Charlie Fletcher – „Nadzór” – recenzja i ocena
Wolne Bractwo do Spraw Regulacji i Nadzoru Enigmatycznych Sytuacji Krytycznych i Ponadnaturalnych Obyczajów znajduje się w poważnych opałach. Przynajmniej tak poważnych, jak trudności z wypowiedzeniem jego nazwy. Bractwo stanowi ledwie cień swej dawnej świetności, jego wrogowie zaś są równie silni, co dawniej. Nie przestali też ani na chwilę knuć przeciw Nadzorowi, zaś najnowsza intryga właśnie wkracza w fazę realizacji. Tym razem jednak zaplanowały ją jedne najprzenikliwszych i najbardziej niebezpiecznych umysłów, z jakimi obrońcom Anglii zdarzyło się walczyć, ci zaś są na skraju samorozwiązania…
Mam słabość do fantastyki osadzonej w XIX-wiecznej Anglii. Wyspy Brytyjskie ze swoją mgłą, architekturą, folklorem i alkoholem są w ogóle wdzięcznym miejscem do osadzenia fabuły powieści fantastycznej. Dodanie do tego dickensowskiego sznytu powoduje, że książka niemal nie może się nie udać. To w dużej mierze zasługa samego Dickensa. W swej twórczości zostawił on tak znakomite, plastyczne i sugestywne opisy XIX-wiecznego Zjednoczonego Królestwa, że wystarczy zaczerpnąć nieco inspiracji z napisanych przez niego dzieł, by czytelnik wsiąkł w ten klimat. Odnoszę jednak wrażenie, że łatwość, w jakiej można tworzyć w tej scenerii, przekłada się na pogarszającą się jakość.
Fletcher z pewnością znakomicie radzi sobie z opisami. Obojętnie, czy przemykamy londyńskim uliczkami, płyniemy prze zasnutą mgłą Tamizę czy też podróżujemy przez angielskie łąki, doskonale czujemy miejsce prezentowane przez autora. Z każdą nitką mgły, każdym kaszlnięciem żebraka i każdą kroplą rosy. Świat przedstawiony jest bardzo sugestywny i plastyczny.
Jeśli chodzi o fabułę czy bohaterów, jest już jednak nieco gorzej. Po pierwsze, intryga jest dość standardowa: oto starożytna organizacja X, stojąca na straży ludzkości, znajduje się niemal u zmierzchu swej chwały. I właśnie ten moment wykorzystują na atak jej przeciwnicy. Jest to dość dobrze znany schemat. Na szczęście urozmaicają go całkiem ciekawe zabiegi autora dotyczące natury magii.
A także tego, jak radzić sobie muszą potwory z legend w świecie rewolucji przemysłowej. W ogólnym rozrachunku trudno jednak mówić o jakiejś specjalnej świeżości.
Bardzo nierówno wypada kreacja bohaterów. Można odnieść wrażenie, że Fletcher miał pomysł tylko na postacie negatywne i te faktycznie nieco zapadają w pamięć – zarówno te pierwszo–, jak i drugoplanowe. Autor naprawdę przemyślał ich cechy indywidualne, popuścił też wodze fantazji, wymyślając stworzoną przez nich strukturę władzy. Niestety, na tym tle widać schematyczność postaci pozytywnych. Po zamknięciu książki niemal od razu o nich zapominamy, stanowią bowiem zlepek dość zwyczajowych cech charakteru.
Problem też w tym, że Fletcher pisze nieco chaotycznie. Proponuje nam istną mozaikę przeplatających się wątków, które musimy śledzić równolegle. Samo w sobie nie jest to niczym złym, jednak autor wybrał metodę przeplatania gęsto krótkich scen, nad którymi nie do końca panuje. Choć sam nie miałem problemu z lekturą, to zakładam, że osoby nieskupiającym się na lekturze mogą zwyczajnie pomylić się niektóre wątki. Zwłaszcza, że autor nie skąpi nam zwrotów akcji.
W ogólnym rozrachunku Nadzór nie jest powieścią złą. Lektura nie irytuje, autor też zdecydowanie przyłożył się do pracy, szukając powiązań z faktycznymi postaciami historycznymi czy opisując realia życia wędrownych cyrkowców. Nie można też odmówić mu umiejętności pisarskich, bowiem inspiracje to jedno, a umiejętność przekucia ich we własną twórczość, już zupełnie innego.
Nie jest to jednak książka, którą trzeba koniecznie przeczytać. Mam nadzieję jednak, że wynika to z faktu, iż jest to dopiero pierwsza część trylogii i kolejne dwie więcej wniosą do fabuły, zarysowując ją porządnie i pełnokrwiście.