Człowiek Roku, bestia roku, czyli kogo mianuje „Time”
Na początek banał: historię tworzą ludzie. Niektórzy kształtują ją w stopniu nieco większym, różnice zaś przekładają się na ilość stron podręczników, które ich dotyczą. Juliusz Cezar, Justynian, Otton III, Iwan Groźny, Napoleon Bonaparte, Stalin i wielu innych odcisnęli swoje piętno na historii, nieraz nawet użyczając swego imienia na oznaczenie epok. Z czasem jednak zapominamy o niektórych, przyćmiewają ich inni wielcy. Wraz z upływem czasu dokonuje się selekcja, pozostają tylko najważniejsi lub najlepiej zareklamowani. Dlatego pamiętamy tylko kilka osób, które zmieniły starożytność, natomiast w XX wieku otrzymujemy jednego rocznie. Skąd się biorą i kto ich wyznacza?
Jak gapiostwo zmienia świat
Według legendy, którą powtórzę za redaktorem „Time'a” Radhiką Jones, tytuł Człowieka Roku narodził się przez zaniedbanie. Pod koniec 1927 roku redaktorzy pisma zorientowali się, że w jakiś niewyjaśniony sposób w ciągu całego roku ani razu nie umieścili na okładce Charlesa Lindbergha. 20 maja 1927 roku wykonał on swój słynny lot Nowy Jork–Paryż, ale mimo to na okładce się nie znalazł. Redakcja uznała to za błąd i niesprawiedliwość, jako ze wyczyn ten był z pewnością godny takiego uhonorowania. Cóż jednak można było zrobić, kiedy mleko już się rozlało. Udało się jednak wymyślić rozwiązanie: Lindbergh został ogłoszony Człowiekiem Roku i znalazł się na okładce.
Być może jest to legenda, taką wersję narodzin przedstawia jednak „Time”. Pomysł chwycił i od tego czasu tytuł przyznawany jest rokrocznie aż po dzień dzisiejszy. Nie był jednak pierwszym wyróżnieniem tego typu, bowiem od 1901 roku przyznawano już Pokojową Nagrodę Nobla. Wymyślono więc inną zasadę typowania Człowieka Roku: nie w uznaniu wysiłków mających na celu zmianę świata na bardziej pokojowy (której to roli „pokojowy Nobel” już od dłuższego czasu nie spełnia), lecz kierując się zupełnie innymi kryteriami. Człowiekiem Roku zostaje „osoba lub osoby, które najbardziej zmieniły nasze życie, na lepsze lub gorsze, oraz uosabiają to, co było w roku najważniejsze”.
Proste i zasadne, bowiem tytuł Człowieka Roku nie jest sam w sobie nagrodą. To raczej określenie, uznanie kogoś ilustracją danego roku. Jeśli popatrzeć na historię świata, mało osób zapisało się na jej kartach opiekując się sierotami – większość tworzyła nowe. W XX wieku, którego przebieg wyznaczył Stalin a nie Matka Teresa, jest to najbardziej widoczne. Dlatego też redaktorzy „Time'a” tytuł ten przyznają nieraz osobom, które budzą, mówiąc delikatnie, wątpliwości.
Do kogo dołączył Franciszek?
Aktualny papież znalazł się w dość barwnym towarzystwie. Znajdziemy tam Reagana, Chruszczowa, Zuckerberga, Jana Pawła II, Elżbietę II, Wallis Simpson, Chomeiniego, Chryslera i Bena Bernanke. A także Hitlera i Stalina. Trzeba mieć w pamięci, czym jest ten tytuł, by nie mieć uczucia niesmaku. Budzą się jednak wątpliwości natury etycznej. Czy słusznym jest mianowanie Człowiekiem Roku Stalina, jednego z największych zbrodniarzy Wszech Czasów? Albo człowieka, który stworzył portal internetowy?
Jako wyróżnienie – oczywiście nie. Ale jako formę wyrażenia wpływu na bieżące wypadki już tak. „Time” sam otwarcie pisze o tym, że tytuł Człowieka Roku otrzymać może także osoba, która świat zmieniła na gorsze, jeśli zmiana ma faktyczny na ten świat wpływ. Wpływu Stalina na świat nie da się zanegować. Wpływu Facebooka na przepływ informacji, a więc także na kształt świata, również zanegować się nie da. Jeśli więc coś budzi we mnie kontrowersje, to nie to, że Franciszek, Jan Paweł II, David Ho, Zuckerberg, Stalin i ja (serio, ja również. I Ty także, drogi czytelniku, sprawdź tytuł Człowieka Roku z 2006) stoją w jednym szeregu. Raczej nie mogę zrozumieć, co tam robi Wallis Simpson.
Kto ich tu wpuścił?!
O ile doceniam to, że redaktorzy „Time” rozumieją, jak bardzo na naszą rzeczywistość mają wpływ czynniki negatywne i nie usiłują cukrować świata, o tyle niektóre postacie budzą zaskoczenie. Chociażby wspomniana wyżej Wallis Simpson, która Człowiekiem Roku została w 1936 roku za owinięcie sobie wokół palca Edwarda VIII, który abdykował, byle by być z nią. Cóż, swego czasu był to skandal, którym żył świat, powstawały na ten temat piosenki kabaretowe i żarty. Jedna z bardziej romantycznych historii w tym skądinąd mało romantycznym stuleciu: władca Imperium Brytyjskiego rzucający wszystko dla miłości swego życia… Brzmiało jak bajka. Skandal był głośny, jednak na ile zmienił on świat? Edward królem był niecały rok, w tym czasie zaś nie dokonał w sumie niczego, prócz paru pomniejszych skandalików. 1936 rok niósł ze sobą jednak nieco ważniejsze wydarzenia niż abdykacja władzy Imperium.
Jeszcze ciekawsze jest uznanie Człowiekiem Roku 1965 generała Westmorelanda, dowódcę MACV (U.S. Military Assistance Command, Vietnam, czyli oddziałów amerykańskich w Wietnamie). Dlaczego on? Trudno powiedzieć. Nie dokonał niczego, co faktycznie zatrzęsłoby światem. Zrozumiałbym Roberta McNamarę lub Hồ Chí Minha, jednak nie Westmorelanda. Podobnie wygląda przypadek Człowieka Roku 1931 Pierre'a Lavala. Francuski premier otrzymał tytuł za… optymizm – bycie dobrej myśli podczas rozmów Laval-Hoover na temat zawieszenia na okres roku regulacji reparacji wojennych przez Niemcy, niepoddawanie się minorowym nastrojom, jakie towarzyszyły Europie i poprawę stosunków dyplomatycznych i gospodarczych między Francją a USA.
Bywało gorzej
Każda nagroda niesie ze sobą pewien ciężar polityczny i stanowi odzwierciedlenie pewnych poglądów przyznających lub przyznającego. Na zupełny obiektywizm nie warto liczyć, ale należy oczekiwać chociaż starania się bycia obiektywnym przez wręczające nagrody i rozdające tytuły organy. „Time” się stara. Wprawdzie widać silną nadreprezentację obywateli USA, niektóre zaś tytuły, jak dla „żołnierza amerykańskiego” w 2003 lub dwa dla Obamy w przeciągu czterech lat są dość ewidentnie podyktowane względami politycznymi, jednak ogólnie uznać można, że redakcja tygodnika próbuje zachowywać umiar. W większości wypadów Człowiekiem Roku zostaje ktoś, po kim faktycznie można się spodziewać, że dłuższy czas z kart podręczników nie zniknie.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz