Jadwiga Jędrzejowska: Polka w finale Wimbledonu
Jadwiga Jędrzejowska to niejedyna wybitna polska sportsmenka. Dowiedz się więcej o Karolinie Kocięckiej, pionierce polskiego kolarstwa
Przygniatał ją ciężar odpowiedzialności, w dodatku miała zmierzyć się z Angielką – Miss Dorothy Round.
Wołają mnie na kort centralny. Rzucam spojrzenie w kierunku trybun. Ani szpilki wetknąć [kort centralny – na którym odbywają się finały wimbledońskie – może pomieścić 14 tysięcy widzów – przyp. aut.], wszystkie miejsca zajęte. Serce już nie bije, lecz wali, jak gdyby chciało uciec z piersi. Za mną wchodzi Round, oklaskiwana spontanicznie. […] Posyłam dwa tak zwane „asy” – to jest piłki nie do odbicia. Siła tych „strzałów” chwilowo załamuje przeciwniczkę.
Jędrzejowska prowadziła wówczas 2:1. Niestety, po chwilowym załamaniu Round, Angielka wróciła do gry i wygrała seta 6:2. Następnego wygrała już Jadzia 6:2 „ku wielkiej konsternacji widowni” – jak zapisała po latach. Obie zawodniczki były bardzo wyczerpane, pojedynek – entuzjastyczny. W kolejnym secie Jędrzejowska prowadziła 4:2. Wspomina:
Dwa gemy dzielą mnie teraz od mistrzostwa świata… Myśl o nich nie daje mi spokoju. Jestem bardzo zdenerwowana. Zaczynam grać źle, moje piłki o centymetry mijają się z linią.
Zgubiły ją nerwy, jak przyznała w wywiadzie udzielonym „Przeglądowi Sportowemu” tuż po meczu. Zdobyła wicemistrzostwo świata, choć tytuł mistrzyni był w zasięgu jej rakiety. Po meczu podbiegła do przeciwniczki. Uśmiechając się, podała jej rękę i pogratulowała zwycięstwa. „W decydującym momencie załamałam się. Nie potrafiłam utrzymać ostrego tempa, które sama narzuciłam”.
Mimo wszystko zebrała gratulacje od zagranicznych dziennikarzy, którzy zachwyceni byli jej grą. W „Przeglądzie Sportowym” wyznała, że i tak jest przepełniona szczęściem, wciąż jest bowiem młoda, z roku na rok gra lepiej, poprzednie Wimbledony kończyła na ćwierć i półfinale. Wspaniałego występu gratulowała jej sama Alice Marble, którą Jędrzejowska zwyciężyła w półfinale – ta przegraną Jadzi w finale „przejęła się bardziej niż sama Dżadża” – jak zauważył „Przegląd Sportowy”.
„Dżed” zmarnowała wspaniałą szansę. Mogła wygrać i powinna była wygrać, bo jest najlepszą tenisistką na świecie. Ale… ma fatalne nerwy i kompleks niższości. Gdy prowadziła 4:2 w trzecim secie, po prostu przestraszyła się…, że może wygrać.
Finał wimbledoński zbiegł się w czasie z przegranym przez reprezentację meczem z Rumunią (w lipcu 1937 roku polegliśmy wynikiem 4:2), co przyjęto z równie ciężkim sercem. Pisano o słabej psychice polskich zawodników:
Jak się okazało na przykładzie tych ostatnich imprez naszym zawodnikom brak przede wszystkiem otrzaskania się z tego rodzaju wielkiemi imprezami. Znowu mieliśmy dowody, że nasi zawodnicy w krytycznym momencie nie potrafią wyjść z „impasu”, nie potrafią udowodnić swej faktycznej wyższości jedynie na skutek pewnych niedociągnięć natury psychicznej. […] Jest to jakby skaza naszego charakteru narodowego, którą można by określić mianem kompleksu niższości. […] Jeśli Polak czy Polka dochodzą do punktu, w którym ostateczne zwycięstwo okazuje się nie tylko prawdopodobnem, ale niemal w stu procentach pewnem – następuje moment wprost przerażenia. Nasi przedstawiciele zdają się być przerażeni ewentualnością wygrania i zdobycia tytułu najlepszego w świecie. Wytrąca ich to tak dalece z równowagi, że później wypuszczają pewne zwycięstwo z rąk i dają się pokonać faktycznie słabszemu.
Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że po tylu latach ten problem wciąż dręczy naszych sportowców, choć coraz lepiej panują oni nad emocjami, nerwami i stresem.
Tekst jest fragmentem książki Gabrieli Jatkowskiej „Przerwane igrzyska. Niezwykli sportowcy II Rzeczypospolitej”:
Prasa okrzyknęła finał Jędrzejowska–Round mianem „najpiękniejszego”. Była to najbardziej dramatyczna rozgrywka w 1937 roku w Londynie. Jędrzejowska niewątpliwie odniosła ogromny sukces. Po turnieju na Wimbledonie, 16 lipca 1937 roku Polka ruszyła w tournée po USA, które skończyła grą w US Open. Rozpoczęła od turnieju w Seabright, gdzie zajęła drugie miejsce (przegrała w finale z niedawną konkurentką na kortach wimbledońskich – Alice Marble), w East Hampton za to zwyciężyła z trzecią rakietą Ameryki – Miss Sarah Palfrey-Fabyan, po czym znowu spotkała się z Marble i pobiła ją 7:5, 6:4 (turniej w Lye). Na mistrzostwach US Open pokonała mistrzynię świata z 1936 roku, Jacobs, i do finału weszła jako faworytka, mierząc się z Chilijką Anitą Lizaną, zwaną „baletnicą kortów”, której nie podołała. Grze US Open przyglądało się 18 tysięcy widzów. Nazwisko Jadzi – choć niewymawialne dla korespondentów i komentatorów z całego świata – było doskonale znane. Jędrzejowska przyjechała po raz pierwszy na amerykańską ziemię po zwycięstwa, ale też by wedrzeć się na tenisowe listy świata. Jedną z takich była lista znanego angielskiego dziennikarza sportowego, Wallis-Myersa.
Wallis Myers bierze dla swej klasyfikacji pod uwagę turnieje następujące: Wimbledon, Forest Hills, Paryż i Puchar Wightmana […]. Dla Anglika najbardziej miarodajne są turnieje na trawie.
W rozmowie z „Przeglądem Sportowym” Myers twierdził, że w następnym roku (to jest w 1938) Jędrzejowska powinna znaleźć się w ścisłej czołówce jego listy, ponieważ poczyniła największe postępy. W najważniejszym dla niej roku uplasował ją na miejscu piątym – wyżej się nie dało, nie mógł jej bowiem wybaczyć porażki w Wimbledonie! Mówił jednak z zachwytem:
Polka jest może najwszechstronniejszą tenisistką świata. […] Pewne braki zaobserwowałem w jej grze jak chodzi o taktykę meczową, o rozłożenie sił, ale i to przyjdzie z czasem.
W latach 1937–1939 również była klasyfikowana na miejscu piątym.
23 października 1937 roku na pokładzie statku „Piłsudski” polska tenisistka przybyła do portu w Gdyni, owacyjnie witana przez tłumy wielbicieli i dziennikarzy. Na dokładną relację z powitania „Dżadży” poświęcił pół strony „Przeglądu Sportowego” z 26 października 1937 roku Kazimierz Gryżewski, współautor jej późniejszych wspomnień. Jędrzejowska opowiada o przyjaźniach zawartych z tenisistkami i hollywoodzkimi aktorami (poznała między innymi Charliego Chaplina i Clarka Gable’a), sprzedaje ploteczki, tłumaczy, jak skręciła kostkę, wspomina wspaniałe przyjęcie jej w Ameryce… Po czasie do tej beczki miodu doda we wspomnieniach łyżkę dziegciu, przedstawiając Amerykę jako kraj o zabarwieniu rasistowskim i chorym na marnotrawstwo dóbr i znieczulicę moralną.
Gryżewski bardzo zresztą Jędrzejowską lubił. W „Przeglądzie Sportowym” w artykule o znamiennym tytule Ulubienica całej Europy opisuje, jak Jadzia wspaniale daje sobie radę w trakcie zagranicznych wojaży, z uśmiechem na ustach załatwia najlepszy pokój w hotelu, wystara się o samochód. Jest młoda, szczera, pełna temperamentu, łatwo staje się ulubienicą zwłaszcza… starszych panów. W krótkich szortach kokietowała króla Gustawa, głowę dla niej stracił grecki król Jerzy. Niespecjalnie natomiast – jak opisywał Gryżewski – przepadają za nią kobiety. Jędrzejowska za nimi zresztą też nie, poszukuje więc zawsze towarzystwa męskiego. „Panna Jadzia lubi się bawić, lubi tańczyć do upadłego” – dodaje w swojej historii Gryżewski.
W latach 1938–1939 dwukrotnie awansowała do ćwierćfinału wimbledońskiego. W 1939 roku wygrała French Open w grze podwójnej, w finale singla przegrała z Francuzką Simone Mathieu. W 1939 roku w Poznaniu (turniej odbywał się w dniach 29 maja–4 czerwca) Jędrzejowska – już w barwach Legii – zdobyła mistrzostwo Polski, pokonując w finale Łuniewską. To były jej ostatnie sukcesy. Wyrwa wojenna zrobiła swoje – Jadzia nigdy już nie osiągnęła mistrzowskiej formy z lat trzydziestych. Była kolejnym polskim sportowcem, którego kariera została brutalnie przerwana przez ten najstraszliwszy z konfliktów zbrojnych świata. Kilka chwil przed jego wybuchem Jędrzejowska wracała przez Niemcy z tytułem mistrzowskim z Zurychu i odnotowała ze zdziwieniem, że wojnę w Niemczech czuć w powietrzu, Polska po powrocie natomiast wydała jej się dziwnie spokojna, jakby nikt tu w to nie wierzył…