Heather Morris – „Siostry pod wschodzącym słońcem” – recenzja i ocena
Heather Morris – „Siostry pod wschodzącym słońcem” – recenzja i ocena
Heatcher Morris jest nowozelandzką pisarką mieszkając obecnie w Australii. Czytelnikom znana jest bliżej z powieści Tatuażysta z Auschwitz i wywołanego przez nią skandalu. Książkę skrytykowało Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau, jednak stała się tak popularna, że izraelska reżyserka filmowa Tali Shalom-Ezer nakręciła na jej podstawie serial, którego premierę zapowiedziano na czerwiec. Jak na razie obrazowi nie wytoczono merytorycznej krucjaty.
Tym razem Morris zabiera czytelnika w sam środek bitwy o „Gibraltar Wschodu” czyli Singapur. Był on główną bazą wojskową Wielkiej Brytanii w Azji Południowo-Wschodniej. Jednak oprócz toczących się działań wojennych mieszkańcy muszą przetrwać japońskie obozy jenieckie. A trzeba pamiętać, że w czasie II wojny światowej Japończycy dopuszczali się wielu zbrodni wojennych, jak rozstrzeliwania jeńców, bombardowanie statków ewakuacyjnych i strzelanie do rozbitków, a także tworzenie obozów, które spokojnie można określić mianem koncentracyjnych.
Niewątpliwie książka jest znakiem swoich czasów. Przedstawia bowiem kobiece siostrzeństwo, duchową więź, która połączy obce sobie kobiety: Angielki, Holenderki, Australijki. Tytułowymi siostrami są australijskie pielęgniarki, a także biologiczne siostry Norah i Ena oraz… misjonarka. Ta egzotyczna zbieranina stanie razem do niebezpiecznej walki o uratowanie jak największej liczby osób zamkniętych w prymitywnym obozie na Malajach. Oprócz solidarności ich największą siłą będzie muzyka, pozwalająca dać ułudę spokoju.
Choć poruszony w powieści problem jest wielką raną w zbiorowej pamięci wielu społeczności, to jednak wybrana przez autorkę forma nie do końca odpowiada powadze sytuacji. Siostry pod wschodzącym słońcem napisane są bardzo lekkim językiem (żeby nie powiedzieć: zbyt sielankowym), co nie koresponduje w żaden sposób z jej tematem. Być może wynika to z chęci pokazania siły internowanych kobiet, ich determinacji i heroizmu, ale jednak powoduje to u czytelnika pewien zgrzyt. Momentami opisywane wydarzenie przypominają przygody na letnim obozie.
Pielęgniarki, które przetrwały piekło zgotowane im przez Japończyków są w Australii uważane za bohaterki. I tak samo jest w powieści Morris. Wszystkie te kobiety są pomnikowe i uosabiają wszystkie najlepsze cechy ich narodów. Nie dochodzi do żadnych spięć, konfliktów, wszystko działa jak dobrze naoliwiona maszyna. Nikt nawet nie przechodzi poważniejszego załamania psychicznego czy nerwowego. To nie kobiety, to boginie i heroiny.
Pomimo uwag względem warsztatu autorki, warto zapoznać się z recenzowaną pozycją. Być może dla kogoś stanie się ona punktem wyjścia dla zgłębienia dramatów ludzi osadzonych w japońskich obozach.