć miejsca w Wolnej i Niepodległej Rzeczypospolitej” – napisano. Przy okazji zażądano (niemalże w imieniu tysięcy Warszawiaków), by również prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz odniosła się do słów swojego partyjnego kolegi i określiła swój stosunek do heroicznego zrywu sprzed 67 lat.
Czy powstanie warszawskie zakończyło się zwycięstwem? Niestety nie. Czy było „narodową katastrofą”? W pewnym sensie tak, podobnie jak klęska wrześniowa 1939 r., która skutkowała podziałem Polski i ponad pięcioletnią okupacją. Mając w pamięci moralny i symboliczny wymiar obydwu wydarzeń, pamiętamy o ich realnych konsekwencjach – zabitych żołnierzach i cywilach, zniszczonych miastach, straconych dobrach kultury narodowej. Mimo to, zarówno 1 sierpnia jak i 1 września, pochylamy się nad wydarzeniami sprzed prawie 70 lat, czcimy bohaterstwo ich uczestników, rozważamy sens walki, patriotyzmu i historii.
Radni PiS użyli swojskiego młota na wszelkie dyskusje – porównali opinie adwersarza do praktyk komunistów. Z takimi argumentami trudno dyskutować, bo nic nie przebije wizji wyrywanych paznokci i plakatu „AK – zapluty karzeł reakcji”. Jak to zwykle z polskim komunizmem bywa, jest to prawda, ale nie całkowita. Po 1956 r. nikt już nie wsadzał byłych powstańców do więzień, a władza zgodziła się na kompromisowe uczczenie tego wydarzenia w formie: bohaterstwo szeregowych żołnierzy, zbrodnicza, błędna i nieodpowiedzialna polityka dowództwa.
Mało kto jest świadom tego, że jeden z najbardziej znanych dowódców powstania, płk Jan Mazurkiewicz „Radosław”, pozostał w Polsce Ludowej, po wojnie zajmował się opieką nad swoimi żołnierzami i organizacją pochówków, a po wyjściu z więzienia w 1956 r. był wiceprezesem ZBoWiD-u i reprezentantem środowiska AK w oficjalnym upamiętnieniu wojny i Powstania. Nie mówiono wówczas oczywiście całej prawdy o zrywie z 1944 r. Tę powiedziano najpierw w czasie „karnawału Solidarności”, a w pełni po 1989 r.
Praktyka komunistyczna polegała na tym, że zezwalano na publiczny żywot tylko jednej wizji wydarzeń, zgodnej z założeniami aktualnej polityki. Te czasy na szczęście się skończyły. Dzisiaj już nikt nie zebrania mówienia całej prawdy o politycznej, wojskowej i moralnej genezie powstania. Każde z wydarzeń historycznych można oceniać w różny sposób. Spojrzenie krytyczne potrzebne jest nie tylko do dekonstrukcji dawnych mitów i kłamstw, ale także do poznania realnych twarzy dawnych przywódców, dziś zatopionych w brązie i nakrytych wieńcami. Kto wie – może mimo zaciętej krytyki pozostaną oni nadal bohaterami?
Można być krytykiem dowódców, przy jednoczesnym ogromnym szacunku dla bohaterstwa, patriotyzmu i poświęcenia się młodych ludzi, którzy w sierpniu 1944 r. ruszyli do walki za niepodległą Polskę. Zbieżność tych poglądów z wizją, jaką prezentowali rządzący Polską Ludową, nie oznacza jednak przestępstwa i hańby. A używanie młota w postaci argumentu „ad comunismum” jest grubą przesadą.
Na szczęście pojawił się już głos rozsądku. Prezes Związku Powstańców Warszawskich gen. Zbigniew Ścibor-Rylski powiedział wczoraj po mszy św. w intencji poległych uczestników powstania:
Na rocznicowe uroczystości nie przychodzimy w glorii zwycięzców. Z pokorą pochylamy głowy nad narodowym dramatem [...] Powstanie Warszawskie było jednym z najdramatyczniejszych wydarzeń w tysiącletniej historii Polski. Nic więc dziwnego, że jego ocena, zwłaszcza polityczna i moralna, jest ciągle jeszcze przedmiotem rozważań, a niekiedy skrajnych, przeciwstawnych poglądów [...] Wierzymy, że w wolnym kraju różnice zdań wynikają z troski o wyciągnięcie ważnych dla narodu wniosków, inspirowane są intencją utrwalenia w pamięci narodowej obrazu najbliższego obiektywnej prawdzie. Ale chcielibyśmy, by w tym obrazie, obok udokumentowanych faktów i zasadnych hipotez, pozostał także ślad naszych ówczesnych wzruszeń.
Słowa generała pokazują rozwagę, dojrzałość i patriotyzm uczestników walk sprzed 67 lat. Na ich tle widać, jak bardzo nadgorliwi bywają epigoni bohaterów, ich synowie czy wnukowie.