Grzegorz Gajek – „Powrót królów” – recenzja i ocena
Minęło dwadzieścia lat, jak smukłe okręty Achajów wróciły spod Ilionu. Szybkonogi Achilles dawno już spłonął na stosie pogrzebowym, przebiegły Odys pochował absztyfikantów Penelopy i wychował Telemacha a Menelaos odstawił żonę do domu i ostatecznie zdziadział. Jednak na horyzoncie zbierają się ciemne chmury i Grecja znowu będzie potrzebowała swych bohaterów. Tych jednak pozostało już niepokojąco niewielu, zaś ich następcy wprawili by Homera w głębokie przerażenie.
Osadzenie fabuły „Powrotu Królów” w dokładnym roku jest dość trudne, bowiem różne elementy historycznej rzeczywistości wzajemnie się wykluczają. Na pewno jednak mowa jest o końca XII wieku przed Chrystusem. Znający historię antyczną lub pamiętający pierwszy rok studiów wiedzą, że okres ten był schyłkiem kultury mykeńskiej i zarazem końcówką epoki brązu. Za chwilę w cień usunie się era bogów herosów, kiedy rodziła się grecka mitologia, nastaną zaś więki ciemne, które dadzą początek właściwej starożytności. Bohaterowie „Powrotu Królów” jednak nie maja tej wiedzy, dla nich świat dalej trwa w najlepsze.
Pierwszoplanowymi postaciami są Orestes i Ifigenia, rodzeństwo i, jak pamiętamy z historii, dzieci Agamemnona i Klitajmestry. Przez karty przewinie się jednak wielu naszych starych znajomych: Telemach, Penelopa, Helena Trojańska, Menelaos, Kirke, Odyseusz i inni. Głównym bohaterem jest jednak Orestes, ostatni Atryda dążący do odzyskania należnego mu tronu. Dążący, zaznaczmy, brutalnie i bezkompromisowo.
Zacznijmy od kwestii podstawowej: to nie jest powieść historyczna i nie należy tak do niej podchodzić. Jest to raczej swobodna trawestacja historii na język mitu, zakładam osobiście, że tak brzmiałyby Iliada i Odyseja, gdyby Homer żył w dzisiejszych czasach. Nie jest to także przytyk pod adresem książki, piszę to raczej, by uniknąć niedomówień. W powieści historycznej autorskie pomysły Gajka na starogrecką składnię czy nazewnictwo bogów mogłoby razić, dlatego też radzę tak do „Powrotu Królów” nie podchodzić.
Czym w takim razie jest książka? Moim zdaniem – współczesną wersją mitu greckiego. O schyłkowej epoce brązu wiemy niewiele, głównie z mitów właśnie i wykopalisk archeologicznych. Gajek zaproponował nam mit o wygnanym Atrydzie, walczącym o odzyskanie tronu Orestesie. Być może dokonany przez autora wybór formy wywoła ból głowy u literaturoznawców, ale zwykłemu czytelnikowi przypadnie do gustu. Jeśli zostawimy na boku rozważania gatunkowe i skupimy się na samej lekturze, będziemy z pewnością usatysfakcjonowani.
Fabularnie mamy do czynienia z mitem o Orestesie, sztukowanym wyobraźnią autora. I jest to pomysł znakomity. Późnomykeńska Grecja to wymarzone miejsce na krwawą walkę o władzę, przetykaną seksem, brutalnością, zdradą i mistycyzmem. Co więcej, do tego momentu niemal w ogóle nie eksploatowana, dodaje to książce dodatkowego wymiaru świeżości i oryginalności. Pewną wadą stanowi tu chroniczny brak opisów: jako że autor zabiera nas w nowy świat, dobrze by było, by go nam przedstawił. Tymczasem tego nie robi. Gajek skupia się na bohaterach swojej opowieści i wychodzi mu to bez porównania lepiej. Są pełnokrwiści i wielowymiarowi, z własnymi celami i charakterami, a często również demonami. Uważam, że uwspółcześnienie języka bardzo wyszło im tutaj na dobre, dodając kolorytu nawet, jeśli zarazem wyrywa ich to z czasów pochodzenia.
Wielkim plusem autora jest również takie poprowadzenie narracji, że obserwujemy w nas samych ewolucję stosunku do bohaterów. Spotkałem się też z zarzutami o nadmierne rozerotyzowanie niektórych scen, jednak się z nimi nie zgadzam. Wszystkie są prostą pochodną kreacji bohaterów i pasują do ich charakterów, jakakolwiek brutalizacja pojawia się tylko wtedy, gdy seks opisywany jest głosem postaci. Obruszającym się na archaizowanie stosunków międzyludzkim przypominam zaś, że jest akurat na odwrót i to raczej człowiek współczesny żyje w czasach bardzo pruderyjnych…
Gajek doskonale kontroluje fabułę i nie będzie nam łatwo oderwać się od książki. Wprawdzie znajomość historii powoduje, że ogólny efekt starań Orestesa i Kresfontesa jest nam zawczasu znany, jednak wszystkie pomniejsze zwroty akcji doskonale się komponują. Kolejne strony przewracamy z niesłabnącą ciekawością, co jest jedną z najlepszych cech chyba każdej książki. Nieco gorzej na ogólnie wysokim tle prezentują się tylko sceny batalistyczne, gdzie miałem wrażenie pewnego chaosu i trudno mi było połapać się w opisie. Nawiasem mówiąc były to też jedyne fragmenty, gdzie miałem kłopot z odejściem od myślenia o powieści historycznej. U Gajka walki zbrojne przypominają coś pomiędzy Verdun a Lasem Teutoburskim, podczas gdy w rzeczywistości bliżej im było do próby opuszczenia warszawskiego autobusu w godzinach szczytu. Jak już jednak napisałem, inspiracją dla Gajka był raczej Homer niż archeologia, u Ślepego Śpiewaka zaś bitwy kończyły się potokami krwi. Co jest właściwie kolejnym argumentem na korzyść autora i jego umiejętności uwspółcześnienia materiału źródłowego.
Zachęcam do lektury książki. Jej najsłabszym elementem jest zakończenie, wskazuje ono bowiem jednoznacznie na istnienie drugiej części, podczas gdy autor napisanie jej odkłada w czasie na bliżej nieokreśloną przyszłość. Mam jednak nadzieję, że Grzegorz Gajek zacznie pracę nad nią raczej szybciej, niż później, bo osobiście już nie mogę się doczekać powrotu na pogrążający się ogniu Peloponez.