Guidolfo pisze kronikę dla Bolesława
Ten tekst jest fragmentem książki Roberta F. Barkowskiego „Siemowit Burzliwy. Cykl Przodkowie. Tom 1”.
Mroźny wicher miotał świszczącą zamiecią po spowitej ciemnościami lednickiej wyspie, wzniecając śnieżne tumany z dachu książęcego palatium. Ciszę przerwały parskania koni i przytłumione nawoływania. Oddział księcia po żmudnym przebyciu oblodzonego mostu dotarł na wyspę. Odesławszy drużynników na nocleg, Bolesław podążył samotnie w kierunku niewielkiej, przylegającej do siedziby po północnej stronie przybudówki, w której okienku tliło się skromne światełko.
Przygarbiony nad wysoką ławą Guidolfo szperał z narastającym zniecierpliwieniem w rozłożonych stosach dokumentów. Podnosił pożółkłe, niemal zbrązowiałe stronice pergaminów, niektóre z nadpalonymi rogami, inne jedynie w strzępach zachowane. Wymieszane ze świeżo naniesionymi na nowe pergaminy notatkami i odpisami oryginałów. Gdzie jest zapiska o Mieszku, za którą przed laty opatowi klasztoru w Fuldzie trzy srebrne denary zapłacił? Podszedł do drugiej ławy, może w roztargnieniu złożył ją na stercie pism z okresu początków panowania Mieszkowego syna?
Ze skupienia wyrwały go dobiegające z zewnątrz odgłosy. Płomienie licznych świec oświetlających komnatę skłoniły się płynnym ruchem w jednym kierunku, przygięte powiewem wpuszczonym przez otwarte drzwi. Przystanąwszy na progu, Bolesław taksował surowym spojrzeniem wnętrze pomieszczenia. Zatrzymawszy wzrok na mnichu, orzekł, nie skrywając żartobliwej uszczypliwości:
– Coś się skulił niczym zestrachały jeż pomiędzy zeschłymi liśćmi? Władcy się boisz?
– Książę, wy zawsze nachodzicie niespodziewanie, kiedy ja zmysły na uporządkowaniu ważnych szczegółów tracę…
– Od lat już te zmysły tracisz, moją cierpliwość i skarbiec nadwyrężając. – Bolesław przysiadł na jednym z dwóch krzeseł przy stole zastawionym przyrządami do pisania, z rozłożonymi tu i ówdzie zapisanymi stronicami. Lewą stronę blatu okupował rząd kilku stert ułożonych jeden na drugim pergaminów.
Guidolfo pokornie zajął miejsce obok, na drugim krześle.
– Nie chmurz się, Gudo – rzekł pocieszająco Bolesław, poklepując go po ramieniu. Tak mu longobardzkie imię na swojski język spolszczyli. – Wiesz, że wysoce sobie talent twój i trudy cenię i wiele nadziei w gotowym dziele pokładam.
– Wiem, książę. – Mnich odsapnął. – Księgi są już prawie napisane. Nanoszę teraz poprawki i uzupełnienia, zanim całość składać pocznę. Czekam jeszcze na parę dokumentów.
– A te sterty? – Bolesław wskazał ruchem głowy.
– Pierwszy tom niejako, dopiero pierwowzór, kartki jeszcze luzem poukładane na kupki rozdziałów, uzupełnień wymagają. – Mnich podał władcy pierwszą stronicę.
Bolesław rzucił okiem na tytuł.
– Przodkowie?
– Mhm.
– Niezbyt królewski tytuł. Skromny, suchawością trąca.
– Za skromnością największa potęga się skrywa, jedynie nicość w pyszałkowatość obleczona.
– O ile pamiętam, przedtem było Kronika Piastów, później zmieniłeś na Ród piastowski.
– Brzmienie tytułu długo w mym zamyśle dojrzewało.
Władca, nie skomentowawszy uwagi mnicha, sam sięgnął po dwie następne stronice z pierwszego stosu, zagłębił się w lekturę. Po dłuższej chwili wziął jeszcze trzy kolejne. Guidolfo obserwował go z napięciem. Niemal dwadzieścia ostatnich lat poświęcił na pisanie dzieła. Kilka opasłych tomów. Tak mu kiedyś zlecił Bolesław. Władca Polaków nieustannie środków, zachęty i wszelkiej pomocy nie szczędził, ponieważ wielce mu na spisaniu dziejów własnej dynastii zależało, zanim umrze. Guidolfo zawdzięczał mu życie.
Przed wielu laty, niemal od początku wojen Bolesława z niemieckim Henrykiem, polski władca paktował z Arduinem z Ivrei, ostatnim longobardzkim królem Włoch. Arduin z woli lokalnego możnowładztwa przyjął żelazną koronę Longobardów po śmierci cesarza Ottona III w 1002 roku. Krótko po tym Henryk, nowy niemiecki król, usiłował zagarnąć włoski tron dla siebie. Rozpętały się wojny, siłą rzeczy Bolesław i Arduin znaleźli się w sojuszniczym, antyhenrykowskim obozie. Arduin wszelkimi środkami zbroił i powiększał armię, między innymi wywłaszczał z majątków longobardzkich biskupów i opatów, którzy w zemście opowiedzieli się po stronie Henryka. Jedynie niektórzy włoscy duchowni wysokiej rangi, między innymi Guidolfo, wówczas zastępca opata klasztoru Fruttuaria w Piemoncie, poparli dążenia Arduina. Guidolfo wykradł przebogaty skarbiec biskupa z Vercelli, zamierzając przekazać go Arduinowi. Nieszczęsnym splotem wypadków podczas ucieczki w kościele wybuchł pożar, a następnie przeniósł się na sąsiednie zabudowania, pochłaniając w płomieniach biskupa. Za kradzież majątku i usmażenie zwierzchnika diecezji spadła na Guidolfo nie tylko kościelna klątwa, ale i wyrok śmierci nań wydano. Na tajnym spotkaniu Arduin wyprosił u Bolesława objęcie Guidolfo opieką. Tym sposobem mnich znalazł się w Polsce. A że otaczał go już wtedy nimb zawołanego pisarza i uczonego w księgach, Bolesław zlecił mu zadanie napisania historii własnego rodu.
Gdzież to kronikarz od tego czasu nie podróżował! Po wszystkich sąsiednich krajach w zbieraniu wieści, zapisków, opowieści i legend jeździł. Bolesław przydał mu na stałe trzech tłumaczy, sowicie ich opłacając. Jednego od mowy na Rusi i ichniego pisma pełnego obcych znaków, jednego od mowy ludów skandynawskich i jednego od rodzimej, polskiej mowy oraz jej narzeczy. Guidolfo bardzo szybko nauczył się polskiego, skutkiem czego jeden tłumacz odpadł. Jedynie dla nieco odmiennych języków Połabia i Pomorza, a także mowy Czechów dobierał sobie każdorazowo biegłego pomocnika. Najwięcej podstawowych wiadomości dostarczyły mu opowiadania i relacje ludzi najstarszych. Starzyków, którzy w pamięci zachowali opowieści ich przodków. A i sam Bolesław wiele przekazów w rodzie pielęgnowanych ustnie mu dostarczył.
– Nudne to jakoś na samym początku. – Bolesław odsunął stronice. – Pełno nazw, imion, plemion… Chciałem byś przelał na pergaminy więcej emocji, napięcia…
– Ale…
– Na przykład – Bolesław nie dawał mu dojść do głosu – jeżeli miecz zostanie wzniesiony do góry, to niech w brzeszczocie odbiją się krwawym lśnieniem słoneczne promienie niech odgłos roztrzaskiwanych tarcz do wyobraźni przemówi…
– Na dalszych stronicach pełno tego, książę. – Guidolfo odważył się na zdecydowane przerwanie władcy. – Zajrzeliście dopiero w pierwsze strony, a tam musi być zawarte nakreślenie początków. Dla jednego nużące, dla innego ciekawe.
– Pierwsza księga. – Bolesław jeszcze raz podniósł drugą stronę. – O… o, tutaj, o Siemowicie?
– Oraz jego ojcu i wujach.
– A powiedz ty mi, Gudo, jakich przydomków mi przydałeś w części ostatniej, o moim ojcu traktującej, gdzie moje dzieciństwo wspomniane? – Bolesław uśmiechnął się lekko. – Bo aż trzy takowe już się ukuły: Chrobry, Wielki i Wspaniały.
– Żadnych. Za waszych chłopięcych czasów nie było takowych. Gdybym opisał wasze czyny wieku dorosłego, to najchętniej przydałbym Królewski. Ale niestety zleciliście komu innemu spisywanie najnowszych dziejów.
– Nie marudź, postaraj się o zakończenie twojej pracy, na innych się nie oglądając.
– Teraz, gdy Henryk przed tygodniem zmarł, wszyscy są pewni, książę, że papież rychło poświęci wam upragnioną koronę – zmienił gładko temat Guidolfo. Bolesław powstał.
– Ukończ dzieło, Gudo. Ja swoje na pewno do końca doprowadzę. Nie zemrę, dopóki Polski królestwem nie ustanowię i synowi korony nie przekażę.