Grudzień 1970 dla mieszkańców Wybrzeża wciąż pozostaje niezabliźnioną raną. Rozmowa z dr. Danielem Czerwińskim
Magdalena Mikrut-Majeranek: Co doprowadziło do wybuchu protestów w Grudniu 1970 roku?
Daniel Czerwiński: Strajki miały przede wszystkim podłoże ekonomiczne. Poziom życia społeczeństwa był niski. A dodatkowo niespełna dwa tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia, i to z dnia na dzień, wprowadzono drastyczne podwyżki cen na artykuły żywnościowe. Mięso i przetwory mięsne podrożały o 18 procent, mąka o 16 procent, kasza o 31 procent, kawa aż o 92 procent. Ceny artykułów budowlanych, tkanin i węgla również uległy podwyższeniu. Z kolei spadły ceny telewizorów, magnetofonów, lodówek i pralek. Kuriozalnie tłumaczono, że większość rodzin nie posiada w domu odbiornika telewizyjnego czy lodówki. Skoro miała podrożeć żywność, to co ludzie mieli włożyć do tych lodówek?
I to wzbudziło ogromny niepokój wśród społeczeństwa.
Tak. Już pierwsze oznaki niezadowolenia odnotowano w niedzielę 13 grudnia. Następnego dnia rano zastrajkowała część pracowników Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Na zaimprowizowanym wiecu przed budynkiem dyrekcji zakładu stoczniowcy domagali się rozmowy z przedstawicielem władz. W pewnym momencie zdecydowano o opuszczeniu zakładu i setki osób ruszyły pod Komitet Wojewódzki PZPR. Domagano się rozmów z przedstawicielem partii. Robotnicy zostali de facto z niczym. Od razu jednak w tłumie pojawiały się agresywne grupki, które swoim zachowaniem bez wątpienia pogłębiały nerwowość. Dziś można przypuszczać, że nie byli to robotnicy, ale prowokatorzy, którzy mieli doprowadzić do radykalizacji nastrojów. Tłum zachowywał się jednak spokojnie, a manifestanci wręcz apelowali o powściąganie nastrojów. Wzywano nawet, by nie deptać trawników.
Dopiero około godziny 16.00 na wysokości wiaduktu Błędnik demonstranci zostali zaatakowani przez oddziały ZOMO. Od tego momentu wydarzenia przyspieszyły.
Co się działo później?
W kolejnych dniach dochodziło do regularnych walk, a środki masowego przekazu odpowiedzialnością obarczały strajkujących. 15 grudnia w strajku pogrążyły się też inne miasta Wybrzeża – Gdynia, i Elbląg. Na ulice wyszli również robotnicy w Słupsku, a potem w Szczecinie. W Gdańsku doszło do podpalenia Komitetu Wojewódzkiego, „Reichstagu”, jak pogardliwie nazywano dom partii.
16 grudnia Stocznia Gdańska została zablokowana przez wojsko. Grupa robotników opuściła zakład, jednak została ostrzelana. W ten sposób padli pierwsi zabici.
W Gdyni sytuacja wyglądała inaczej, tam protest miał spokojny przebieg, doszło nawet do spotkania strajkujących z przewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej. Władze pokazały jednak swe prawdziwe oblicze, aresztując nocą członków komitetu strajkowego.
Wieczorem 16 grudnia w telewizyjnym i radiowym apelu wicepremier Stanisław Kociołek zaapelował do robotników o powrót do pracy. Jednak stoczniowcy udający się do zakładu wczesnym rankiem następnego dnia zastali blokadę. Wojsko otworzyło ogień do niewinnych ludzi. Dlaczego do tego doszło?
Nie mamy niestety wiedzy na ten temat. Wśród najczęściej pojawiających się spekulacji wśród historyków mowa jest o zamierzonej prowokacji wymierzonej w I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułkę. Czy chodziło o odsunięcie go od władzy? Wiele na to wskazuje. Dość powiedzieć, że na stanowisku I sekretarza zastąpił go spolegliwy wobec Moskwy Edward Gierek, a samemu Gomułce odmawiano dostępu do jego prywatnych dokumentów. Wśród spekulacji przewija się też wątek Mieczysława Moczara, który miał własne ambicje i w grudniu 1970 niejednokrotnie wprowadzał Gomułkę w błąd. Jednak bez pełnego dostępu do archiwów sowieckich będziemy skazani na domysły.
17 grudnia 1970 roku przeszedł do historii jako „Czarny czwartek”.
Jak Pani wspomniała, pracownicy Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni zastali blokadę zakładu. W pewnym momencie do niewinnych ludzi otworzono ogień, a według danych, jakimi dysponujemy, śmierć poniosło wówczas dziesięć osób. Były też dziesiątki poważnie rannych. Uformował się pochód, który wyposażony w biało-czerwone flagi ruszył ulicami Gdyni. Tragicznym symbolem tamtego czasu są fotografie przedstawiające manifestantów niosących ciało zaledwie osiemnastoletniego robotnika, Zbigniewa Godlewskiego. To właśnie jego unieśmiertelniono w „Balladzie o Janku Wiśniewskim” – autorzy nie znali wówczas tożsamości młodego mężczyzny.
Dramatyczny przebieg miały również wydarzenia w Szczecinie, gdzie tego dnia zginęło szesnaście osób. Warto też dodać, że szczecińscy demonstranci również podpalili gmach Komitetu Wojewódzkiego. Protesty zostały ostatecznie stłumione.
Wokół liczby ofiar Grudnia 1970 narosło wiele mitów. Ile osób wówczas zginęło?
Oficjalne dane mówią o liczbie 45 zabitych. Skala brutalności milicji i wojska, wykorzystanego sprzętu i liczba rannych, którzy w czasie masakr na Wybrzeżu padali trafieni kulami wystrzelonymi z broni palnej, musiała rozbudzać jak najgorsze obawy wśród uczestników rewolty. Dlatego też bardzo szybko pojawiły się informacje o setkach zabitych. Dane te podawało m.in. Radio Wolna Europa. Gdyby rzeczywiście liczba zamordowanych była tak wysoka, dzisiaj z całą pewnością byśmy o tym wiedzieli. Jest oczywiście możliwe, że dane te można uzupełnić o kilka kolejnych przypadków – badała to m.in. zasłużona dla upamiętnienia Grudnia '70 Wiesława Kwiatkowska. W swoich publikacjach wymieniła kilka kolejnych przypadków, które należałoby poddać dalszej weryfikacji. Jednak wciąż nie będą to setki osób.
Inna sprawa ma się z liczbą rannych. W oficjalnych danych mowa jest o 1200 rannych – przy czym liczba da obejmuje ciężko rannych, np. w wyniku postrzału, jak i lżej poszkodowanych, którzy doznali różnego rodzaju stłuczeń. Z licznych relacji wiemy natomiast, że wiele osób po prostu nie zgłaszało się do szpitali w obawie przed represjami.
Pamięć o Grudniu 1970 jest wciąż żywa wśród mieszkańców Trójmiasta.
Pierwsze próby upamiętnienia ofiar miały miejsce już w 1971 roku, jednak bezpieka starała się – można dodać, że skutecznie – przeciwdziałać tym postawom. Komunistom nie udało się jednak wymazać pamięci o tych tragicznych wydarzeniach. Grudzień stał się fundamentem Sierpnia 1980 roku. Gdy po strajkach sierpniowych nastał czas legalnej „Solidarności”, w niebywale szybkim tempie przystąpiono do budowy pomników upamiętniających ofiary masakry. Stały się – i wciąż pozostają – symbolem swoich czasów. Jednak Grudzień 1970 dla wielu mieszkańców Wybrzeża wciąż pozostaje niezabliźnioną raną.
Dziękuję serdecznie za rozmowę!